Strona główna

środa, 17 czerwca 2015

"Chyba kończę"

Tytuł mówi wszystko, chyba zakończę moją przygodę z Leonettą, nie mam zamiaru pisać a nikt tego nie komentuje. Więc po co?
Zaczęłam prowadzić innego bloga na którym poruszam istotnie sprawy w świecie, ale także oceniam aktorów, piosenkarzy, filmy, zawodników czy też udostępniam to co lubię. Więc możliwe że za kilka dni, tygodni...blog nie będzie istniał.

czwartek, 11 czerwca 2015

Os"Zmienić rutynę"

Siedzę na wielkim tronie a tysiące poddanych kłania mi się. Służący przynoszą mi różne rarytasy w postaci jedzenia jak i innych dóbr materialnych. Powstaje z dumnie uniesioną głową i podziwiam kraj którym władam i ludzi którzy biją mi pokłony. Moja wypięta do przodu klatka piersiowa ze spokojem unosi się i opada, na twarzy delikatny zarys uśmiechu który obrazuje moje wielkie zadowolenie z imperium które powstało dzięki mnie.
Podchodzi do mnie mój sługa pokłoniony tak nisko jak tylko może.-Przybyła krawcowa-te słowa budzą we mnie szczęście. Mrugam powoli oczami i jeszcze raz spoglądam na tłumy. Pewnym siebie krokiem kieruje się do mojej komnaty, a w niej czeka już na mnie kobieta z mnóstwem ubrań.
Kłania się, skinieniem głowy też ją witam.
-Mów co dla mnie masz tym razem-podchodzę do wielkich worów z kaszmirami i jedwabiem.
szybko zbiera się i roztwiera jeden z worów wyciągając....

-Wstawaj, wstawaj-mrugam szybko oczami i widzę moja matkę ze zdenerwowaną miną. Marszczę brwi z oburzeniem.
-Czego chcesz?-warczę i odwracam głowę wtulając się w poduszkę.
-Jest już piętnasta a ty nadal śpisz-pociera twarz. Ze zdziwieniem sprawdzam godzinę na telefonie. Faktycznie już ta godzina a przecież dopiero była dziewiąta więc powinna być max dwunasta.
-Dobra, dobra już wstaję choć nie wiedzę powodu gdyż jest weekend-wymądrzam się. Ona odchodzi a ja jeszcze przez chwile myślę o moim jakże pięknym śnie. Fajnie jest być kimś takim. Niestety to tylko był sen a ja uwielbiam śnić mogę być wtedy tym kim chcę. Od niechcenia podnoszę swoje zmęczone ciało choć mój sen trwał tyle godzin, nadal odczuwam ogromne zmęczenie i lekki ból głowy. Na giętkich nogach udaje się do łazienki gdzie robię poranna toaletę i ubieram wczorajsze sobotnie ciuchy. Ostatnie poprawki w lustrze i wychodzę z niej wędrując do kuchni. Jak każdego ranka robię kaloryczne śniadanie czyli bułka z serem a raczej kilka bułek i do tego kawa by się trochę rozbudzić. Niosę śniadanie do salonu i tam powoli je konsumuje przy telewizorze oglądając jakieś bezsensowne młodzieżowe seriale. Gdy już zjem wygodnie układam się na fotelu i klikam coś na telefonie. Dzienna rutyna sprawdzam portale i inne serwisy. Z nudów zakładam słuchawki przez które zaczyna płynąć moja playlista. Odchylam głowę układając się wygodnie na półokrągłym fotelu i przymykam oczy.

Wysiadam z wielkiej czarnej limuzyny i stąpam po czerwonym dywanie. Otaczają mnie blaski fleszów i piski moich fanów. Pozuje przez chwilę po czym idę do sali w której odbywa się impreza. Mnóstwo gwiazdek które zerkają z zazdrością na mnie. Uśmiecham się do nich sztucznie co odwzajemniają i odwracam plecami do nich a przodem do bufetu. Och jak to wszystko smakowicie wygląda. Ale niestety na te zazdrosne wzroki trzeba zapracować. Sięgam więc tylko po szampana i powili sączę go przechadzając się i szukając mi znajomych twarzy. W końcu widzę szczere uśmiechy moich przyjaciół. Kieruje się w ich stronę i przytulam....

-Wstawaj, wstawaj-słyszę po raz drugi tego dnia zdesperowany głos matki. Ciągle ze zmęczeniem podnoszę się z fotela.-Może z tobą trzeba iść do lekarza-pociera czoło ze zmartwienia.
-Uspokój się nic mi nie jest-ja chcę wrócić do snu.
-To ja nie rozumiem czemu ty tak śpisz-wpatruje się we mnie.
-A co mam robić?-wstaje i odnoszę naczynia do zlewu. Ona podąża za mną.
-Nie wiem idź na dwór-proponuje rozpakowując zakupy które własnie zrobiła.
-Co mi kupiłaś?-zmieniam temat grzebiąc w plastikowych siatkach wypełnionymi różnymi produktami. Uśmiecham się widząc mojego ulubionego batona i inne słodycze.
-Słyszysz co mówię?-wyrywa mi go.
-Nie nie pójdę, co ja niby tam mam robić-zabieram swoje rzeczy i idę do swojego pokoju. Kładę się na łóżko i konsumuje wszystko po kolei. Z napchanym brzuchem wgapiam się w sufit a oczy same mi się zamykają.

-Gotowi!-wrzeszczy jakiś mężczyzna i słychać tylko głośni dźwięk silników. Moje skupienie na drodze sięga zenitu. -Start!-ruszam z impetem pędząc do mety. Pozostawiam z tyłu moich rywali i jako pierwszy mój motor przekracza linię mety. Ludzie podbiegają do mnie gratulując i wręczając kasę za wygrany wyścig. Schodzę z motoru i przytulam przyjaciół wymachując pieniędzmi.

Budzę się ponieważ niezmiernie chce mi się siku. Walczę ze sobą przez chwilę czy wstać z tak wygodnego łóżka, muszę jednak to zrobić bo inaczej popuszczę. Po cichu wychodzę z pokoju by nie zwrócić uwagi na siebie.
-Co ty tam robisz w pokoju?-wychyla głowę z nad kuchni.-Uczysz się?-pyta a mnie chce się śmiać.
-Tak, tak uczę się-odpowiadam i wchodzę do łazienki. Uch co za ulga. Po wszystkim wychodzę i idę sprawdzić co w lodówce.
-Czego tam szukasz?-pyta.
-Jedzenia-odpowiadam i zamykam widząc że nic nie ma. Przeszukuje inne szafki w których świeci pustkami. Ponownie otwieram lodówkę teraz mając już niższe wymagania. Wyciągam jakiś jogurt i kabanosy. Wracam do mojego pokoju i ponownie jem na moim łóżku. Jak zwykle po posiłku trzeba zrobić sobie drzemkę. Zamykam oczy i odpływam.

-Dawaj! Wal po żebrach!-krzyczy mój trener zza siatki oktagonu. Lewą ręką uderzam w przeciwnika ile sił. Ostatni cios i pada a mój trener wrzeszczy ze szczęścia. Podbiega do mnie i unosi podskakując. Medycy sprawdzają stan rywala i po chwili sędzia trzyma nasze ręce a moją unosi do góry na znak mego zwycięstwa. Wręczają mi pas a ja idę podziękować za walkę przeciwnikowi.

-Tak się uczysz!?-potrząsa mną jak mniemam moja matka. Podnoszę się szybko.
-Mam przerwę-przytulam poduszkę.
-Chodź na obiad-mówi i opuszcza mój rewir. Wchodzę do kuchni i zabieram moją porcję spaghetti.
-A co jutro na obiad?-pytam przeżuwając.
-Nie wiem wymyśl coś-zgrabnie owija makaron na widelec.
-Możesz zrobić lazanie-już mam na nią ochotę. Popijam colą i odnoszę naczynia do zlewu.
-Eee a kto pomyje?-drżę się za mną.
-Ja nie mam czasu uczę się-tym razem siadam przed kompem i sprawdzam Facebooka. Jak zwykle mnóstwo nowych fotek moich znajomych i te przesłodzone komentarze pod nimi aż mi się wymiotować zachciało, wylogowuję się i oglądam śmieszne filmiki na YouTube. Tak mija mi czas do 21. Czas się pakować jutro szkoła. Po spakowaniu idę do łazienki i biorę długą godzinną kąpiel. Wychodzę z wanny i wycieram swoje mokre ciało, myję jeszcze zęby i wychodzę z mocno zaparowanej łazienki aż woda spływa po kafelkach naściennych. Nastawiam budzik na ósmą trzydzieści bo następnego dnia mam dopiero na dziewiątą trzydzieści. Układam się wygodnie i Morfeusz zabiera mnie do mojej krainy snów.

Następnego dnia: 
Dźwięk budzika powoduje że szybko go wyłączam i chowam pod poduszkę. Och śnił mi się wspaniały sen, jak zwykle. Tym razem był to niesamowity koncert. Zamykam oczy próbując powrócić do niego, udaje mi się mam już do opanowanie w końcu ja żyje snami. Niestety telefon dzwoni ponownie i tym razem muszę już wstać bo się nie wyrobię. Staję przed szafą i wyciągam ciuchy z przypiskiem "te do szkoły" czyli zwykłe czarne rurki i biały T-shirt a do tego białe nike force. Myję twarz i zęby i spryskuje się ulubionymi perfumami. Do lekcji zostało piętnaście minut, zdążę mam blisko do szkoły. Gdy przekraczam próg wielkiego budynku rozbrzmiewa dzwonek. Idealnie. Kieruje się na lekcję czyli matematykę. Super jak ja nienawidzę tego przedmiotu ale przynajmniej będę go mieć już za sobą. Siadam w tej samej ławce co zwykle i z pokorą znoszę znienawidzony przeze mnie przedmiot jak i nauczyciela. Po ciągnących się w nieskończoność czterdziestu pięciu minutach tortury dobiegają końca. Z ulgą kieruje się na przerwę lecz coś  mnie zatrzymuje a raczej ktoś a tak szczegółowo to głos mojego nauczyciela.
-Tak?-pytam odwracając się szybko.
-Wiesz że Cię zagrożę?-patrzy na mnie a ja dębieję.
-Ale jak to?-nie dowierzam.
-Brakuje Ci kilku setnych, radzę znaleźć jakiegoś korepetytora, jest dużo dobrych uczniów w szkole-proponuje. Kiwam głowa uśmiechając się ponuro.
-Dobrze. Dziękuje. Do widzenia.-wychodzę. Nie zamierzam prosić kogoś o pomoc. Odnajduję salę której teraz mamy i siadam pod salą przy innych.
-Co od ciebie chciał?-pyta jeden z nich.
-Powiedzieć że mnie zagrozi-odpowiadam krótko. Unoszą brwi ze z dziwienia, otwiera usta by coś powiedzieć.
-Brakuje mi kilku setnych-dopowiadam. Wzdycha ciężko opadając na marmurową ścianę.

Reszta lekcji minęła szybko choć nic z nich nie wiem. Te zagrożenie zajęło cały mój umysł.
-Jestem!-mówię po wejściu.
-Chodź na obiad!-kieruje się ze smętną miną do kuchni i nastawiam wody na kawę.
-Co masz taką minę?-unosi brwi moja mama.
-Matematyk chce mnie zagrozić.-wzruszam ramionami.
-No to trzeba jakieś korepetycje znaleźć-mówi.
-Ja się tym zajmę-odpowiadam i biorę przepyszną lazanię. Po obiedzie robię drzemkę i pakuje się, myję i znów idę spać.

Następnego dnia:
Dzisiaj jako pierwsza lekcja jest polski wiec nie będzie tortur. Jak zwykle lekcja mija mi błyskawicznie a następna to wychowawcza więc nie mam się czym przejmować np. kartkówką. Wchodzimy i zasiadamy na naszych stałych miejscach. Wychowawczyni wchodzi z kimś przy boku.
-Witajcie od dzisiaj mamy nową osobę w klasie proszę abyście ją oprowadzili-nowa osoba siada w pierwszej ławce gdyż tam jest tylko miejsce. Uważnie ją obserwuje Bóg nie żałował urody tej osobie. Wyczuwa mój wzrok i patrzy na mnie. Pesząc się odwracam szybko do tyłu udając że rozmawiam z kimś. Tym razem to ja czuje wzrok na sobie. Zapewne jestem koloru czerwonego. Czas trwania lekcji mogę określić jako średni nie za długa, nie za krótka. Niestety matematyka to podstawowy przedmiot i mamy go codziennie. Okej zaczynam odliczać czas od teraz, jeszcze czterdzieści dwie minuty tortur, ale mi pocieszenie.
-O widzę że mamy nowego ucznia-kieruje swoje słowa do tej osoby. Podchodzi i wypytuje zapewne jakich podręczników używali w dawnej szkole.
-Dzisiaj zaczynamy trochę trudniejszy dział-zaczyna pisać na tablicy. Super nic nie rozumiem. Zerkam na nowego członka który notuje uważnie w zeszycie. Próbuję skupić się na lekcji lecz nie mogę ktoś mnie rozprasza i moje myśli krążą wokół tej osoby. Zerkam tam a nasze spojrzenia się stykają tym razem nie odwracam wzroku trwam jak w hipnozie. Uśmiecha się do mnie i odwraca dalej notując. Koleżanka siedząca obok szturcha mnie przez co się otrząsam. Zaczynam notować bezmyślnie rozmyślając o tych błękitnych tęczówkach.
-To może chodź do tablicy pokażesz co umiesz-zachęca nową osobę. Wstaje i bezbłędnie rozwiązuje wszystkie podpunkty a ja ze zdziwieniem obserwuje.
-Świetnie-podnieca się nauczyciel. Kręcę oczami, niema nic bardziej podniecającego jak ktoś umie matmę. Lekcja dobiega końca a mnie znów zatrzymuje matematyk.
-I co znalazł się ktoś?-pyta.
-Nie-chce już wychodzić.
-A może poproś osobę która do was doszła-proponuje. Uśmiecham się sztucznie i wychodzę burcząc ciche dowiedzenia. Jak mam niby to zrobić. Co porostu podejdę i zaproponuję, w sumie to nie głupi pomysł ale do tego potrzeba trochę śmiałości. Okej zrobię to.
-Hej-podchodzę i przedstawiam się.
-Hej-uśmiecha się a moje serce przyśpiesza. Stoję i wpatruję się w bezruchy.
-Mam problem-unosi brwi czekając na dalszą część-z matematyką-kończę powodując uśmiech na twarzy tej osoby. Czy to takie zabawne?
-Aha i chcesz żebym Cię...
-Tak. Oczywiście odwdzięczę się-proponuje. Widzę że się zastanawia.
-Okej jak ma to wyglądać-pyta.
-Umówimy się na korepetycje a potem ja zrobię co chcesz, oczywiście w granicach-śmieje się co odwzajemnia.
-Okej. Kiedy?
-Może jutro u mnie? Jeśli Ci pasuje-proponuje.
-Dobra, masz mój numer. Wyślesz mi na niego adres-kiwam głową i odchodzę do przyjaciół bacznie mnie obserwujących. Przyglądam im się a oni mnie.
-No co?-nie wytrzymuje a oni tylko się uśmiechają i wracają do rozmowy. Jeszcze raz spoglądam w tył lecz nikogo już tam nie ma. Wracam wzrokiem i widzę jak stoi pod drzwiami i mnie obserwuje, nie powiem trochę mnie to zawstydza. Próbuje włączyć się do rozmowy przyjaciół.
-A właśnie wyjdziesz jutro czy prześpisz cały dzień-pytają. Uśmiecham się do nich sztucznie.
-Nie jestem zaję...-próbuje powiedzieć.
-Spaniem? Taa jak zwykle, musisz zacząć żyć przecież świat jest taki piękny-wieczna optymistka.
-Nie, nie spanie mam korepetycje-na ich twarzy pojawia się zdumienie co mnie niezmiernie bawi.
-Z kim?-nie odpowiadam tylko głową wskazuje. Obracają się niby dyskretnie aczkolwiek w ogóle tak nie jest. Patrzą na mnie przez chwile podejrzanym wzrokiem. -Nie kłamiesz?-upewnia się. Mrużę oczy uciszając jej wątpliwości.-Okej okej nie było pytania-śmieje się. -A tak a propo widzę że Ci się podoba-szepcze na co moje policzki płoną. Spuszczam głowę przed jej wzrokiem, na szczęście ratuje mnie dzwonek na lekcje. Zabieram plecach i wchodzę do sali siadając na swoje miejsce.

-Jestem-mówię zamyślonym głosem wchodząc do kuchni gdzie znajduje się mama.
-Siadaj zaraz dam Ci obiad-wskazuje na krzesło. Podaje mi gorący bogracz a do tego colę. Matko jak ja niezdrowo się odżywiam.
-A właśnie jutro mam tu korepetycje-oznajmiam dalej przełykając jedzenie.
-A mogę wiedzieć kim on jest?-pyta zaciekawiona.
-Jutro zobaczysz-odstawiam do zlewu miskę i idę do pokoju. Słyszę po drodze jak coś sobie mówi pod nosem. Stoję w progu i przyglądam się pomieszczeniu które należy do mnie. Trzeba tu posprzątać. Odkładam plecach i przebieram się w domowe ciuchy. Zaczynam zbierać brudne ubrania do kosza na pranie, segreguje i układam inne rzeczy a po dwóch godzinach jest tu w miarę czysto. Z uśmiechem siadam na fotelu i chyba pierwszy raz zaczynam się nudzić. Ciekawe jak będzie wyglądało to spotkanie. Rozmyślam nie długo i szukam moich butów do biegania, prawie nie używane. Wyciągam je i strój sportowy po czym ubieram go i idę biegać. Podążam przez puste uliczki docierając do parku gdzie ćwiczę przez ponad godzinę. Ze zmęczeniem wracam do domu gdzie biorę szybki prysznic i jem chleb z pomidorem. Za chwile dziesiąta więc idę się spakować i kładę spać.

Następnego dnia:
Jak zwykle budzi mnie budzik. Pierwszy raz nie pamiętam mojego snu.  Jest to dziwne jak na mnie, ja zawsze pamiętam wszystkie moje sny. Podnoszę się i ubieram w szkolne ciuchy, robię poranna toaletę i wychodzę o wiele szybciej niż zwykle. Docieram do szkoły gdzie trwa jeszcze przerwa.
-Oo co tak szybko?-dziwi się. Wzruszam ramionami i próbuje odszukać wzrokiem osobę która zaprząta mi głowę. Stoi tyłem nawet plecy ma piękne....czy to dziwne? Zastanawiam się przez chwile wpatrując w nie. Dzwonek na lekcje budzi moje zmysły i wchodzę do sali z resztą.  Po lekcjach szybko pędzę do domu i w miedzy czasie wysyłam adres smsem. Wbiegam do domu odkładam plecach i wchodzę do kuchni.
-Co na obiad?-pytam szybko. Wystraszona podskakuje.
-Matko nie słyszałam Cię-łapie się za serce. Śmieje się z niej.-Warzywa na patelni-krzywię się. Podaje mi talerz przepełniony nimi. Z lekkim obrzydzeniem nabijam na widelec kilka i wkładam do ust. Wow smaczne. Zajadam ten jakże pyszny obiad i myje po sobie naczynia a mama nie dowierza.
-Dobrze się czujesz?-unosi brwi. Uśmiecham się tylko.
-Pamiętaj że mam dzisiaj korepetycje-przypominam jej.
-Pamiętam pamiętam-kiwa głową. Idę do pokoju gdzie przygotowuje miejsce do nauki. Wyciągam telefon z kieszeni gdy dostaje smsa. Będę o 16. Pasuje Ci? Odpisuje szybko że się zgadzam. Zostało mi pół godziny. Punktualnie o szesnastej ktoś dzwoni do drzwi. Szybkim krokiem do nich podchodzę aby ubiec matkę. Otwieram i zapraszam do środka. Przedstawiam szybko mamie i informuje że będziemy u mnie. Siadamy na pufach przy małym stoliczku i otwieramy podręcznik.
-Dobra to czego nie umiesz?-pyta.
-Yyy no wszystkiego-zaciskam usta i rumienię się.
-Ahaa no to zacznijmy od początku czyli tabliczka mnożenia-spogląda na mnie.
-Nie no to to umiem-śmieje się.
-No to nie jest tak źle. Okej napiszę Ci kilka zadań i pomogę Ci je zrobić aż zrozumiesz-wyciąga kartkę zaczynając na niej pisać a ja przyglądam się z zaciekawieniem.
-Masz ładne pismo-mówię. Unosi wzrok ze słodkim uśmiechem.
-Dzięki-nie ma to jak podryw na pismo.-Okej to zacznijmy od tego pierwszego-wskazuje a ja dębieje. Co to jest?!-Spokojnie to tylko tak źle wygląda-uspokaja mnie. Zaczyna tłumaczyć a ja słucham bardzo uważnie aby nadążyć. Po godzinie już wszystko umiem.
-Okej zrób jeszcze to i kończymy-podaje mi przykład który bez problemu udaje mi się rozwiązać. Sprawdza szybko.
-Dobrze-mówi.
-Okej-prostuje się.-To co chcesz w zamian?-pytam. Przybliża się do mnie i patrzy mi w oczy. Milczymy.
-Oprowadzisz mnie po mieście?-oddala się. To było dziwne.-Jestem tu dopiero tydzień i nikogo nie znam.
-Jasne-kiwam głową.
-Okej dzięki-zbiera swoje rzeczy a ja wstaje i podprowadzam do drzwi mojego gościa.-To do zobaczenia w szkole-znika za bramą a ja nadal się tam wgapiam.

Następnego dnia:
Dzisiaj czwartek jeszcze dwa dni i weekend. Zbieram się szybko i wychodzę do szkoły. Pierwsza lekcja to matematyka. Z lekkim stresem przed kratówką usiadam w swojej ławce.
-Okej wszyscy są?-matematyk rozgląda się po sali, gdy upewnia się że tak-A więc wyciągamy karteczki-zamykam oczy z załamania. Cały czas czuje na sobie czyjś wzrok, odwracam się i już wiem kto to. Uśmiecham się i przepisuje z tablicy zadania na kartkówkę. Po pięciu minutach nauczyciel zbiera karteczki.
-To była mała kartkówka więc ocenię ją teraz-siada za biurkiem. Z niecierpliwością czekam na moją ocenę. Zaczyna dyktować wszystkim co dostali.Gdy słyszę moje imię i ocenę przy nim sztywnieje, mam pięć. Przyjaciele jak i nauczyciel ze zdziwieniem patrzą na mnie, tylko jedna osoba siedzi z uśmiechem, Odwracam się i mówię ciche dziękuje. Lekcja minęła szybko.
-To niemożliwe-klepie mnie po plecach.-Jak to możliwe że masz piątkę?-kręci głową.
-Przecież mam korepetycje-przypominam i odchodzę. Ktoś delikatnie chwyta moje ramie.
-To o której Ci pasuje oprowadzanie?-zatrzymujemy się.
-Ja się dostosuje
-Okej szesnasta?-unosi brwi. Kiwam głową i razem odchodzimy do sali.

Pięć godzin później:
Za godzinę spotykamy się na mieście. Przebieram się i biorę podręczne rzeczy czyli telefon i takie tam. Spacerkiem kieruję się na zatłoczony rynek i siadam na ławeczce przy fontannie. Obserwuje przechodzące nieznane mi twarze.
-Hej długo czekasz?-dosiada się do mnie.
-Nie jesteś punktualnie-spoglądam na telefon.-Okej to co zwiedzamy najpierw?-pytam.
-Nie wiem to ty tutaj oprowadzasz-śmieje się.
-Okej najpierw oprowadzę cię po rynku i centrach handlowych a potem pokażę okolicę-proponuje.
-Brzmi wspaniale-mówi żartobliwie.

-Chcesz odpocząć?-pytam widząc zmęczenie towarzysza.
-Możesz mnie oprowadzić po kawiarni-uśmiecha się.
-Okej to chodź-wchodzimy do niezbyt zatłoczonej kawiarenki i zamawiamy po kawie i ciastku do tego. Rozmawia nam się bardzo przyjemnie. Dostaje smsa i informuje mnie że musi już iść.
-Odprowadzić Cię-wstajemy i wychodzimy.
-Jeśli chcesz-wzrusza ramionami. Tylko się uśmiecham.

-Okej tutaj mieszkam-wskazuje na sporych rozmiarów dom.-Dzięki za oprowadzanie-stoimy blisko siebie a mnie zatkało. Zbliża się i całuje mnie w policzek bardzo blisko ust.-Pa-odchodzi.
-Pa-spuszczam głowę i idę do domu.

Następnego dnia:
Promienie słońca bezczelnie wdarły mi się do pokoju a no tak żaluzje są odsłonięte. Szybkim ruchem odkrywam swoje ciało z kołdry, wstaję i wyglądam przez okno na otaczające mnie doby i jadące po ulicy samochody, no za ładnych widoków to ja nie mam ale nie narzekam, kiedyś zamieszkam w innym, pięknym mieście z moją drugą połówką. Gdy moje myśli zeszły na ten temat przypomniała mi się jedna osoba która od pewnego czasu zamieszkuje moje serce oraz myśli. Odganiam od siebie możliwość zakochania i udaję się do łazienki. Tam jak zwykle pielęgnuje swoje ciało a zwłaszcza twarz by móc jakoś wyjść do ludzi. Spoglądam w lustro i określam mój stan jako znośny. Chwytam czarny plecak z adidas i zarzucam go na plecy. Krótkim "pa" żegnam się z mamą która od szóstej urzęduje w kuchni. Pogoda jest dzisiaj szczególnie piękna, bezchmurne niebo i lekki wiaterek. Wdycham świeże choć niezbyt czyste powietrze i idę dalej.
-Hej! Zaczekaj!-zza moich pleców dobiega krzyk koleżanki. Odwracam się szybko i widzę jak zmachana biegnie ku mnie.
-Hej-witam ją.
-Niemożliwe-kręci głową zdumiona.
-Co?-spoglądam na nią marszcząc, zapewnię śmiesznie brwi.
-Dla kogo tak śpieszysz się do tej szkoły?-staje na przeciwko mnie tym samym zagradzając mi drogę.
-Jak to dla kogo?!-burzę się udając że nie wiem o co jej chodzi-Dla nauczycieli-odpowiadam i wymijam ją.
-Taa oczywiście-i na tych słowach kończymy jak dla mnie krępujący temat. Co poradzę pierwszy raz czuję coś takiego. Szybszym krokiem idę by się zmęczyła i nie zadawała więcej pytań. Po jakiś pięciu minutach wchodzimy do zatłoczonego budynku zwanego piekłem yyy szkołą. Po schodach na pierwsze piętro do sali 209 na lekcję historii. Siadam na plastikowym krzesełku i rozglądam się za moim celem. Niestety nigdzie go nie ma co mnie lekko zasmuca. Do końca przerwy obserwuje cały korytarz aż przychodzi bardzo niska kobieta, nauczycielka od historii. Wchodzimy do klasy i zajmujemy miejsca, tym razem siadam w stoliku bez pary.
-Halo cisza, jakbyście nie zauważyli to ja jestem w klasie i proszę wyciągnąć zeszyty i książki to że jest koniec roku szkolnego nie oznacza że nie będziemy nic robić-w sali słychać buczenie zmęczenia wydawane także przeze mnie. Oczywiście jeśli nauczyciel ma zły humor to najlepiej wyżyć się na uczniach.
-Dzień dobry przepraszam za spóźnienie-do moich uszu dociera pewien melodyjny głos. Podnoszę głowę i nie mylę się do osoby z której on się wydobywa. Przez chwilę rozgląda się po klasie i widzi że są tylko dwa wolne miejsca obok mnie i klasowego brudasa. Proszę wybierz mnie-błagam w środku. W końcu zauważa moją ławkę i z uśmiechem usiada obok mnie co wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
-Dobrze dzisiaj zrobimy skrable, jedna ławka to jedna para i piszecie na zmianę-informuje nas i siada za biurkiem.
-A z jakich tematów?-podnoszę rękę lecz nie czekam na pozwolenie dojścia do głosu.
-Z całej książki, siedemdziesiąt słówek-nie odrywa wzroku od monitora. Kiwam głową przetwarzając informację i otwieram książkę na pierwszym temacie.
-Piszemy na zmianę po dwa słówka ty szukasz ja pisze i odwrotnie?-łapię kontakt wzrokowy z moją parą. No powiedz coś a nie próbuj mnie zaczarować tymi błękitnymi oczami. W końcu kiwa głowa a ja natychmiast przenoszę wzrok na zeszyt z którego wyrywam podwójną kartkę.
-Okej to co mam pisać?-chwytam długopis i zbliżam do kartki. Przegląda książkę i dyktuje dwa słówka do hasła "wojna". Notuje i oddaje. Moją pracę przerywa osoba siedząca za mną która kobie mnie w krzesło.
-Co?-odwracam się do niej.
-Dzisiaj piątek. Idziesz z nami do klubu?-mam mieszane uczucia co do tego ale ostatecznie się zgadzam. Proponują to jeszcze osobie obok mnie która też się zgadza. Przez resztę lekcji robimy skrable słowem nie odzywając się do siebie. Coś się popsuło? Nawet na siebie nie patrzymy. Czterdzieści pięć minut minęło błyskawicznie i trzeba było oddać pracę. Bez słowa wyszliśmy z sali i poszliśmy na następną lekcję. W sali językowej siedzimy prawie obok siebie odgradza nas tylko jedna osoba. Jak zwykle na tej lekcji trochę drzemię bo babka przynudza.
-Dobrze kto zrobi podpunkt "a"-rozgląda się po sali. No błagam tylko nie ja, są też inne osoby ale oczywiście ona widzi tylko mnie. Ze znudzeniem patrzę na banalny podpunkt i bezproblemowo go rozwiązuje. Pyta kilka innych osób które już tak dobrze sobie nie poradziły oprócz jednej, tak o tą osobę mi chodzi. Cy jest coś czego nie umie? Ze zdumieniem wsłuchuje się i uznaje że czyta bezbłędnie tak jak i rozwiązuje.
-Widzę że mamy nowego prymusa-zachwyca się nauczycielka angielskiego. Postanawiam dalej nie uczestniczyć w lekcji i kładę głowę na stoliku opatulając rękami.
-Wstawaj bo uwagę dostaniesz-grozi mi przez co muszę się podnieść. Na złość jej podpieram głowę na rękach i zamykam oczy.-Dobrze jeśli się o to tak prosisz-szybko otwieram oczy i widzę że ta małpa chce mi wpisać uwagę do dziennika.
-No przecież nie leżę!-wybucham co spotyka się ze srogim wzrokiem nauczyciela. Nie przestaje pisać.
-A rób se co chcesz-bełkoczę i wznawiam mój odpoczynek.
-Podnieś się!-upomina mnie. Wykonuję to tylko by jej coś odpowiedzieć.
-Po co i tak mam już uwagę-odpowiadam jej.
-To dostaniesz drugą-grozi mi ponownie.
-Nauczyciel nie może wpisać więcej niż jednej uwagi na jednej lekcji-uśmiecham się zwycięsko.-Tak jest w regulaminie-dopowiadam.
-Wiesz co na takich uczniów to nie powinno się nawet czasu marnować-wstaje i kontynuuje lekcje cała w nerwach. Och jak ja lubię wyprowadzać nauczycieli z równowagi. Koleżanka z ławki pokazuje mi kciuk do góry. Taa ona też lubi ją wnerwiać. Lekcja dobiega końca a ja opuszczam salę. I zdaję sobie sprawy że ta kłótnia z nauczycielką to był też akt mojej desperackiej próby zwrócenia na siebie uwagi tej osoby która nawet nie zaszczyci mnie swoim spojrzeniem. Nienawidzę jak mnie ktoś ignoruje a już szczególnie osoba na której mi zależy.

Cztery godziny później:
Od godziny jestem w domu i szykuję ciuchy na wyjście.
-O której wrócisz?-do pokoju wchodzi mama. Wzruszam ramionami, nie mam pojęcia ile to potrwa.
-Jeśli się znudzę to wrócę-śmieje się.
-Najpóźniej do drugiej-kiwa palcem i wychodzi. Mój telefon zaczyna wibrować, odkładam wszystko i odczytuje smsa z którego wynika że przyjdą po mnie za pięć minut. Ubieram ciuchy i wychodzę przed dom, w samą porę bo za rogu wyłaniają się postury moich przyjaciół.
-Hej-chórem mnie witają a ja odpowiadam im tym samym.
-O której wychodzimy?-dopytuje.
-Jeszcze tam nie dotarliśmy a ty już chcesz wracać-śmieje się.-Nie no zobaczy się-posyła mi uśmiech.- A właśnie reszta będzie czekać przed klubem-mówi do mnie puszczając oczko. Reszta czyli jedna osoba. Klub jest w samym centrum miasta więc niedaleko. Przy bramkach stoi osoba której brakowało z bransoletką na prawym nadgarstku która oznacza że wchodzisz do klubu jako singiel. Jak w większości klubów kolor różowy-zajęta osoba, żółty-wolna. Odbieram swoją także koloru żółtego i wchodzimy z resztą. W naszej grupie nie ma nikogo kto by miał różową. Siadamy na dużej czerwonej kanapie a dwie osoby idą zamówić jakieś drinki. Unikam wzroku osoby która przez cały dzień mnie ignorowała i patrzę w stronę gdzie inni tańczą. Czuje na sobie wzrok kogoś a nawet kilku ktosiów. Napięta atmosferę ratują pozostali co przyszli z naszymi napojami. Podają każdemu a ja zaczynam powoli sączyć napój przez słomkę. Nikt nic nie mówi tylko posyłamy sobie krótkie spojrzenia.
-Okej co tu tak sztywno? Przyszliśmy się bawić!-wrzeszczy kolega mojej koleżanki którego kompletnie nie znam. -Dobra ja idę potańczyć, nie wiem jak wy-kieruje się w stronę parkietu. Rozglądam się czy nie ma tu kogoś kto wpadł by mi w oko, przecież nie będę się nad sobą użalać. Pustą szklankę odstawiam na blat, lepiej nie zostawiać otwartego napoju w takich klubach nie wiadomo kto może co dosypać. Spoglądam na róg kanapy w błękitne tęczówki które jakimś trafem wgapiają się we mnie, tym razem to nie ja się peszę. Z zwycięskim uśmiechem ruszam w stronę rozgrzanych i ocierających się o siebie ludzi, wchodzę w sam środek co chwilę obijając się o kogoś. Wypatruję zdobycz i przyłączam się do tańca. Nie powiem podoba mi się to i na pewno będę tu częściej. Gdy jesteśmy bardzo blisko siebie nasze usta spotykają się w namiętnym pocałunku a ja nie zamierzam go przerywać. Niestety gdy delikatnie otwieram oczy widok mnie nie zadowala a raczej wnerwia. Ach więc tak się bawimy, jak chcesz. Ja zawsze wygrywam, więc idę na całość. I co ty na to powiesz? Kierujemy się w róg sali gdzie kończymy naszą czynność lecz nadal bacznie obserwuje obiekt moich westchnień który zakończył swoją przygodę z tańcem i odszedł na miejsce. Tak! Wygrana cieszy. Ale to jeszcze nie koniec, może przedstawię przylepę innym? Tak, tak zrobię. Podchodzimy w wolnym tempie do sofy gdzie siedzą wszyscy także błękitna tęczówka, i przedstawiam przylepę która nie odrywa się ode mnie na sekundę. Wszyscy z uśmiechami no oprócz jednej osoby z zazdrością w oczach.
-Wiesz cieszę się że tu jestem-mówię do koleżanki która zaproponowała wyjście.
-Widzisz to lepsze niż spanie-śmieje się.-Dobra idę po drugą kolejkę. To jak to samo?-kiwamy ochoczo głowami.
-Zaraz wracam-odrywa się ode mnie i kieruje w stronę toalety.
-My w sumie też-pozostałe osoby także opuszczają nas. Czy to jakieś zmówienie? Bo jeśli tak to im się udało. Automatycznie tracę pewność siebie. Błagam niech ktoś tu przyjdzie.
-I co?-pyta mnie.
-Co? Co?-głupio pytam nie wiedząc o co chodzi. Ta mina nie wróży nic dobrego.
-Nie wiem ty mi powiedz-okej co tu się dzieje. Pierwsze mnie ignoruje a teraz to moja wina?
-Ja nie mam Ci nic do powiedzenia lepiej ty się wytłumacz-prycham odwracając głowę.
-Ja? A niby z czego?-zakłada ręce na pierś.
-Jak ty nie masz z czego ja tym bardziej-przed kłótnią ratuje nas osoba która od razu zaczyna mnie obejmować. Reszta także przychodzi po paru minutach.
-Dobra ja już będę się zwijać-niespodziewanie wstaje i wychodzi z klubu, zostawiając innych zdziwionych i oczywiście podejrzenie padają na mnie.
-Co się wydarzyło?-unosi brew.
-Za chwilę wrócę-wstaję i także wychodzę na zewnątrz. Próbuję odnaleźć kogokolwiek, a widzę tylko mrok.
-Kogo szukasz?-słyszę zza pleców. Odwracam się i podchodzę do czarnej postaci opartej o murek.
-Ciebie-odpowiadam pewnie.-Idziesz już?-pytam stając bliżej.
-Nie wiem może jeszcze postoję tu z godzinę a może kilka minut-kręci głową.
-Teraz to ty musisz mnie odprowadzić-żartuje.-To jak. Idziemy?-splatam nasze dłonie. Nie protestuje więc spacerkiem powoli dochodzimy do miejsca naszego rozstania. Ale ja nie chcę się rozstawać, więc nie czekając obracam się i całuje pulchne usta które oddają mój gest a nawet pogłębiają. Odrywam się i ciężko dyszę aż paruje, nic nie mówię jest idealnie.
-Z tego też mam się wytłumaczyć?-szepczę.
-Wystarczy że to powtórzysz-mi nie trzeba dwa razy powtarzać.

Ach i co było dalej? Szczęście, ich szczęście wspólne. Bo nie wolno tkwić w rutynie, ona zgasi nawet najsilniejszy płomień. Trzeba żyć a nie śnić. 


Okej Os napisany na szybko. Tak mi przyszło do głowy i żeby nie gromadzić tych pomysłów postanowiłam się pozbyć jednego z nich.
Nie wiem czy mi się udało ale w tym Os-ie chodziło o to abyście sami wybrali która postać jest dziewczyną a która chłopakiem ( czy Leon ma problemy z matmą czy Violka). Nie użyłam żadnych imion i o to chodzi to WY wybieracie postacie może być tam Francesca, Ludmila, Marco lub Federico.

W komentarzach napiszcie co o tym myślicie. Tylko szczerze. Nie potrzebuje przesłodzonych komentarz, napiszcie co myślicie bym mogła to poprawić w innych opowiadaniach.









środa, 10 czerwca 2015

"Rok kłamstw" część 2

Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się co jest prawdą a co nie. Jak to możliwe że byliśmy zaręczeni a Leon nic mi o tym nie powiedział. Westchnęłam zrezygnowana i tracąc całkowicie apetyt zaniosłam kanapkę do lodówki, niech ją sobie ktoś weźmie albo później zjem.

Tydzień później:
Z Leonem nie odzywamy się do siebie on i Daniell ignorują mnie całkowicie, tylko mała Megan ja tylko mnie widzi to się uśmiecha. Nie podoba to się jej rodzicom bo od razu ją odciągają. Po ponad tygodniu mogę stwierdzić że mam wspaniałych przyjaciół którzy dbają o mnie i się troszczą. Francesca wyszła z Mechi na zakupy a ja szykuje stół, jak wrócą to coś razem przyrządzimy. Zajmując się swoimi sprawami z przedpokoju dobiega huk drzwi wejściowych a do kuchni wlatuje zdyszany Leon.
-Violetta proszę jedź ze mną-chwycił moje ramię i ciągną do wyjścia.
-Puść mnie!-wyrwałam rękę-Gdzie? I po co?-uspokajał swój oddech.
-Do szpitala Megan miała wypadek, potrzebuje krwi a moja grupa nie pasuje-wysapał.
-Skąd pomysł że moja będzie pasować?-kręciłam głową. Widziałam lekkie zakłopotanie w jego oczach.
-Yyy jak leżałaś w szpitalu to widziałem-tłumaczył spuszczając wzrok. Bez słowa pognałam do kuchni po klucze, zamknęłam drzwi i pojechaliśmy w stronę szpitala. Długo to nie trwała bo on jeździ jak wariat, za chwilę my też będziemy mieli wypadek. Wbiegliśmy do recepcji zwracając uwagę wszystkich pacjentów jak i personelu.
-Chodź do lekarza-ciągną mnie za sobą.-Doktorze Martinez już jesteśmy-podbiegliśmy do lekarza który wyciągną mnie ze śpiączki.
-Wspaniale proszę za mną Violetta-wskazał mi drogę. Siadłam na białym krzesełku a on zabrał się do pobierania, odwróciłam głowę i zacisnęłam zęby. Lekkie ukłucie i to nieprzyjemne uczucie.
-I po wszystkim-przyglądał się krwi-A jak tam córeczka?-szczere się uśmiechną. Chyba mnie z kimś pomylił.
-Ymm-zaśmiałam się-Jaka córeczka? Chodzi panu o Megan córkę Leona?-uniosłam brwi. Miał już coś powiedzieć ale Leon wpadł do sali.
-I jak?-podrapał się po głowię.
-Wszystko dobrze. Właśnie pytałem Violettę o córeczkę, więc ma na imię Megan-patrzał to na mnie to na Leona który zrobił się blady jak ściana.
-Nie, nie Megan to moja córka, Violetta nie ma dziecka-Martinez oburzył się tą odpowiedzią. -Możemy już jej podać tą krew?-denerwował się.
-Oczywiście przepraszam-zostawił nas samych. O co chodziło Gregorowi? Dobra to nieistotne.
-Dziękuje Violetta-spuścił głowę.
-Zrobiłam to dla Megan nie dla ciebie-prychnęłam.
-Wiem, ale i tak dziękuje-chciałam już wyjść sali ale dręczyło mnie jedno pytanie.
-Zastanawiam się tylko czemu Daniell nie oddała jej krwi? Przecież jest jej matką-zmarszczyłam brwi.
-Ona boi się pobierania-wytłumaczył.
-Wasze dziecko miało wypadek, potrzebowało krwi a ona miała to w dupie?-wybuchłam.
-Violetta-nie słuchałam go tylko postanowiłam poszukać małej.

Następnego dnia: 
Wczoraj siedziałam do późna z córką Leona bo nikogo innego nie chciała wpuścić. Musi tam pobyć jeszcze kilka dni na obserwację. Jest sobota i to ósma rano a ja nie śpię. Po cichu by nikogo nie obudzić kieruję się do kuchni, o dziwo nie tylko ja jestem porannym ptaszkiem. Z pomieszczenia dobiegają stłumione krzyki Fran i Leona, chyba się o coś kłócą. Wiem że tak nie wolno ale ciekawość bierze górę i czaję się za meblościanką.
-Leon jeżeli ty jej nie powiesz ja to zrobię-wyraźnie zdenerwowany głos mojej przyjaciółki obijał mi się o uszy.
-Oszalałaś?! Wczoraj prawie się dowiedziała że Megan to jej córka-zdębiałam zsuwając się na dół.
-I dobrze!-niechcący ręką strąciłam wazon który upadł i potłukł się na drobne kawałki wyrządzając mnóstwo hałasu. Rozmowy ucichły a po chwili byli przy mnie, uniosłam głowę i zobaczyłam ich przerażone miny. Resztką sił podniosłam się i z całej siły przywaliłam mu w twarz, zachwiał się łapiąc za czerwone miejsce.
-Megan to moja córka? Oszukałeś mnie! Znowu!-wydarłam się na cały dom.
-Violetta spokojnie-Francesca próbowała do mnie podejść.
-A ty jako moja przyjaciółka nic mi nie powiedziałaś-z moich oczu poleciały łzy. Odeszłam od nich i zamknęłam się u siebie. Teraz na pewno nie dam mu dotknąć mojego dziecka. Ubrałam się i spakowałam swoje rzeczy, zadzwoniłam do rodziców czy mogę u nich zostać. Zgodzili się więc zabrałam Megan i pojechałam do nich. Okazało się że o wszystkim wiedzieli ale Leon nikomu nie pozwolił powiedzieć dowiedziałam się także że odebrał mi dziecko poprzez sąd, pozbawił mnie praw do niego. Nie czekając wykonałam telefon do adwokata i wytoczyłam pozew do sądu.

Kilka tygodni później: 
Kupiłam dom i mieszkam tam sama z Megan. Niestety mała tęskni za ojcem a ja już nie daję sobie rady. Leon nie raz dobijał się i prosił o chociaż widywanie z córką, lecz sąd orzekł ze nie ma prawa do Megan i może się do niej zbliżać tylko za zgodą matki. Podobno rozstał się z Daniell i nie chodzi do pracy. Spojrzałam na córkę i zauważyłam smutek i tęsknotę w jej oczach. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do ojca.
-Halo-miała zachrypnięty głos.
-Musimy porozmawiać. Przyjedziesz?-czekałam na odpowiedź.
-Będę za dziesięć minut-rozłączył się i tak jak mówił po dziesięciu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Wpuściłam go do środka zapraszając do salonu gdzie na dywanie bawiła się Megan. Ucieszona podbiegła do niego rzucając na szyję. Widać że też za nią tęsknił bo nie miał zamiaru jej szybko wypuszczać.
-Pozwolę ci się z nią widywać-usiadłam na kanapie.
-Dziękuje-spojrzał na mnie nie wypuszczając jej z ramion.

 8 Miesięcy później:
Nasze relacje znacznie się poprawiły, wyjaśnił mi wszystko nawet to jak zerwał zaręczyny bez mojej wiedzy.  Wybaczyłam mu i pokochałam na nowo, tak pokochałam. Już raz próbował mi się oświadczyć ale odmówiłam mówiąc że to za wcześnie. Mam przeczucie że dzisiaj zrobi to ponownie, nie zamierzam odmawiać. Chcę stworzyć z nim na nowo szczęśliwą rodzinę.


Przepraszam że musicie to czytać, napisałam to w niecałe dziesięć minut. Nie chcę się z tym dłużej męczyć. Wiem okropnie się to czyta jest takie nudne i nijakie, nie poskładane. Ale nie umiem inaczej. Na pocieszenie napisałam jeszcze jedno opowiadanie, które pojawi się jutro. Takiego jeszcze nie było!

W komentarzach napiszcie co myślicie. I jeszcze raz przepraszam że musieliście to czytać, ja sama męczyłam się gdy to czytałam. 

wtorek, 9 czerwca 2015

"Oficjalna lista!"

A więc w końcu uporządkowałam listę blogów które będę czytać, wybrałam te które mi się spodobały i osoby które obserwują mój blog ja obserwuje ich. Jeżeli nie zaobserwowałam przynajmniej jednego bloga osobie która mnie obserwuje to albo nie umiałam znaleźć albo się pomyliłam. Więc jak o kimś zapomniałam to niech poda link w komentarzu.

Oto lista blogów które obserwuje:

1.♥ Cada amor es todo lo que vale la pena ♥

2."Toda mi vida con usted y para usted"

3.Amor que sobrevivira todo ♥

4.Amor vincit omnia, czyli miłość wszystko zwycięża.

5.Bo pomiędzy przypadkiem, a przeznaczeniem jest ...

6.Forgive if you love

7.Is love a crime? ~ Leónetta

8.Jortini- para siempre

9.Leonetta
http://leonetta-historia-inna-niz-wszystkie.blogspot.com

10.Leonetta - And it's so hard, to say goodbye.

11.Leonetta - mój świat ♥

12.Leonetta para simple 

13.Love Is Never Enough ~ Leonetta 

14.Miłość, której nikt nie rozumie 

15.Never lose hope ~Leonetta

16.Nienawiść czy miłość, czyli niebezpieczna historia Leonetty

17.Sólo quiero que seas mi princesa~Leonetta y Diecesca

18.Unexpected Kisses ~ Leonetta

19.What you wanted


niedziela, 7 czerwca 2015

"Kto mnie obserwuje a kogo ja"

Więc jest taka sprawa będę odświeżać listę blogów które obserwuje.
Ponieważ obserwuje 143 blogi a nie mam czasu ich wszystkich czytać muszę zrobić nową listę.
Te blogi które znajdą się na niej na pewno będą przeze mnie czytane i komentowane, dlatego mam do was prośbę. Czy w komentarzach moglibyście zostawić link do swojego bloga lub bloga którego lubicie.
Oczywiście będę obserwować też blogi osób które mnie obserwują (są członkami).


OS "Rok kłamstw"

Violetta i Leon-narzeczeństwo.


                                                          Leon
-Violu?-objąłem moją przyszłą żonę od tyłu. Odchyliła delikatnie głowę udostępniając mi tym sposobem miejsce do jej szyji.
-Hmm?-mruknęła. Całowałem jej delikatną skórę, chciałem aby się rozluźniła zanim zadam to pytanie na które zazwyczaj reaguje złością lub irytacją.
-Pamiętasz o czym rozmawialiśmy tydzień temu?-przycisnąłem ja bliżej siebie. Usłyszałem jak wzdycha.
-Niee-udawała.-Chcesz coś do jedzenia?-zmieniła temat odsuwając się i podeszła do lodówki.
-Violetta-westchnąłem.
-Leon-zawtórowała mi. Zmarszczyłem brwi mrożąc ją wzrokiem.-Możemy o tym nie rozmawiać?-nic nie odpowiedziałem tylko poszedłem do salonu.-Zachowujesz się jak dziecko-oburzyła się.
-Ja się tak zachowuje?-prycham.-Nie rozumiem czemu nie chcesz go ze mną mieć-kręcę głową.
-Leon po prostu nie chcę zrozum-podchodzi bliżej-Może kiedyś, nie naciskaj na mnie-kończy.
-Nie nie zrozumiem cię, jesteśmy razem już długo i to chyba normalne że chce mieć z tobą dziecko bo cię kocham, jak widać ty mnie nie. Tylko po co przyjmowałaś oświadczyny?!-krzyknąłem w jej stronę. W jej oczach pojawiły się łzy. Pokręciła głową i poleciała do przedpokoju a ja za nią.
-Gdzie idziesz?-nawet na mnie nie spojrzała po prostu wyszła. Ubrałem szybko buty i poleciałem za nią.-Violetta! Stój!-przyspieszyłem.-Violetta!-odwróciła się na pięcie, lecz nie zauważyła że na nią jedzie rozpędzony samochód. Kierowca nie zdążył się zatrzymać i z impetem uderzył w moją narzeczoną. Moje serce stało na chwile zatrzymując wszystkie moje ruchy. Zszokowany jak najszybciej tam pobiegłem. Kierowca wybiegł z samochodu.
-Dzwoń po pogotowie!-krzyknąłem w stronę dobrze zbudowanego latynosa chyląc się nad moją ukochaną. Obmacał się po kieszeniach i po tych ciągnących się sekundach dzwonił w stresie. Podtrzymywałem jej głowę z której sączyła się krew.
-Za chwilę przyjadą-przykucną przy mnie. Tak jak powiedział po chwili usłyszeliśmy charakterystyczny sygnał karetki. Mężczyźni wzięli Violettę na noszę i wnieśli do karetki, nie pytając o nic odjechali a na ich miejscu znalazła się policja. Przepytali mnie i tamtego, po czym go wzięli a mnie puścili. Wsiadłem do samochodu i odjechałem w kierunku szpitala.

-Violetta Castillo-wysapałem. Zdezorientowana pielęgniarka spojrzała na mnie.-Gdzie leży Violetta Castillo!-krzyknąłem trzaskając w blat recepcji.
-Proszę się uspokoić-podszedł do mnie lekarz jak mniemam.-Kim pan jest?-zapytał.
-Narzeczonym Violetty-otarłem łzy. Zerkną do kart po czym spojrzał na mnie.
-Pani Violetta jest aktualnie na stole operacyjnym, ratują jej życie-zamarłem. Ona może umrzeć.
-Co?-zachwiałem się. Śiwy mężczyzna podtrzymał mnie i posadził na krzesełku.
-Proszę iść do domu się uspokoić dzisiaj i tak nie będzie można do niej wejść....jeśli przeżyje-odszedł. Miałem mętlik w głowie, mogłem słyszeć szybkie bicie mojego serca i szum panujący w szpitalu. Na miękkich nogach opuściłem budynek i poszedłem w stronę parku. Doszedłem na miejsce gdzie się je oświadczyłem.
-Przepraszam-pogładziłem palcami fontannę znajdująca się tuż obok drzewa z czerwonymi liśćmi. Ruszyłem dalej nie patrząc na otaczający mnie świat.
-Leon?-zza moich pleców dobiegł melodyjny głos który już słyszałem. Odwróciłam się w jego a raczej jej stronę.
-Daniell?-nie dowierzałem patrząc na przepiękną blondynkę z błękitnymi tęczówkami. Zszokowana podbiegła do mnie i mocno przytuliła co odwzajemniłem.
-Co ty tutaj robisz?-zapytaliśmy równocześnie, po czym zaśmialiśmy się. Pokazałem ręką aby zaczęła.
-A więc wróciłam!-krzyknęła.-Moi rodzice przenieśli firmę do Buenos Aires więc jestem-zachichotała.-A ty?-przygryzła wargę unosząc brwi. Nie mogłem oderwać wzroku od jej czarujących oczu i uroczego uśmiechu. Otrząsłem się szybko, karcąc w myślach.
-A ja tu mieszkam, właśnie opuściłem szpital-westchnąłem.
-O matko nic ci nie jest?-zmartwiła się.
-Nie, nie mi tylko mojej na...dziewczynie-dokończyłem.
-Aaa-westchnęła-Nie wiedziałam że masz dziewczynę-zacisnęła usta. Pokiwałem głową.
-Wtedy kiedy wyjechałaś odciąłem się od przyjaciół i rodziny i pojawiła się Violetta to dzięki niej z tego wyszedłem-spuściłem wzrok.
-Czasami tęsknie za nami-zarumieniła się-nie miałam nic do gadania w związku z tym wyjazdem, tez tęskniłam-zbliżyła się do mnie. Staliśmy bardzo blisko a ona zmniejszała tą odległość, w pewnym momencie poczułem jej delikatne usta na swoich. Chwyciłem ją w tali i przyciągnęłam bliżej pogłębiając pocałunek.
-Nie. Nie mogę-oderwałem się od niej.
-Kochasz ją?-spojrzała mi w oczy. zahipnotyzowała mnie tak jak za dawnych lat kiedy jeszcze byliśmy razem i to ją kochałem nad życie, a to uczucie chyba nie minęło.
-Nie wiem-szepnąłem. Uśmiechnęła się i jeszcze raz mnie pocałowała, poczułem motylki w brzuchu takie jak przy Violettcie.
-Daniell-odsunąłem się znowu.-Ona teraz leży w szpitalu-pokręciłem głową.
-Tak masz rację, ale na kawę możemy iść musisz się rozluźnić-mruknęła uwodzicielsko co mnie podnieciło choć zaproponowała tylko kawę.
-Jasne-pociągnęła mnie za rękę a ja jak jej poddany szedłem za nią. Dotarliśmy do przytulnej kawiarenki i usiedliśmy w dwu osobowym stoliku przy ścianie. Długo nie musieliśmy czekać a podszedł do nas kelner.
-Co podać?-spojrzał na Daniell uśmiechając się do niej uwodzicielsko przez co poczułem zazdrość. Ona zaś zignorowała to.
-Poproszę latte i do tego kremówkę-oddała mu kartę nie spoglądając na niego.
-Dla pana?-skierował się do mnie.
-To samo-bąknąłem. Poczułem na sobie wzrok blondynki, uniosłem wzrok.
-Opowiesz mi co się stało...Violettcie?-chwyciła moją dłoń delikatnie gładząc kciukiem, było to takie przyjemne.
-Pokłóciliśmy się, wybiegła i wpadła pod samochód-w moich oczach zbierały się łzy.
-A o co jeśli mogę wiedzieć?-bawiła się dolną warga co niezmiernie mnie kusiło aby wbić się w jej miękkie usta.
-O dziecko-szepnąłem. Uwolniła ją i oblizała.
-Macie dziecko?-uniosła brwi.
-Nie-zaśmiałem się-ja chciałem mieć dziecko a ona nie-wzruszyłem ramionami.
-Wasze zamówienia-kelner postawił na stoliku dwie kawy i kremówki.
-Czemu jesteś wspaniałym facetem nie jedna by chciała mieć z tobą dziecko-pocieszała mnie.
-Może wybrałem niewłaściwą-odparłem.
-Pamiętasz też kiedyś planowaliśmy dziecko-zaśmiała się. Na to wspomnienie na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Tak mała Megan-przypomniałem jej.-A chłopiec Jorge-uśmiechnąłem się. Przegadaliśmy tak jeszcze chwilę po czym poszliśmy do swoich domów.
Dzień później:
Spałem dziś na kanapie w sypialni wszystko przypomina mi Violettę. Przez noc myślałem i postanowiłem o niej zapomnieć. Zjadłem na szybko śniadanie i pojechałem do szpitala.
-Dzień dobry co z Violettą Castillo?-zatrzymałem przechodzącego lekarza.
-Zapraszam do gabinetu-zaprowadził mnie do średniej wielkości pomieszczenia.-Proszę usiąść....pani Violetta przeszła wczoraj operację ale jej stan jest nadal ciężki zapewne będzie miała amnezję, może pan tam teraz iść i ją zobaczyć byle nie za długo więcej informacji otrzymamy za tydzień-oznajmił. Pokiwałem głową że rozumiem i ruszyłem w stronę sali Violetty. Zatrzymałem się przed samymi drzwiami, bałem się widoku jaki tam mogę zobaczyć, zebrałem siły i nacisnąłem klamkę pchając drzwi. Ujrzałem ją cała była blada, miała zamknięte oczy i głowę obwiązaną bandażem do tego nogę i rękę w gipsie. Zacisnąłem pięści powoli podchodząc do niej. Dotykałem opuszkami palców jej włosów i dłoni, na jednej z nich nadal znajdował się pierścionek zaręczynowy. Przejechałem po nim palcem i obejrzałem się czy lekarz przypadkiem nie wejdzie. Gdy już się upewniłem powili zsunąłem go z jej palca. Schowałem do kieszeni skórzanej kurtki i ostatni raz całując jej czoło wyszedłem.
Tydzień później:
Przez te siedem dni codziennie chodziłem do szpitala. Violetta będzie miała amnezje ale jest szansa że wróci jej pamięć. Przyjaciołom powiedziałem co postanowiłem i obiecali mi że jej nie powiedzą choć niechętnie ale obiecali. Od teraz będę tylko jej przyjacielem. Postanowiłem związać się z Daniell po mimo upływu czasu wciąż coś do niej czuje, może nie jest to aż tak silne uczucie jak do Violetty ale tak będzie lepiej. Moją chwilę przerwał dźwięk telefonu.
-Halo?
-Dzień dobry z tej strony doktor Martinez. Czy mógłby pan przyjechać do szpitala to pilne-powiedział szybko.
-Dobrze ale coś się stało?-w między czasie powoli się ubierałem.
-To nie rozmowa na telefon
-Za chwilę będę-rozłączyłem się i wybiegłem z domu.

Siedzę w gabinecie i nie wiem o co chodzi w tej chwili czekam na lekarza.
-Witam panie Verdas-zasiadł na przeciwko mnie.-Zrobiliśmy prześwietlenie pani Violettcie i okazało się że jest w ciąży a dokładnie w 3 miesiącu ciąży-oznajmił.
-A-ale jak to?-wybełkotałem.
-Brzuch był bardzo mały więc nie mogliśmy się spostrzec że jest w ciąży dopiero badania to wykryły-byłem w szoku.
-A z dzieckiem wszystko w porządku?-dopytywałem.
-Tak w jak najlepszym, tylko nie wiadomo ile pani Violetta będzie w śpiączce a więc dziecko przyjdzie na świat przez cesarskie cięcie-objaśnił.
-A jak już urodzi to kto będzie miał prawa do dziecka?-zmarszczyłem brwi.
-Nie mają państwo ślubu więc po narodzinach trzeba będzie zrobić testy na ojcostwo i prawnie będzie pan mógł je wychowywać-wyjaśnił spokojnie.
-Dobrze. Tylko myślę że lepiej będzie jeśli to ja będę sprawować opiekę jeśli Violetta będzie mieć amnezje. Nie chcę narażać dziecka.-tłumaczyłem mu.
-Chce pan przez to powiedzieć że chce pan pozbawić pani Violetty praw rodzicielskich?-uniósł brwi.
-Tak-kiwnąłem.

-Daniell! Jesteś?!-rozglądałem się.
-W salonie!-odkrzyknęła. Zobaczyłem moją ukochaną i od razu ją pocałowałem.
-Muszę ci coś powiedzieć-zacząłem gdy już siedziałem obok niej.
-Coś się stało?-pogładziła mnie po twarzy.
-Tak.....Violetta jest w ciąży-oznajmiłem.
-C-co?-odsunęła się gwałtownie.
-Tak wiem ja nie miałem o tym pojęcia i chce pozbawić ją praw do dziecka i sam je wychowywać-przysunąłem się.
-Sam? A co ze mną?-pokręciła głową.
-Chciałabyś ze mną ją wychowywać?-chwyciłem ją za dłonie.
-Skąd wiesz że to będzie Megan a nie Jorge?-zachichotała.
-Czyli tak?-uśmiechnąłem się. Nic nie powiedziała tylko przytuliła mnie.
-A co z Violettą?-odsunęła się.
-Będzie myślała ze to ty jesteś biologiczną matką-musnąłem jej usta. Pogłębiła pocałunki i zaczęła rozpinać mi koszulę, przenieśliśmy się do sypialni gdzie dokończyliśmy zaczętą czynność.
6 miesięcy później:
Violetta urodziła tydzień temu ale nadal pozostaje w śpiączce, zrobiłem testy na ojcostwo i pozbawiłem ją praw do dziecka. Daniell jest świetną matką i kocha Megan jak swoje dziecko. Dzisiaj spotykamy się na rodzinnej kolacji w restauracji. Będą tam moi rodzice i Daniell jak i nasi przyjaciele.
-Kochanie jesteś gotowa?-zerkam na zegarek, jak teraz nie wyjdziemy to się spóźnimy. Nie usłyszałem słów tylko stukanie obcasów a po chwili poczułem pocałunek na policzku.
-Gotowa-wzięła oddech. Przyjrzałem się jej wyglądała przepięknie.
-Stresujesz się?-poprawiłem jej wypadający kosmyk włosów. Chwyciła moją dłoń i pocałowała.
-Troszeczkę-pokazała palcami. Zaśmiałem się i objąłem ją w talii. Ruszyliśmy do samochodu.
-A jeszcze jedno....ślicznie wyglądasz-szepnąłem jej na ucho przy okazji całując. Zarumieniła się, otwarłem drzwi do samochodu mojej jeszcze dziewczynie a sam obszedłem go i zasiadłem jako kierowca. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do drogiej restauracji, jechałem wzrokiem po wszystkich próbując odnaleźć kogoś z nas.
-Przepraszam czy państwo Verdas już dotarło?-spytałem niskiej brunetki.
-Tak proszę za mną-poprowadziła nas za czerwony filar gdzie znajdował się duży stół a przy nim rodzina i przyjaciele.
-Leon! W końcu dotarliście-uradowała się moja mama. Przytuliłem ją mocno a tacie podałem dłoń.
-To jest Daniell moja dziewczyna-oznajmiłem wszystkim. Napotkałem się z różnymi wyrazami twarzy na przykład, tata był zaskoczony, mama z trochę sztucznym uśmiechem a reszta przyjaciół szeptała coś między sobą zadając się na wymuszony uśmiech, za to rodzice Daniell byli zachwyceni naszym widokiem razem. I właśnie idą w naszą stronę.
-Leon jak miło cię znów widzieć-uściskała mnie-was jak miło znowu was razem widzieć-poprawiła się.
-Wiedziałem że nawet jakiś wyjazd was nie rozdzieli, Leon pokazałeś że na prawdę kochasz moją córkę-poklepał mnie po ramieniu ojciec mojej dziewczyny.
-Dobrze zapraszamy do stołu dania już podają-ta chwile przerwała mama. Usiedliśmy na wyznaczonych miejscach, z jednej strony miałem Daniell a z drugiej Francesce która posyłała mi mordercze spojrzenie i szczypała w udo.
-O co ci chodzi?-syknąłem tak aby tylko ona usłyszała.
-Tak kochasz Violettę? Że jak jest w śpiączce ty zabawiasz się w najlepsze-z jej strony tryskał jad.
-Fran to nie jest tylko moja wina, to ona nie chciała dziecka-warknąłem.
-I to jest powód żeby ją oszukiwać. Jak mogłeś zrobić jej takie świństwo do końca życia będziesz udawać że nie była twoją narzeczoną i że to nie jej dziecko?-zaciskała pięści.-A tak w ogóle to gdzie jest Megan jestem ciotką i mam prawo je zobaczyć?-oburzyła się rozgadana włoszka.
-Uspokój się jest z opiekunką i zobaczysz je w swoim czasie a teraz skończmy już ten temat-odwróciłem wzrok. Kolacja mijała spokojnie a ja wyczułem że to właściwy moment by to zrobić. Wstałem od stołu zwracając uwagę wszystkich na mnie.
-Od pewnego czasu chciałem to zrobić i myślę że to odpowiedni moment-chwyciłem Daniell za rękę i zaprowadziłem na środek po czym uklęknąłem.
-Daniell znamy się już bardzo długo kochałem cię przed wyjazdem i kocham cie teraz...uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie?-mówiłem patrząc jej prosto w oczy które się zaszkliły. Położyła rękę na ustach i pokiwała głową.
-Tak-zabrała ją-Tak-powtórzyła. Zadowolony wsunąłem na jej palec pierścionek który niegdyś zdobił dłoń Violetty. Przytuliła mnie bardzo mocno i wbiła się w moje usta. Na salce rozbrzmiał się dźwięk oklasków, odwróciłem się i ujrzałem moją mamę z niezbyt zadowoloną miną ale trwale klaskała, moi przyjaciele też zmusili się do tego jedynie Francesca stała z założonymi rękami i srogą miną, zignorowałem ja i biorąc w tali moją narzeczoną poprowadziłem do stolika.
-Jak mogłeś dać jej ten pierścionek?-usłyszałem syk z ust włoszki. Uśmiech mi zszedł gdyż przypomniałem sobie oświadczyny Violettcie, odgoniłem od siebie tą myśl skupiając się na teraźniejszości.

4 miesiące później:
Obudził mnie dzwonek mojego telefonu, szybko odebrałem aby Daniell się nie obudziła. Udało mi się śpi jak zabita.
-Tak słucham?-zszedłem na dół do kuchni.
-Pani Violetta się obudziła-serce wybiło szybszy rytm.
-Już jadę-uradowany pobiegłem do toalety naszykować się i po dziesięciu minutach byłem gotowy, zostawiłem małą karteczkę na blacie i ruszyłem do szpitala. Wbiegłem do recepcji.
-Sala 101-uprzedziła moje pytanie recepcjonistka. Kiwnąłem głową  i pobiegłem w tamta stronę. Przy drzwiach stali moi przyjaciele.
-Byliście u niej?-spytałem.
-Nie-odparli.
-Czemu?-zdziwiłem się. Zirytowana włoszka pociągnęła mnie na bok.
-A jak ty to sobie wyobrażasz że wejdziemy tam i powiemy hej długo spałaś-warknęła-Leon ona nas nie pamięta i my mamy jeszcze udawać że wszystko jest w porządku?-popukała mnie w głowę.
-Dobra uspokój się ja tam wejdę i ma być według planów-pogroziłem jej. Powoli wszedłem do salki w której znajdowała się moja była.
-Kim jesteś?-przestraszyła się. Przystanąłem gwałtownie patrząc wprost w jej czekoladowe oczy.
-Jestem Leon, twój przyjaciel. Wiem że mnie nie pamiętasz ale możesz mi zaufać-usiadłem obok niej na krzesełku.
-Nie wiem czy mogę-odsunęła się.
-Wiem więcej o tobie niż ty-powiedziałem cicho.-Na przykład że masz znamię w kształcie serduszka na prawym biodrze, sprawdź jeśli nie wierzysz-wzruszyłem ramionami. Zrobiła to i zszokowana na mnie spojrzała.
-Czyli nie kłamiesz-bąknęła.-Dobrze będę ci ufać ale tylko tobie. Możesz mi opowiedzieć coś o mnie?-speszyła się.
-Jasne. Zacznijmy od tego że reszta twoich przyjaciół czeka teraz na zewnątrz i bardzo się o ciebie martwi-odparłem.
-Reszta? Ile ich jest?-spoglądała ku drzwi. Nic nie powiedziałem tylko wpuściłem ich do środka. Violetta zaskoczona ilością osób, speszyła się i zakryła kołdrą.
-Hej-powiedzieli równocześnie.-To może my się przedstawimy-zaczęła włoszka.-Ja jestem Francesca a to mój chłopak Marco potem jest Ludmiła i Federico, Brodwey i Camila i twoi rodzice German i Angeles-wskazywała po kolei.
-Aha wybaczcie jak was pomylę ale jest was dużo-zaśmiała się nerwowo, na co my też. Jak przyjemnie jest usłyszeć jej głos a tym bardziej śmiech.
Miesiąc później:
Violetta jest już w domu znaczy u Francescki. Planujemy kupić wspólną willę na wszystkich moich przyjaciół żeby codziennie przypominać coś jej. Zadzwonił mój telefon.
-Leon kupiłam!-usłyszałem pisk włoszki.
-Co Fran, ale co kupiłaś?-byłem zdezorientowany.
-Jak to co willę dla nas wszystkich za tydzień się wprowadzamy-oznajmiła.
-Fran ja jeszcze nie powiedziałem Daniell-zirytowałem się.
-Leon! Przestań myśleć tylko o sobie i pomysł czasem o Violettcie! Bo za dużo przez ciebie się nacierpiała pa-rozłączyła się. Westchnąłem ciężko na myśl o upartej włoszce która niestety miała rację, zrobiłem wielkie świństwo Violettcie ale ona też święta nie jest. Zerwałem się z kanapy i pojechałem do firmy Daniell.

-Dzień dobry ja do Daniell Kroes-oparłem się o marmurowy blat za którym stała elegancko ubrana blondynka o szaro-niebieskich oczach. Kiwnęła szybko głową i przez małe urządzenie poinformowała moją narzeczoną i moim przybyciu.
-Pani Kroes czeka na pana w gabinecie-za niedługo Verdas. Uśmiechnąłem się lekko i wszedłem do windy. Sam nie wiem czemu ale muzyczka lecąca w niej sprawia że natychmiast się uśmiecham. Może po prostu kojarzy mi się z moją ukochaną? Kiwam głową poirytowany swoją głupota. Wychodzę z małego pomieszczenia kierując się w stronę gabinetu Daniell, pukam krótko po czym słyszę cichy jak dla mnie pociągający odzew kobiecego głosu. Otwieram cicho potężne dębowe drzwi i wchodzę zgrabnym krokiem do środka. Tyłem do mnie stoi zgrabna blondynka, chudą ręką opiera się o ciemne biurko. Podchodzę bliżej tak że stoję tuż przy niej, obejmuje jedną ręką jej talię a ustami muskam szyję. Odgina się delikatnie na bok tym sposobem pokazując mi abym nie przestawał. Zwinnym, szybkim ruchem obracam ją przodem do mnie i ściskam jej jędrne pośladki.
-Jest sprawa kochana-mruczę nie puszczając mojej własności. Zawiesza ręce na mojej szyji i całuje usta. Odsuwam ją od siebie i zasiadam na gościnnym fotelu. Marszczy brwi zdezorientowana, klepię swoje udo a ona siada mi na kolanach.-Obiecałem mojej przyjaciółce że pomożemy Violettcie odzyskać pamięć-słucha mnie uważnie patrząc mi w oczy.-i chcemy zamieszkać razem-kończę szybko, zaciskając rękę na jej udzie. Jej źrenice rozszerzają się.
-Jak to razem? Kto z kim? Ty z Violettą?-burzy się prostując. Chwytam jej dłoń i gładzę kciukiem.
-Nie, nie spokojnie. Razem znaczy wszyscy przyjaciele w jednej willi-całuje jej dłoń na uspokojenie.
-Kiedy?-wtula się w me ramie. Nie odpowiadam przez chwilę rozmyślając nad jej reakcją.
-Za tydzień-cicho szepcze w jej włosy. Unosi się gwałtownie.
-Tydzień?! Oszalałeś?!-wstaje i odchodzi niedaleko, wiem to bo słyszę ją uważnie. Obracam się na fotelu i widzę jak nalewa sobie wina. Zdziwiony unoszę brwi, ona ma tu barek.
-Co ty robisz?-podchodzę do niej i odbieram trunek, sam zanurzając w nim usta. W odpowiedzi na moje czyny bierze drugi i znów nalewa czerwonej cieczy. Wzdycham zirytowany patrząc na blondynkę sączącą wino.
-Musze to zrobić jestem jej to winien. A poza tym zapartej włoszki nie przegadasz-tłumaczę.
-Oj ja ją przegadam-kiwa głowa. Śmieje się z niej.
-Lepiej nie, nie chcę mieć wojny w rodzinie-całuje czoło ukochanej.-Najlepiej będzie jak się zgodzisz ze mną tam przeprowadzić-odkładam nasze kieliszki na półkę. Zastanawia się przez chwilę.
-A co będę z tego miała?-chwyta mnie za kołnierzyk, przy okazji poprawiając go.
-Mnie-unoszę jej głowę za podbródek i namiętnie całuje pulchne usta.
Tydzień później:
Zbieram ostatnie potrzebne rzeczy do przeprowadzki. Stresuje się nawet nie wiem czemu a może wiem tylko nie dopuszczam tej myśli...
-Daniell jesteś gotowa?-krzyczę ubierając buty. Nie uzyskuje odpowiedzi, pewnie siedzi w łazience i się poprawia choć ona nie musi zawsze jest piękna. W pomieszczeniu rozbrzmiewa się stukot jej szpilek.
-Idziemy?-pyta klepiąc moje pośladki na co chichoczę. Zabieram jej ręce i zarzucam na swoje barki.
-Idziemy-całuje krótko i wypycham delikatnie na dwór wraz ze mną. Spakowani i gotowi do jedziemy w stronę wielkiej posiadłości. Byłem tam i na prawdę robi wrażenie, chciałbym tam mieszkać wiecznie lecz będę zaledwie przez niespełna rok. Zapewne po kilku tygodniach mi się odwidzi gdyż moi przyjaciele są nieznośni ale raz się żyje.
-Megan będzie z nami w pokoju czy w osobnym?-pyta.
-W osobnym-cały czas skupiam się na drodze.
-Och to trzeba kupić takie urządzenia żebyśmy mogli ją słyszeć-tłumaczy. Mrugam do niej uśmiechając się słodko.
-Wszystko już załatwiłem-śmieje się.

Parkuje na wielkim podjeździe i otwieram drzwi Daniell po czym wyjmuje małą Megan z fotelika.
-No w końcu jesteście! Ile można jechać!-podbiega do nas zdenerwowana Francesca.-O chodź tu do mnie malutka-wyrywa mi z rąk małą Megan, która niezmiernie cieszy się na widok swojej ciotki. Obejmuje blondynkę w talii i podchodzę do przyjaciół.
-Violetta już jest?-pytam Federico.
-Tak jest u siebie, nie chce wyjść z pokoju-kręci głową smutny kuzyn mojej byłej.
-Pójdę do niej-oznajmiam i klepię go po ramieniu. Informuje jeszcze o tym Daniell i idę na górę. Odnajduje jej pokój i lekko pukam.
-Proszę-słyszę jakby przestraszony głos. Otwieram drzwi i widzę drobną brunetkę leżącą na łóżku. Siadam obok i nic nie mówię.
-Czemu tu siedzisz sama?-widzę jak wzrusza ramionami.
-A po co mam tam być?-podnosi się patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami.-Wiem że chcecie mi pomóc ale to na nic pamiętam tylko urywki z tamtego życia-mruczy. Przygląda mi się bardzo uważnie.-A wiesz co jest najdziwniejsze? Że nie pamiętam mamy, taty ani reszty przyjaciół tylko ciebie-nie wiem co jej odpowiedzieć, serce bije mi jak oszalałe. Co dokładnie ona pamięta?!
-Pamiętam naszą kłótnię-spuszcza głowę-My byliśmy razem?-bawi się prześcieradłem.
-Tak-mówię ochryple.-Byliśmy ale nam nie wyszło a teraz jestem z Daniell i to z nią mam dziecko-stresuje się. Kiwa głową smutna.-Chodź zejdziemy na dół, wszyscy się o ciebie martwią-wstaje i wystawiam rękę ku niej. Chwyta ją a ja czuje przyjemne mrowienie. W salonie siedzą wszyscy domownicy. Megan jest tam główną atrakcją.
-Halo przyprowadziłem Vilu-mówię po dotarciu na dół. Na ich twarzach widać szczere uśmiechy, jedynie moja narzeczona spogląda zła na nasze złączone dłonie. Szybko puszczam jej rękę i podchodzę do blondynki. Ludmiła wstaje i szybko podchodzi do samotniej Violetty ciągnąc ją na kanapę. Włoszka widząc że Megan rwie się na ręce do szatynki podaje jej ją. Nerwowo zaczynam bawić się kawałkiem bluzy, przyglądając się Violettcie i Megan na jej kolanach. Mrożę Francesce wzrokiem za jej czyn ta natomiast ignoruje to i z zafascynowaniem przygląda się jak dziewczynka powoli usypia w ramionach swojej biologicznej matki. Spoglądam na Daniell, która kipi z zazdrości o małą, przez długi czas starała się aby Megan zachowywała się tak przy niej, ale to nie wychodziło a teraz patrzy jak moja była w ułamku sekundy to uczyniła.
-Pójdę na górę, jestem zmęczona-oznajmia mi i kieruje się na górę.

                                                         Violetta
Ta mała dziewczynka jest rozkoszna i czuje pewną więź z nią. Sama chciałabym mieć taka pociechę. Muszę zacząć żyć od nowa, ze starego życia pamiętam same urywki ale najbardziej Leona jak się okazało mojego niegdyś chłopaka. Codziennie przypominam sobie małą cząstkę naszej kłótni o dziecko i sam wypadek. Gdybym mu wtedy nie odmówiła może teraz to ja bym szczęśliwa zakładała z nim rodzinę lecz tak nie jest. Odgoniłam od siebie myśli i zorientowałam się ze mała Megan już śpi. Uśmiechnęłam się i postanowiłam zaprowadzić ją do jej pokoiku. Ukołysałam ją jeszcze i położyłam w łóżeczku.
-Co ty robisz?-usłyszałam za plecami damski głos. Odwróciłam się szybko i ujrzałam Daniell. Podeszła do mnie ze srogą miną.-Słuchaj nic do ciebie nie mam ale od mojego dziecka i Leona trzymaj się z daleka. Zrozumiano?-wzrokiem wymuszała na mnie odpowiedź. Przestraszona kiwnęłam głową i opuściłam pomieszczenie. O co ona ma pretensje? Rozumiem że może być zazdrosna ale ja nic nie zrobiłam. Zmęczona udałam się do pokoju gdzie wzięłam prysznic i usnęłam.
Następnego dnia:
W nocy miałam dziwny sen, Leon mi się oświadczał oczywiście je przyjęłam. Bardziej to było jakby wspomnienie ale nie jestem pewna. Przerwałam przemyślenia i poszłam do łazienki gdzie się naszykowałam i ubrałam świeże ciuchy. Rozglądając się ledwo co zaznajomionej willi zeszłam na dół.
-Długo będziemy tu mieszkać? Chciałabym abyśmy byli tylko my ty, ja i Megan-usłyszałam rozmowę narzeczeństwa dochodzącą z kuchni.
-Obiecuje Ci że za niedługo weźmiemy ślub i będziemy szczęśliwą rodziną-te słowa strasznie mnie zabolały. Czy to możliwe że czuje coś do człowieka którego ledwo pamiętam? Powoli weszłam do kuchni nie zwracając na nich uwagi. Wygrzebałam z lodówki potrzebne mi składniki i zrobiłam sobie kanapkę. Czułam na sobie ich wzroki. Ignorując je z jedzeniem poszłam do salonu i włączyłam telewizor.
-Hej. Już wstałaś?-zaspana włoszka usiadła obok mnie zabierając mi jedną kanapkę z talerza.
-Tak, chyba jestem rannym ptaszkiem-śmieje się a ona ze mną.
-Przypomniałaś coś sobie?-robi gryza kanapki.
-Wiesz miałam dzisiaj dziwny sen ale nie mów nikomu-grożę jej palcem ale ta udaje że zasuwa usta.-Śniło mi się że Leon mi się oświadczył-otworzyła szerzej oczy a jej wzrok rozproszył się po całym pomieszczeniu.-Fran?-przymrużyłam oczy.
-Violetta tylko mu nie mów że ci powiedziałam....on na prawdę ci się kiedyś oświadczył-uśmiechnęła się współczująco.
-A kto zerwał zaręczyny?-zaciekawiłam się. Odwróciła wzrok.
-Violetta ja na serio nie mogę powiedzieć jak chcesz to zapytaj Leona-smutna odeszła zostawiając mnie samą. Z mętlikiem w głowie wgapiałam się w kasztanowe panele. Leon mój przyjaciel a potem jak się okazało chłopak a teraz znowu narzeczony.

I dalej nie wiem co napisać. Jeśli chcecie dokończenie użyjcie swojej wyobraźni lub zaczekajcie aż się odblokuje. 
 Wiecie co jest gorsze od braku pomysłów? Ich nadmiar.





Bohaterowie:"Rok kłamstw"

Leon Verdas:
Violetta Castillo:
Daniell Kroes:
Megan Verdas:
Francesca:
Rodzice Leona:
Rodzice Violetty:
Rodzice Daniell:

Postacie przyboczne:
Marco:
Federico:
Ludmiła:
Camila:
Brodwey:
Gregor Martinez: