Strona główna

sobota, 31 października 2015

"Halloween" OS

52 szybko kończę myć zęby, 53 ubieram formalne ubrania, 54 wsuwam na nogi czarne szpilki.
55 zabieram klucze, telefon i wkładam do malutkiej torebki, 56 zamykam drzwi od mieszkania i zbiegam na dół... w szpilkach, 57 jak najszybszym krokiem tak aby się nie wywalić pędzę na przystanek autobusowy, w między czasie sprawdzając godzinę... 59 nie, nie została minuta do przyjazdu autobusy błagam niech tym razem spóźni się jak zawsze, 8.00 jestem na przystanku...sama, przez mgłę nawet nie widzę autobusy, nie wiem czy już odjechał czy jeszcze nie przyjechał. Poczekam do pięć po ósmej a potem coś się wymyśli jak nie przyjedzie. Rozmyślając tak nie zauważyłam jak obok mnie pojawił się jakiś mężczyzna . Odsunęłam się lekko aby móc go dokładnie widzieć, obserwować nie chcę go od razu osądzać i myśleć o nim w najgorszy sposób ale jestem tu sama i w dodatku w szpilkach więc ucieczka odpada. Godzina 8:05 a ja widzę dwa malutkie światełka na końcu drogi. Czyżby moje zbawienie? Tak! Tak! Czterdziestka to na ciebie tu czekam! Czując ogromną ulgę, wsiadam do pustego pojazdu i kupuję bilet u kierowcy. Czemu wszędzie takie pustki? Jest poniedziałek rano, czyż nie wszyscy powinni jechać do pracy albo chociaż młodzież do szkoły? Za dużo pytań, za dużo myśli, za duży stres. Nałogowo spoglądam na zegarek pilnując każdej minuty, a czas jest najważniejszy teraz. 8.25 wysiadam i kieruję się do wysokiego ekskluzywnego w środku jak się okazało budynku. Ciemnowłosa kobieta z perfekcyjnie wyćwiczonym nieszczerym uśmiechem wita mnie i kieruje do windy naciskając wszystkie przyciski za mnie i jedzie ze mną, o dziwo nawet nie zapytała jak mam na imię. Są dwie opcję albo wzięła mnie za kogoś innego albo jest tak rozgarnięta że po prostu to wie. Z każdą sekundą stres bierze górę i mam ochotę zrezygnować, lecz to raczej niemożliwe w tym momencie gdyż drzwi windy rozsunęły się na boki. Stanęłam na wprost solidnych dębowych drzwi i już nie myślałam tylko tam weszłam. Tyłem do mnie stał pewien mężczyzna, mój przyszły szef znaczy jeszcze tego nie wiem, jeśli rozmowa pójdzie dobrze i nie zacznę się jąkać to kto wie. Podeszłam bliżej stukając obcasami o podłogę a mężczyzna odwrócił się i spojrzał na mnie, przeraziłam się, miał oczy czarne jak smoła i gęste czarne brwi które były zmarszczone. Podobno podczas rozmowy o pracę trzeba utrzymywać kontakt wzrokowy ale to chyba nie idzie w dobrą stronę, bo on dosłownie zabija mnie wzrokiem.
-Proszę usiąść-potężny głos lecz cichy i zmysłowy. Uczyniłam o co prosił i on także usiadł po drugiej stronie biurka.-Proszę coś o sobie opowiedzieć, wykształcenie-przerwałam mu. 
-Wszystko jest w CV-przełknęłam ślinę. 
-Czytałem je ale chcę usłyszeć to ponownie. Ma pani z tym problem? Chcę wiedzieć o pani wszystko-zdziwiłam się słowem "wszystko". Nic nie odpowiedziałam to działo się zbyt szybko a ja nie nadążałam, byłam oszołomiona.-Dobrze nieważne. Czemu chce pani tu pracować? Czemu mam wybrać panią a nie kogoś innego? Proszę mnie przekonać do siebie-odchylił się na fotelu i splótł ręce, czekając na moją odpowiedź. 
-Myślę że nadaje się na tą posadę, mam wysokie wykształcenie i studiowałam trzy lata zarządzanie co przydaje się w tego typie biznesie-wyglądał na zamyślonego i znudzonego. 
-Wie pani ile osób powiedziało słowo w słowo to co pani myśląc że to przybliży ich do tej posady? Mnóstwo, niemal każda-zrobił poirytowaną minę. Zakłopotała się jego słowami.-Jeśli to wszystko co ma pani do powiedzenia to skończymy tą rozmowę-siedziałam cicho-Merope?-powiedział do urządzenia wbudowanego w jego biurko.
-Tak?-kobiecy głos wypłyną z urządzenia.
-Przyjdź tutaj. Odprowadzisz panią-pościł mały guziczek a dosłownie po 10 sekundach do gabinetu weszła kobieta z windy z teczką w ręku. Niezdarnie wstałam i wpadłam na nią niechcący wytrącając teczkę z jej rąk a z teczki dokumenty, moje dokumenty które zaniosłam tu tydzień temu. Pan arogancki łaskawie schylił się i pomógł mi zbierać zatrzymując się przy jednej z kartek, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk. 
-Ma pani rzadką grupę krwi, podobno najlepszą-pragnienie w jego oczach się powiększało. Kiwnęłam głową potakując i chciałam wziąć kartkę lecz mi nie pozwolił.
-To będzie mi potrzebne do informacji o pani, takie podstawowe dane o pracownikach-zdziwiłam się. -To widzimy się jutro o ósmej w pracy. Nie spóźnij się-zjechaliśmy we trójkę windą a ja opuściłam apartamentowiec.  Zatrudnił mnie ze względu na moją krew. Spokojnie wróciłam do domu o godzinie 9.30, z obliczeń wynika że rozmowa trwała jakieś pół godziny. Do końca dnia zajęłam się przygotowaniem do Halloween, dzieciaki będą chodzić po cukierki więc muszę je kupić. Przebrałam się i poszłam do supermarketu. Na sklepowych półkach roiło się od słodyczy, wybrałam kilka pakowanych w dużych ilościach i przy okazji zrobiłam zakupy na kilka dni. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. W mroku przy oświetlonym lampami chodniku szłam do mieszkania. Lubię chodzić o tej porze nie ma tłoku ale tez co szum serce bije mi szybciej. Weszłam do dwupokojowego mieszkania i rozpakowałam zakupy. Była już 9 wieczorem czas się myć i iść spać bo jutro trzeba wstać do nowej pracy z przerażającym szefem. 

Wstałam niewyspana, stresowałam się dzisiejszym dniem. Wykonałam poranne czynności i autobusem dotarłam do firmy. Dla odmiany w pomieszczeniu recepcji panował tłok, a wszystkie pary oczów zwróciły się ku mnie. Chyba będę się tu wyróżniać...wszyscy maja oczy czarne jak smoła tylko ja mam niebiesko-szare. Przywitałam się uprzejmie i podeszłam do recepcji po informacje dotyczące co mam robić. 
-Dzień Dobry szef już na panią czeka ma pewne sprawy do omówienia. Świetnie kolejne spotkanie z diabłem. Spięta ruszyłam do windy wraz z Merope dzisiaj wydaje się milsza. Stała przede mną wiec zaczęłam się jej przyglądać, zauważyłam na jej szyi strasznie mocno wystająca żyłę, była ciemna jakby miała czarną krew. Moją obserwację przerwała wysiadka, już pewniejszym krokiem wiedzą czego się mogę spodziewać zapukałam do gabinetu. 
-Proszę-usłyszałam zza drzwi. 
-Dzień Dobry chciał mnie pan widzieć-ręką wskazał abym usiadła na fotelu. Usiadłam i czekałam co ma do powiedzenia.
-We wszystkim jest pani taka szybka?-uśmiechną się.-Czasami trzeba napawać się chwilą-przetarł palcem po ustach. O co mu chodzi?-Chciałbym zaprosić panią na kolację. Muszę wiedzieć wszystko o pani. To jak?-uniósł brwi, po co pyta jeśli wie że odpowiedź będzie twierdząca? Może z grzeczności? 
-Oczywiście. Gdzie i o której?-przygryzłam wargę, uciekając wzrokiem od niego.
-U mnie-te słowa rozbrzmiały mi w głowie-O dziewiątej. Jest to późna pora więc następnego dnia ma pani wolne.
-Poda mi pan adres pod który mam przyjechać?-upewniałam się.
-Spokojnie przyjadę po panią o 8:30, droga trochę nam zajmie bo mieszkam na odludzi tam gdzie nikt nie widzi i nie słyszy-nawet  na mnie nie spojrzy. Opuściłam gabinet za jego pozwoleniem i okazało się że otrzymałam swój własny gabinet ale nic nie zadano mi do roboty tylko mam oswoić się z otoczeniem. 
Po kilkugodzinnych nudach wyszłam z pracy i po powrocie do domu szykowałam się na biznesową kolację. Ubrałam czarną przylegającą sukienkę i szpilki do tego. Mój szef był punktualnie o 8:30 ubrany w garnitur a o sportowym samochodzie już nie wspomnę. W aucie panowała sztywna atmosfera, on nic nie mówił ja się nie odzywałam, za to czas leciał szybko.
Po około 30 minutach wjechaliśmy do lasu a potem na polanę gdzie stał piękny dom. Otworzył mi drzwi i weszliśmy do domu, willi. Zaszedł mnie od tyłu i zsuną z moich ramion płaszcz. 
-Zapraszam. Wszystko już przygotowałem. Nie będziesz się nudzić-zaśmiał się. Weszliśmy do przystrojonego pomieszczenia a na udekorowanych stole stało mnóstwo jedzenia. 
-Sam przygotowałem, mam nadzieje że lubisz indyka?-odsuną mi krzesło żebym usiadła i chwycił nóż do indyka. 
-Lubię. Wszystko wygląda tak pięknie-zachwycałam się.
-Dzisiejsza noc będzie jeszcze piękniejsza-szepną. Co to miało znaczyć. Zamrugałam kilkukrotnie, czy to sen. 
-Wina?-Chwycił butelkę z czerwonym płynem.
-Z chęcią-uśmiechnęłam się. Zupełnie zapomniałam że dzisiaj Halloween i nie rozdam cukierków dzieciakom. Zaczęliśmy jeść przepyszną kolację popijając czerwonym winem. Było pyszne ale z każdym łykiem odpływałam bardziej a obraz zamazywał mi się. Ostatnie co pamiętam to uśmiech szefa i dotyk jego rąk na mojej tali jak mnie gdzieś niesie. 

Z trudem otwarłam ciężkie powieki. Chciałam wstać i się rozejrzeć ale coś mnie blokowało. Spojrzałam na dłonie i stopy... były przywiązane do ramy łóżka. Po chwili poczułam ogromny ból szyi, pulsowała i była sztywna. 
-O już wstałaś... to możemy zaczynać-zaśmiał się.
-Co zaczynać?-wydukałam
-Jak to co? Zabawę. A tak apropo jesteś pyszna, jak wino-przetarł palcami po mojej szyi. 
-Co chcesz mi zrobić?-wdusiłam się w materac. 
-Teraz będziemy się kochać a potem ty zasmakujesz mnie. Tylko pamiętaj musisz smakować chwilę, nic za szybko-wyszeptał mi do ucha. Położy się na mnie, był całkiem nagi jak jak. Przycisną swoje usta do moich i już był we mnie, nie umiałam się ruszyć, jedynie łzy samowolnie spłynęły po moich policzkach. 
-Smakuj chwili-powtarzał mi do ucha zwiększając tempo-Napawaj się nią!-wykrzyczał dochodząc we mnie. Jego ciężar ciała opadł na mnie przygniatając. Wstał po chwili i szukał czegoś w szufladzie. Jak się okazało żyletek. 
-Teraz zaznasz przyjemności z bólu, będę robił to powoli abyś mogła wszystko poczuć-przysuną się do mojej twarzy-twoje usta są za małe, powiększymy je-rozciął żyletką poje policzki a szczęka samowolnie opadła.-Idealnie-wziął krew która wyciekła na palce i oblizał je.- Teraz twoja kolej-przejechał żyletką po swoim już kiedyś poranionym torsie i nachylając się pozwolił aby krew kapała mi na język. -Smakuj jej jak wina, delektuj się nią-wiedziałam że nic mnie już nie uratuje, wiedziałam że nie byłam pierwsza, wiedziałam że nie ostatnia, wiedziałam że trafiłam na psychopatę. Ale kto by podejrzewał.... wysoki przystojny mężczyzna, władający wielką firmą jest psychopatą. Miałam być ostrożna, osądziłam po wyglądzie mężczyznę na przystanku uznałam za mordercę a w rzeczywistości to miły pan z sąsiedztwa jak dowiedziałam się wczoraj, a przyzwoicie wyglądający facet okazał się być mordercą. 
-Spokojnie już kończę-wyszeptał i wbił grubą igłę w moją rękę i zaczął odciągać krew. Czułam jak życie mi ucieka wraz z krwią ale nic nie mogłam zrobić. Umierałam powoli i boleśnie. 

-Ding!Dong!-zerwałam się z fotela, szybko dysząc. 
-Spokojnie kochanie ja otworzę-"cukierek albo psikus" usłyszałam głos z przedpokoju.-Ach cukierki powoli nam się kończą-zaśmiał się mój mąż-Coś się stało? Blado wyglądasz-dotchnął mojego policzka. 
-Nie to tylko koszmar.-przetarłam oczy.-Gdzie Jim i Emily?-zapytałam.
-U siebie pewnie zjadają to co nazbierali po sąsiadach-przytulił mnie.-Wiesz że złapali tego seryjnego mordercę? Okazało się że to znany biznesmen-pokręcił głową. Nic nie odpowiedziałam tylko się uśmiechnęłam wtulając w niego, a po chwili z góry zbiegły dzieci krzycząc i razem świętowaliśmy. 







środa, 17 czerwca 2015

"Chyba kończę"

Tytuł mówi wszystko, chyba zakończę moją przygodę z Leonettą, nie mam zamiaru pisać a nikt tego nie komentuje. Więc po co?
Zaczęłam prowadzić innego bloga na którym poruszam istotnie sprawy w świecie, ale także oceniam aktorów, piosenkarzy, filmy, zawodników czy też udostępniam to co lubię. Więc możliwe że za kilka dni, tygodni...blog nie będzie istniał.

czwartek, 11 czerwca 2015

Os"Zmienić rutynę"

Siedzę na wielkim tronie a tysiące poddanych kłania mi się. Służący przynoszą mi różne rarytasy w postaci jedzenia jak i innych dóbr materialnych. Powstaje z dumnie uniesioną głową i podziwiam kraj którym władam i ludzi którzy biją mi pokłony. Moja wypięta do przodu klatka piersiowa ze spokojem unosi się i opada, na twarzy delikatny zarys uśmiechu który obrazuje moje wielkie zadowolenie z imperium które powstało dzięki mnie.
Podchodzi do mnie mój sługa pokłoniony tak nisko jak tylko może.-Przybyła krawcowa-te słowa budzą we mnie szczęście. Mrugam powoli oczami i jeszcze raz spoglądam na tłumy. Pewnym siebie krokiem kieruje się do mojej komnaty, a w niej czeka już na mnie kobieta z mnóstwem ubrań.
Kłania się, skinieniem głowy też ją witam.
-Mów co dla mnie masz tym razem-podchodzę do wielkich worów z kaszmirami i jedwabiem.
szybko zbiera się i roztwiera jeden z worów wyciągając....

-Wstawaj, wstawaj-mrugam szybko oczami i widzę moja matkę ze zdenerwowaną miną. Marszczę brwi z oburzeniem.
-Czego chcesz?-warczę i odwracam głowę wtulając się w poduszkę.
-Jest już piętnasta a ty nadal śpisz-pociera twarz. Ze zdziwieniem sprawdzam godzinę na telefonie. Faktycznie już ta godzina a przecież dopiero była dziewiąta więc powinna być max dwunasta.
-Dobra, dobra już wstaję choć nie wiedzę powodu gdyż jest weekend-wymądrzam się. Ona odchodzi a ja jeszcze przez chwile myślę o moim jakże pięknym śnie. Fajnie jest być kimś takim. Niestety to tylko był sen a ja uwielbiam śnić mogę być wtedy tym kim chcę. Od niechcenia podnoszę swoje zmęczone ciało choć mój sen trwał tyle godzin, nadal odczuwam ogromne zmęczenie i lekki ból głowy. Na giętkich nogach udaje się do łazienki gdzie robię poranna toaletę i ubieram wczorajsze sobotnie ciuchy. Ostatnie poprawki w lustrze i wychodzę z niej wędrując do kuchni. Jak każdego ranka robię kaloryczne śniadanie czyli bułka z serem a raczej kilka bułek i do tego kawa by się trochę rozbudzić. Niosę śniadanie do salonu i tam powoli je konsumuje przy telewizorze oglądając jakieś bezsensowne młodzieżowe seriale. Gdy już zjem wygodnie układam się na fotelu i klikam coś na telefonie. Dzienna rutyna sprawdzam portale i inne serwisy. Z nudów zakładam słuchawki przez które zaczyna płynąć moja playlista. Odchylam głowę układając się wygodnie na półokrągłym fotelu i przymykam oczy.

Wysiadam z wielkiej czarnej limuzyny i stąpam po czerwonym dywanie. Otaczają mnie blaski fleszów i piski moich fanów. Pozuje przez chwilę po czym idę do sali w której odbywa się impreza. Mnóstwo gwiazdek które zerkają z zazdrością na mnie. Uśmiecham się do nich sztucznie co odwzajemniają i odwracam plecami do nich a przodem do bufetu. Och jak to wszystko smakowicie wygląda. Ale niestety na te zazdrosne wzroki trzeba zapracować. Sięgam więc tylko po szampana i powili sączę go przechadzając się i szukając mi znajomych twarzy. W końcu widzę szczere uśmiechy moich przyjaciół. Kieruje się w ich stronę i przytulam....

-Wstawaj, wstawaj-słyszę po raz drugi tego dnia zdesperowany głos matki. Ciągle ze zmęczeniem podnoszę się z fotela.-Może z tobą trzeba iść do lekarza-pociera czoło ze zmartwienia.
-Uspokój się nic mi nie jest-ja chcę wrócić do snu.
-To ja nie rozumiem czemu ty tak śpisz-wpatruje się we mnie.
-A co mam robić?-wstaje i odnoszę naczynia do zlewu. Ona podąża za mną.
-Nie wiem idź na dwór-proponuje rozpakowując zakupy które własnie zrobiła.
-Co mi kupiłaś?-zmieniam temat grzebiąc w plastikowych siatkach wypełnionymi różnymi produktami. Uśmiecham się widząc mojego ulubionego batona i inne słodycze.
-Słyszysz co mówię?-wyrywa mi go.
-Nie nie pójdę, co ja niby tam mam robić-zabieram swoje rzeczy i idę do swojego pokoju. Kładę się na łóżko i konsumuje wszystko po kolei. Z napchanym brzuchem wgapiam się w sufit a oczy same mi się zamykają.

-Gotowi!-wrzeszczy jakiś mężczyzna i słychać tylko głośni dźwięk silników. Moje skupienie na drodze sięga zenitu. -Start!-ruszam z impetem pędząc do mety. Pozostawiam z tyłu moich rywali i jako pierwszy mój motor przekracza linię mety. Ludzie podbiegają do mnie gratulując i wręczając kasę za wygrany wyścig. Schodzę z motoru i przytulam przyjaciół wymachując pieniędzmi.

Budzę się ponieważ niezmiernie chce mi się siku. Walczę ze sobą przez chwilę czy wstać z tak wygodnego łóżka, muszę jednak to zrobić bo inaczej popuszczę. Po cichu wychodzę z pokoju by nie zwrócić uwagi na siebie.
-Co ty tam robisz w pokoju?-wychyla głowę z nad kuchni.-Uczysz się?-pyta a mnie chce się śmiać.
-Tak, tak uczę się-odpowiadam i wchodzę do łazienki. Uch co za ulga. Po wszystkim wychodzę i idę sprawdzić co w lodówce.
-Czego tam szukasz?-pyta.
-Jedzenia-odpowiadam i zamykam widząc że nic nie ma. Przeszukuje inne szafki w których świeci pustkami. Ponownie otwieram lodówkę teraz mając już niższe wymagania. Wyciągam jakiś jogurt i kabanosy. Wracam do mojego pokoju i ponownie jem na moim łóżku. Jak zwykle po posiłku trzeba zrobić sobie drzemkę. Zamykam oczy i odpływam.

-Dawaj! Wal po żebrach!-krzyczy mój trener zza siatki oktagonu. Lewą ręką uderzam w przeciwnika ile sił. Ostatni cios i pada a mój trener wrzeszczy ze szczęścia. Podbiega do mnie i unosi podskakując. Medycy sprawdzają stan rywala i po chwili sędzia trzyma nasze ręce a moją unosi do góry na znak mego zwycięstwa. Wręczają mi pas a ja idę podziękować za walkę przeciwnikowi.

-Tak się uczysz!?-potrząsa mną jak mniemam moja matka. Podnoszę się szybko.
-Mam przerwę-przytulam poduszkę.
-Chodź na obiad-mówi i opuszcza mój rewir. Wchodzę do kuchni i zabieram moją porcję spaghetti.
-A co jutro na obiad?-pytam przeżuwając.
-Nie wiem wymyśl coś-zgrabnie owija makaron na widelec.
-Możesz zrobić lazanie-już mam na nią ochotę. Popijam colą i odnoszę naczynia do zlewu.
-Eee a kto pomyje?-drżę się za mną.
-Ja nie mam czasu uczę się-tym razem siadam przed kompem i sprawdzam Facebooka. Jak zwykle mnóstwo nowych fotek moich znajomych i te przesłodzone komentarze pod nimi aż mi się wymiotować zachciało, wylogowuję się i oglądam śmieszne filmiki na YouTube. Tak mija mi czas do 21. Czas się pakować jutro szkoła. Po spakowaniu idę do łazienki i biorę długą godzinną kąpiel. Wychodzę z wanny i wycieram swoje mokre ciało, myję jeszcze zęby i wychodzę z mocno zaparowanej łazienki aż woda spływa po kafelkach naściennych. Nastawiam budzik na ósmą trzydzieści bo następnego dnia mam dopiero na dziewiątą trzydzieści. Układam się wygodnie i Morfeusz zabiera mnie do mojej krainy snów.

Następnego dnia: 
Dźwięk budzika powoduje że szybko go wyłączam i chowam pod poduszkę. Och śnił mi się wspaniały sen, jak zwykle. Tym razem był to niesamowity koncert. Zamykam oczy próbując powrócić do niego, udaje mi się mam już do opanowanie w końcu ja żyje snami. Niestety telefon dzwoni ponownie i tym razem muszę już wstać bo się nie wyrobię. Staję przed szafą i wyciągam ciuchy z przypiskiem "te do szkoły" czyli zwykłe czarne rurki i biały T-shirt a do tego białe nike force. Myję twarz i zęby i spryskuje się ulubionymi perfumami. Do lekcji zostało piętnaście minut, zdążę mam blisko do szkoły. Gdy przekraczam próg wielkiego budynku rozbrzmiewa dzwonek. Idealnie. Kieruje się na lekcję czyli matematykę. Super jak ja nienawidzę tego przedmiotu ale przynajmniej będę go mieć już za sobą. Siadam w tej samej ławce co zwykle i z pokorą znoszę znienawidzony przeze mnie przedmiot jak i nauczyciela. Po ciągnących się w nieskończoność czterdziestu pięciu minutach tortury dobiegają końca. Z ulgą kieruje się na przerwę lecz coś  mnie zatrzymuje a raczej ktoś a tak szczegółowo to głos mojego nauczyciela.
-Tak?-pytam odwracając się szybko.
-Wiesz że Cię zagrożę?-patrzy na mnie a ja dębieję.
-Ale jak to?-nie dowierzam.
-Brakuje Ci kilku setnych, radzę znaleźć jakiegoś korepetytora, jest dużo dobrych uczniów w szkole-proponuje. Kiwam głowa uśmiechając się ponuro.
-Dobrze. Dziękuje. Do widzenia.-wychodzę. Nie zamierzam prosić kogoś o pomoc. Odnajduję salę której teraz mamy i siadam pod salą przy innych.
-Co od ciebie chciał?-pyta jeden z nich.
-Powiedzieć że mnie zagrozi-odpowiadam krótko. Unoszą brwi ze z dziwienia, otwiera usta by coś powiedzieć.
-Brakuje mi kilku setnych-dopowiadam. Wzdycha ciężko opadając na marmurową ścianę.

Reszta lekcji minęła szybko choć nic z nich nie wiem. Te zagrożenie zajęło cały mój umysł.
-Jestem!-mówię po wejściu.
-Chodź na obiad!-kieruje się ze smętną miną do kuchni i nastawiam wody na kawę.
-Co masz taką minę?-unosi brwi moja mama.
-Matematyk chce mnie zagrozić.-wzruszam ramionami.
-No to trzeba jakieś korepetycje znaleźć-mówi.
-Ja się tym zajmę-odpowiadam i biorę przepyszną lazanię. Po obiedzie robię drzemkę i pakuje się, myję i znów idę spać.

Następnego dnia:
Dzisiaj jako pierwsza lekcja jest polski wiec nie będzie tortur. Jak zwykle lekcja mija mi błyskawicznie a następna to wychowawcza więc nie mam się czym przejmować np. kartkówką. Wchodzimy i zasiadamy na naszych stałych miejscach. Wychowawczyni wchodzi z kimś przy boku.
-Witajcie od dzisiaj mamy nową osobę w klasie proszę abyście ją oprowadzili-nowa osoba siada w pierwszej ławce gdyż tam jest tylko miejsce. Uważnie ją obserwuje Bóg nie żałował urody tej osobie. Wyczuwa mój wzrok i patrzy na mnie. Pesząc się odwracam szybko do tyłu udając że rozmawiam z kimś. Tym razem to ja czuje wzrok na sobie. Zapewne jestem koloru czerwonego. Czas trwania lekcji mogę określić jako średni nie za długa, nie za krótka. Niestety matematyka to podstawowy przedmiot i mamy go codziennie. Okej zaczynam odliczać czas od teraz, jeszcze czterdzieści dwie minuty tortur, ale mi pocieszenie.
-O widzę że mamy nowego ucznia-kieruje swoje słowa do tej osoby. Podchodzi i wypytuje zapewne jakich podręczników używali w dawnej szkole.
-Dzisiaj zaczynamy trochę trudniejszy dział-zaczyna pisać na tablicy. Super nic nie rozumiem. Zerkam na nowego członka który notuje uważnie w zeszycie. Próbuję skupić się na lekcji lecz nie mogę ktoś mnie rozprasza i moje myśli krążą wokół tej osoby. Zerkam tam a nasze spojrzenia się stykają tym razem nie odwracam wzroku trwam jak w hipnozie. Uśmiecha się do mnie i odwraca dalej notując. Koleżanka siedząca obok szturcha mnie przez co się otrząsam. Zaczynam notować bezmyślnie rozmyślając o tych błękitnych tęczówkach.
-To może chodź do tablicy pokażesz co umiesz-zachęca nową osobę. Wstaje i bezbłędnie rozwiązuje wszystkie podpunkty a ja ze zdziwieniem obserwuje.
-Świetnie-podnieca się nauczyciel. Kręcę oczami, niema nic bardziej podniecającego jak ktoś umie matmę. Lekcja dobiega końca a mnie znów zatrzymuje matematyk.
-I co znalazł się ktoś?-pyta.
-Nie-chce już wychodzić.
-A może poproś osobę która do was doszła-proponuje. Uśmiecham się sztucznie i wychodzę burcząc ciche dowiedzenia. Jak mam niby to zrobić. Co porostu podejdę i zaproponuję, w sumie to nie głupi pomysł ale do tego potrzeba trochę śmiałości. Okej zrobię to.
-Hej-podchodzę i przedstawiam się.
-Hej-uśmiecha się a moje serce przyśpiesza. Stoję i wpatruję się w bezruchy.
-Mam problem-unosi brwi czekając na dalszą część-z matematyką-kończę powodując uśmiech na twarzy tej osoby. Czy to takie zabawne?
-Aha i chcesz żebym Cię...
-Tak. Oczywiście odwdzięczę się-proponuje. Widzę że się zastanawia.
-Okej jak ma to wyglądać-pyta.
-Umówimy się na korepetycje a potem ja zrobię co chcesz, oczywiście w granicach-śmieje się co odwzajemnia.
-Okej. Kiedy?
-Może jutro u mnie? Jeśli Ci pasuje-proponuje.
-Dobra, masz mój numer. Wyślesz mi na niego adres-kiwam głową i odchodzę do przyjaciół bacznie mnie obserwujących. Przyglądam im się a oni mnie.
-No co?-nie wytrzymuje a oni tylko się uśmiechają i wracają do rozmowy. Jeszcze raz spoglądam w tył lecz nikogo już tam nie ma. Wracam wzrokiem i widzę jak stoi pod drzwiami i mnie obserwuje, nie powiem trochę mnie to zawstydza. Próbuje włączyć się do rozmowy przyjaciół.
-A właśnie wyjdziesz jutro czy prześpisz cały dzień-pytają. Uśmiecham się do nich sztucznie.
-Nie jestem zaję...-próbuje powiedzieć.
-Spaniem? Taa jak zwykle, musisz zacząć żyć przecież świat jest taki piękny-wieczna optymistka.
-Nie, nie spanie mam korepetycje-na ich twarzy pojawia się zdumienie co mnie niezmiernie bawi.
-Z kim?-nie odpowiadam tylko głową wskazuje. Obracają się niby dyskretnie aczkolwiek w ogóle tak nie jest. Patrzą na mnie przez chwile podejrzanym wzrokiem. -Nie kłamiesz?-upewnia się. Mrużę oczy uciszając jej wątpliwości.-Okej okej nie było pytania-śmieje się. -A tak a propo widzę że Ci się podoba-szepcze na co moje policzki płoną. Spuszczam głowę przed jej wzrokiem, na szczęście ratuje mnie dzwonek na lekcje. Zabieram plecach i wchodzę do sali siadając na swoje miejsce.

-Jestem-mówię zamyślonym głosem wchodząc do kuchni gdzie znajduje się mama.
-Siadaj zaraz dam Ci obiad-wskazuje na krzesło. Podaje mi gorący bogracz a do tego colę. Matko jak ja niezdrowo się odżywiam.
-A właśnie jutro mam tu korepetycje-oznajmiam dalej przełykając jedzenie.
-A mogę wiedzieć kim on jest?-pyta zaciekawiona.
-Jutro zobaczysz-odstawiam do zlewu miskę i idę do pokoju. Słyszę po drodze jak coś sobie mówi pod nosem. Stoję w progu i przyglądam się pomieszczeniu które należy do mnie. Trzeba tu posprzątać. Odkładam plecach i przebieram się w domowe ciuchy. Zaczynam zbierać brudne ubrania do kosza na pranie, segreguje i układam inne rzeczy a po dwóch godzinach jest tu w miarę czysto. Z uśmiechem siadam na fotelu i chyba pierwszy raz zaczynam się nudzić. Ciekawe jak będzie wyglądało to spotkanie. Rozmyślam nie długo i szukam moich butów do biegania, prawie nie używane. Wyciągam je i strój sportowy po czym ubieram go i idę biegać. Podążam przez puste uliczki docierając do parku gdzie ćwiczę przez ponad godzinę. Ze zmęczeniem wracam do domu gdzie biorę szybki prysznic i jem chleb z pomidorem. Za chwile dziesiąta więc idę się spakować i kładę spać.

Następnego dnia:
Jak zwykle budzi mnie budzik. Pierwszy raz nie pamiętam mojego snu.  Jest to dziwne jak na mnie, ja zawsze pamiętam wszystkie moje sny. Podnoszę się i ubieram w szkolne ciuchy, robię poranna toaletę i wychodzę o wiele szybciej niż zwykle. Docieram do szkoły gdzie trwa jeszcze przerwa.
-Oo co tak szybko?-dziwi się. Wzruszam ramionami i próbuje odszukać wzrokiem osobę która zaprząta mi głowę. Stoi tyłem nawet plecy ma piękne....czy to dziwne? Zastanawiam się przez chwile wpatrując w nie. Dzwonek na lekcje budzi moje zmysły i wchodzę do sali z resztą.  Po lekcjach szybko pędzę do domu i w miedzy czasie wysyłam adres smsem. Wbiegam do domu odkładam plecach i wchodzę do kuchni.
-Co na obiad?-pytam szybko. Wystraszona podskakuje.
-Matko nie słyszałam Cię-łapie się za serce. Śmieje się z niej.-Warzywa na patelni-krzywię się. Podaje mi talerz przepełniony nimi. Z lekkim obrzydzeniem nabijam na widelec kilka i wkładam do ust. Wow smaczne. Zajadam ten jakże pyszny obiad i myje po sobie naczynia a mama nie dowierza.
-Dobrze się czujesz?-unosi brwi. Uśmiecham się tylko.
-Pamiętaj że mam dzisiaj korepetycje-przypominam jej.
-Pamiętam pamiętam-kiwa głową. Idę do pokoju gdzie przygotowuje miejsce do nauki. Wyciągam telefon z kieszeni gdy dostaje smsa. Będę o 16. Pasuje Ci? Odpisuje szybko że się zgadzam. Zostało mi pół godziny. Punktualnie o szesnastej ktoś dzwoni do drzwi. Szybkim krokiem do nich podchodzę aby ubiec matkę. Otwieram i zapraszam do środka. Przedstawiam szybko mamie i informuje że będziemy u mnie. Siadamy na pufach przy małym stoliczku i otwieramy podręcznik.
-Dobra to czego nie umiesz?-pyta.
-Yyy no wszystkiego-zaciskam usta i rumienię się.
-Ahaa no to zacznijmy od początku czyli tabliczka mnożenia-spogląda na mnie.
-Nie no to to umiem-śmieje się.
-No to nie jest tak źle. Okej napiszę Ci kilka zadań i pomogę Ci je zrobić aż zrozumiesz-wyciąga kartkę zaczynając na niej pisać a ja przyglądam się z zaciekawieniem.
-Masz ładne pismo-mówię. Unosi wzrok ze słodkim uśmiechem.
-Dzięki-nie ma to jak podryw na pismo.-Okej to zacznijmy od tego pierwszego-wskazuje a ja dębieje. Co to jest?!-Spokojnie to tylko tak źle wygląda-uspokaja mnie. Zaczyna tłumaczyć a ja słucham bardzo uważnie aby nadążyć. Po godzinie już wszystko umiem.
-Okej zrób jeszcze to i kończymy-podaje mi przykład który bez problemu udaje mi się rozwiązać. Sprawdza szybko.
-Dobrze-mówi.
-Okej-prostuje się.-To co chcesz w zamian?-pytam. Przybliża się do mnie i patrzy mi w oczy. Milczymy.
-Oprowadzisz mnie po mieście?-oddala się. To było dziwne.-Jestem tu dopiero tydzień i nikogo nie znam.
-Jasne-kiwam głową.
-Okej dzięki-zbiera swoje rzeczy a ja wstaje i podprowadzam do drzwi mojego gościa.-To do zobaczenia w szkole-znika za bramą a ja nadal się tam wgapiam.

Następnego dnia:
Dzisiaj czwartek jeszcze dwa dni i weekend. Zbieram się szybko i wychodzę do szkoły. Pierwsza lekcja to matematyka. Z lekkim stresem przed kratówką usiadam w swojej ławce.
-Okej wszyscy są?-matematyk rozgląda się po sali, gdy upewnia się że tak-A więc wyciągamy karteczki-zamykam oczy z załamania. Cały czas czuje na sobie czyjś wzrok, odwracam się i już wiem kto to. Uśmiecham się i przepisuje z tablicy zadania na kartkówkę. Po pięciu minutach nauczyciel zbiera karteczki.
-To była mała kartkówka więc ocenię ją teraz-siada za biurkiem. Z niecierpliwością czekam na moją ocenę. Zaczyna dyktować wszystkim co dostali.Gdy słyszę moje imię i ocenę przy nim sztywnieje, mam pięć. Przyjaciele jak i nauczyciel ze zdziwieniem patrzą na mnie, tylko jedna osoba siedzi z uśmiechem, Odwracam się i mówię ciche dziękuje. Lekcja minęła szybko.
-To niemożliwe-klepie mnie po plecach.-Jak to możliwe że masz piątkę?-kręci głową.
-Przecież mam korepetycje-przypominam i odchodzę. Ktoś delikatnie chwyta moje ramie.
-To o której Ci pasuje oprowadzanie?-zatrzymujemy się.
-Ja się dostosuje
-Okej szesnasta?-unosi brwi. Kiwam głową i razem odchodzimy do sali.

Pięć godzin później:
Za godzinę spotykamy się na mieście. Przebieram się i biorę podręczne rzeczy czyli telefon i takie tam. Spacerkiem kieruję się na zatłoczony rynek i siadam na ławeczce przy fontannie. Obserwuje przechodzące nieznane mi twarze.
-Hej długo czekasz?-dosiada się do mnie.
-Nie jesteś punktualnie-spoglądam na telefon.-Okej to co zwiedzamy najpierw?-pytam.
-Nie wiem to ty tutaj oprowadzasz-śmieje się.
-Okej najpierw oprowadzę cię po rynku i centrach handlowych a potem pokażę okolicę-proponuje.
-Brzmi wspaniale-mówi żartobliwie.

-Chcesz odpocząć?-pytam widząc zmęczenie towarzysza.
-Możesz mnie oprowadzić po kawiarni-uśmiecha się.
-Okej to chodź-wchodzimy do niezbyt zatłoczonej kawiarenki i zamawiamy po kawie i ciastku do tego. Rozmawia nam się bardzo przyjemnie. Dostaje smsa i informuje mnie że musi już iść.
-Odprowadzić Cię-wstajemy i wychodzimy.
-Jeśli chcesz-wzrusza ramionami. Tylko się uśmiecham.

-Okej tutaj mieszkam-wskazuje na sporych rozmiarów dom.-Dzięki za oprowadzanie-stoimy blisko siebie a mnie zatkało. Zbliża się i całuje mnie w policzek bardzo blisko ust.-Pa-odchodzi.
-Pa-spuszczam głowę i idę do domu.

Następnego dnia:
Promienie słońca bezczelnie wdarły mi się do pokoju a no tak żaluzje są odsłonięte. Szybkim ruchem odkrywam swoje ciało z kołdry, wstaję i wyglądam przez okno na otaczające mnie doby i jadące po ulicy samochody, no za ładnych widoków to ja nie mam ale nie narzekam, kiedyś zamieszkam w innym, pięknym mieście z moją drugą połówką. Gdy moje myśli zeszły na ten temat przypomniała mi się jedna osoba która od pewnego czasu zamieszkuje moje serce oraz myśli. Odganiam od siebie możliwość zakochania i udaję się do łazienki. Tam jak zwykle pielęgnuje swoje ciało a zwłaszcza twarz by móc jakoś wyjść do ludzi. Spoglądam w lustro i określam mój stan jako znośny. Chwytam czarny plecak z adidas i zarzucam go na plecy. Krótkim "pa" żegnam się z mamą która od szóstej urzęduje w kuchni. Pogoda jest dzisiaj szczególnie piękna, bezchmurne niebo i lekki wiaterek. Wdycham świeże choć niezbyt czyste powietrze i idę dalej.
-Hej! Zaczekaj!-zza moich pleców dobiega krzyk koleżanki. Odwracam się szybko i widzę jak zmachana biegnie ku mnie.
-Hej-witam ją.
-Niemożliwe-kręci głową zdumiona.
-Co?-spoglądam na nią marszcząc, zapewnię śmiesznie brwi.
-Dla kogo tak śpieszysz się do tej szkoły?-staje na przeciwko mnie tym samym zagradzając mi drogę.
-Jak to dla kogo?!-burzę się udając że nie wiem o co jej chodzi-Dla nauczycieli-odpowiadam i wymijam ją.
-Taa oczywiście-i na tych słowach kończymy jak dla mnie krępujący temat. Co poradzę pierwszy raz czuję coś takiego. Szybszym krokiem idę by się zmęczyła i nie zadawała więcej pytań. Po jakiś pięciu minutach wchodzimy do zatłoczonego budynku zwanego piekłem yyy szkołą. Po schodach na pierwsze piętro do sali 209 na lekcję historii. Siadam na plastikowym krzesełku i rozglądam się za moim celem. Niestety nigdzie go nie ma co mnie lekko zasmuca. Do końca przerwy obserwuje cały korytarz aż przychodzi bardzo niska kobieta, nauczycielka od historii. Wchodzimy do klasy i zajmujemy miejsca, tym razem siadam w stoliku bez pary.
-Halo cisza, jakbyście nie zauważyli to ja jestem w klasie i proszę wyciągnąć zeszyty i książki to że jest koniec roku szkolnego nie oznacza że nie będziemy nic robić-w sali słychać buczenie zmęczenia wydawane także przeze mnie. Oczywiście jeśli nauczyciel ma zły humor to najlepiej wyżyć się na uczniach.
-Dzień dobry przepraszam za spóźnienie-do moich uszu dociera pewien melodyjny głos. Podnoszę głowę i nie mylę się do osoby z której on się wydobywa. Przez chwilę rozgląda się po klasie i widzi że są tylko dwa wolne miejsca obok mnie i klasowego brudasa. Proszę wybierz mnie-błagam w środku. W końcu zauważa moją ławkę i z uśmiechem usiada obok mnie co wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
-Dobrze dzisiaj zrobimy skrable, jedna ławka to jedna para i piszecie na zmianę-informuje nas i siada za biurkiem.
-A z jakich tematów?-podnoszę rękę lecz nie czekam na pozwolenie dojścia do głosu.
-Z całej książki, siedemdziesiąt słówek-nie odrywa wzroku od monitora. Kiwam głową przetwarzając informację i otwieram książkę na pierwszym temacie.
-Piszemy na zmianę po dwa słówka ty szukasz ja pisze i odwrotnie?-łapię kontakt wzrokowy z moją parą. No powiedz coś a nie próbuj mnie zaczarować tymi błękitnymi oczami. W końcu kiwa głowa a ja natychmiast przenoszę wzrok na zeszyt z którego wyrywam podwójną kartkę.
-Okej to co mam pisać?-chwytam długopis i zbliżam do kartki. Przegląda książkę i dyktuje dwa słówka do hasła "wojna". Notuje i oddaje. Moją pracę przerywa osoba siedząca za mną która kobie mnie w krzesło.
-Co?-odwracam się do niej.
-Dzisiaj piątek. Idziesz z nami do klubu?-mam mieszane uczucia co do tego ale ostatecznie się zgadzam. Proponują to jeszcze osobie obok mnie która też się zgadza. Przez resztę lekcji robimy skrable słowem nie odzywając się do siebie. Coś się popsuło? Nawet na siebie nie patrzymy. Czterdzieści pięć minut minęło błyskawicznie i trzeba było oddać pracę. Bez słowa wyszliśmy z sali i poszliśmy na następną lekcję. W sali językowej siedzimy prawie obok siebie odgradza nas tylko jedna osoba. Jak zwykle na tej lekcji trochę drzemię bo babka przynudza.
-Dobrze kto zrobi podpunkt "a"-rozgląda się po sali. No błagam tylko nie ja, są też inne osoby ale oczywiście ona widzi tylko mnie. Ze znudzeniem patrzę na banalny podpunkt i bezproblemowo go rozwiązuje. Pyta kilka innych osób które już tak dobrze sobie nie poradziły oprócz jednej, tak o tą osobę mi chodzi. Cy jest coś czego nie umie? Ze zdumieniem wsłuchuje się i uznaje że czyta bezbłędnie tak jak i rozwiązuje.
-Widzę że mamy nowego prymusa-zachwyca się nauczycielka angielskiego. Postanawiam dalej nie uczestniczyć w lekcji i kładę głowę na stoliku opatulając rękami.
-Wstawaj bo uwagę dostaniesz-grozi mi przez co muszę się podnieść. Na złość jej podpieram głowę na rękach i zamykam oczy.-Dobrze jeśli się o to tak prosisz-szybko otwieram oczy i widzę że ta małpa chce mi wpisać uwagę do dziennika.
-No przecież nie leżę!-wybucham co spotyka się ze srogim wzrokiem nauczyciela. Nie przestaje pisać.
-A rób se co chcesz-bełkoczę i wznawiam mój odpoczynek.
-Podnieś się!-upomina mnie. Wykonuję to tylko by jej coś odpowiedzieć.
-Po co i tak mam już uwagę-odpowiadam jej.
-To dostaniesz drugą-grozi mi ponownie.
-Nauczyciel nie może wpisać więcej niż jednej uwagi na jednej lekcji-uśmiecham się zwycięsko.-Tak jest w regulaminie-dopowiadam.
-Wiesz co na takich uczniów to nie powinno się nawet czasu marnować-wstaje i kontynuuje lekcje cała w nerwach. Och jak ja lubię wyprowadzać nauczycieli z równowagi. Koleżanka z ławki pokazuje mi kciuk do góry. Taa ona też lubi ją wnerwiać. Lekcja dobiega końca a ja opuszczam salę. I zdaję sobie sprawy że ta kłótnia z nauczycielką to był też akt mojej desperackiej próby zwrócenia na siebie uwagi tej osoby która nawet nie zaszczyci mnie swoim spojrzeniem. Nienawidzę jak mnie ktoś ignoruje a już szczególnie osoba na której mi zależy.

Cztery godziny później:
Od godziny jestem w domu i szykuję ciuchy na wyjście.
-O której wrócisz?-do pokoju wchodzi mama. Wzruszam ramionami, nie mam pojęcia ile to potrwa.
-Jeśli się znudzę to wrócę-śmieje się.
-Najpóźniej do drugiej-kiwa palcem i wychodzi. Mój telefon zaczyna wibrować, odkładam wszystko i odczytuje smsa z którego wynika że przyjdą po mnie za pięć minut. Ubieram ciuchy i wychodzę przed dom, w samą porę bo za rogu wyłaniają się postury moich przyjaciół.
-Hej-chórem mnie witają a ja odpowiadam im tym samym.
-O której wychodzimy?-dopytuje.
-Jeszcze tam nie dotarliśmy a ty już chcesz wracać-śmieje się.-Nie no zobaczy się-posyła mi uśmiech.- A właśnie reszta będzie czekać przed klubem-mówi do mnie puszczając oczko. Reszta czyli jedna osoba. Klub jest w samym centrum miasta więc niedaleko. Przy bramkach stoi osoba której brakowało z bransoletką na prawym nadgarstku która oznacza że wchodzisz do klubu jako singiel. Jak w większości klubów kolor różowy-zajęta osoba, żółty-wolna. Odbieram swoją także koloru żółtego i wchodzimy z resztą. W naszej grupie nie ma nikogo kto by miał różową. Siadamy na dużej czerwonej kanapie a dwie osoby idą zamówić jakieś drinki. Unikam wzroku osoby która przez cały dzień mnie ignorowała i patrzę w stronę gdzie inni tańczą. Czuje na sobie wzrok kogoś a nawet kilku ktosiów. Napięta atmosferę ratują pozostali co przyszli z naszymi napojami. Podają każdemu a ja zaczynam powoli sączyć napój przez słomkę. Nikt nic nie mówi tylko posyłamy sobie krótkie spojrzenia.
-Okej co tu tak sztywno? Przyszliśmy się bawić!-wrzeszczy kolega mojej koleżanki którego kompletnie nie znam. -Dobra ja idę potańczyć, nie wiem jak wy-kieruje się w stronę parkietu. Rozglądam się czy nie ma tu kogoś kto wpadł by mi w oko, przecież nie będę się nad sobą użalać. Pustą szklankę odstawiam na blat, lepiej nie zostawiać otwartego napoju w takich klubach nie wiadomo kto może co dosypać. Spoglądam na róg kanapy w błękitne tęczówki które jakimś trafem wgapiają się we mnie, tym razem to nie ja się peszę. Z zwycięskim uśmiechem ruszam w stronę rozgrzanych i ocierających się o siebie ludzi, wchodzę w sam środek co chwilę obijając się o kogoś. Wypatruję zdobycz i przyłączam się do tańca. Nie powiem podoba mi się to i na pewno będę tu częściej. Gdy jesteśmy bardzo blisko siebie nasze usta spotykają się w namiętnym pocałunku a ja nie zamierzam go przerywać. Niestety gdy delikatnie otwieram oczy widok mnie nie zadowala a raczej wnerwia. Ach więc tak się bawimy, jak chcesz. Ja zawsze wygrywam, więc idę na całość. I co ty na to powiesz? Kierujemy się w róg sali gdzie kończymy naszą czynność lecz nadal bacznie obserwuje obiekt moich westchnień który zakończył swoją przygodę z tańcem i odszedł na miejsce. Tak! Wygrana cieszy. Ale to jeszcze nie koniec, może przedstawię przylepę innym? Tak, tak zrobię. Podchodzimy w wolnym tempie do sofy gdzie siedzą wszyscy także błękitna tęczówka, i przedstawiam przylepę która nie odrywa się ode mnie na sekundę. Wszyscy z uśmiechami no oprócz jednej osoby z zazdrością w oczach.
-Wiesz cieszę się że tu jestem-mówię do koleżanki która zaproponowała wyjście.
-Widzisz to lepsze niż spanie-śmieje się.-Dobra idę po drugą kolejkę. To jak to samo?-kiwamy ochoczo głowami.
-Zaraz wracam-odrywa się ode mnie i kieruje w stronę toalety.
-My w sumie też-pozostałe osoby także opuszczają nas. Czy to jakieś zmówienie? Bo jeśli tak to im się udało. Automatycznie tracę pewność siebie. Błagam niech ktoś tu przyjdzie.
-I co?-pyta mnie.
-Co? Co?-głupio pytam nie wiedząc o co chodzi. Ta mina nie wróży nic dobrego.
-Nie wiem ty mi powiedz-okej co tu się dzieje. Pierwsze mnie ignoruje a teraz to moja wina?
-Ja nie mam Ci nic do powiedzenia lepiej ty się wytłumacz-prycham odwracając głowę.
-Ja? A niby z czego?-zakłada ręce na pierś.
-Jak ty nie masz z czego ja tym bardziej-przed kłótnią ratuje nas osoba która od razu zaczyna mnie obejmować. Reszta także przychodzi po paru minutach.
-Dobra ja już będę się zwijać-niespodziewanie wstaje i wychodzi z klubu, zostawiając innych zdziwionych i oczywiście podejrzenie padają na mnie.
-Co się wydarzyło?-unosi brew.
-Za chwilę wrócę-wstaję i także wychodzę na zewnątrz. Próbuję odnaleźć kogokolwiek, a widzę tylko mrok.
-Kogo szukasz?-słyszę zza pleców. Odwracam się i podchodzę do czarnej postaci opartej o murek.
-Ciebie-odpowiadam pewnie.-Idziesz już?-pytam stając bliżej.
-Nie wiem może jeszcze postoję tu z godzinę a może kilka minut-kręci głową.
-Teraz to ty musisz mnie odprowadzić-żartuje.-To jak. Idziemy?-splatam nasze dłonie. Nie protestuje więc spacerkiem powoli dochodzimy do miejsca naszego rozstania. Ale ja nie chcę się rozstawać, więc nie czekając obracam się i całuje pulchne usta które oddają mój gest a nawet pogłębiają. Odrywam się i ciężko dyszę aż paruje, nic nie mówię jest idealnie.
-Z tego też mam się wytłumaczyć?-szepczę.
-Wystarczy że to powtórzysz-mi nie trzeba dwa razy powtarzać.

Ach i co było dalej? Szczęście, ich szczęście wspólne. Bo nie wolno tkwić w rutynie, ona zgasi nawet najsilniejszy płomień. Trzeba żyć a nie śnić. 


Okej Os napisany na szybko. Tak mi przyszło do głowy i żeby nie gromadzić tych pomysłów postanowiłam się pozbyć jednego z nich.
Nie wiem czy mi się udało ale w tym Os-ie chodziło o to abyście sami wybrali która postać jest dziewczyną a która chłopakiem ( czy Leon ma problemy z matmą czy Violka). Nie użyłam żadnych imion i o to chodzi to WY wybieracie postacie może być tam Francesca, Ludmila, Marco lub Federico.

W komentarzach napiszcie co o tym myślicie. Tylko szczerze. Nie potrzebuje przesłodzonych komentarz, napiszcie co myślicie bym mogła to poprawić w innych opowiadaniach.









środa, 10 czerwca 2015

"Rok kłamstw" część 2

Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się co jest prawdą a co nie. Jak to możliwe że byliśmy zaręczeni a Leon nic mi o tym nie powiedział. Westchnęłam zrezygnowana i tracąc całkowicie apetyt zaniosłam kanapkę do lodówki, niech ją sobie ktoś weźmie albo później zjem.

Tydzień później:
Z Leonem nie odzywamy się do siebie on i Daniell ignorują mnie całkowicie, tylko mała Megan ja tylko mnie widzi to się uśmiecha. Nie podoba to się jej rodzicom bo od razu ją odciągają. Po ponad tygodniu mogę stwierdzić że mam wspaniałych przyjaciół którzy dbają o mnie i się troszczą. Francesca wyszła z Mechi na zakupy a ja szykuje stół, jak wrócą to coś razem przyrządzimy. Zajmując się swoimi sprawami z przedpokoju dobiega huk drzwi wejściowych a do kuchni wlatuje zdyszany Leon.
-Violetta proszę jedź ze mną-chwycił moje ramię i ciągną do wyjścia.
-Puść mnie!-wyrwałam rękę-Gdzie? I po co?-uspokajał swój oddech.
-Do szpitala Megan miała wypadek, potrzebuje krwi a moja grupa nie pasuje-wysapał.
-Skąd pomysł że moja będzie pasować?-kręciłam głową. Widziałam lekkie zakłopotanie w jego oczach.
-Yyy jak leżałaś w szpitalu to widziałem-tłumaczył spuszczając wzrok. Bez słowa pognałam do kuchni po klucze, zamknęłam drzwi i pojechaliśmy w stronę szpitala. Długo to nie trwała bo on jeździ jak wariat, za chwilę my też będziemy mieli wypadek. Wbiegliśmy do recepcji zwracając uwagę wszystkich pacjentów jak i personelu.
-Chodź do lekarza-ciągną mnie za sobą.-Doktorze Martinez już jesteśmy-podbiegliśmy do lekarza który wyciągną mnie ze śpiączki.
-Wspaniale proszę za mną Violetta-wskazał mi drogę. Siadłam na białym krzesełku a on zabrał się do pobierania, odwróciłam głowę i zacisnęłam zęby. Lekkie ukłucie i to nieprzyjemne uczucie.
-I po wszystkim-przyglądał się krwi-A jak tam córeczka?-szczere się uśmiechną. Chyba mnie z kimś pomylił.
-Ymm-zaśmiałam się-Jaka córeczka? Chodzi panu o Megan córkę Leona?-uniosłam brwi. Miał już coś powiedzieć ale Leon wpadł do sali.
-I jak?-podrapał się po głowię.
-Wszystko dobrze. Właśnie pytałem Violettę o córeczkę, więc ma na imię Megan-patrzał to na mnie to na Leona który zrobił się blady jak ściana.
-Nie, nie Megan to moja córka, Violetta nie ma dziecka-Martinez oburzył się tą odpowiedzią. -Możemy już jej podać tą krew?-denerwował się.
-Oczywiście przepraszam-zostawił nas samych. O co chodziło Gregorowi? Dobra to nieistotne.
-Dziękuje Violetta-spuścił głowę.
-Zrobiłam to dla Megan nie dla ciebie-prychnęłam.
-Wiem, ale i tak dziękuje-chciałam już wyjść sali ale dręczyło mnie jedno pytanie.
-Zastanawiam się tylko czemu Daniell nie oddała jej krwi? Przecież jest jej matką-zmarszczyłam brwi.
-Ona boi się pobierania-wytłumaczył.
-Wasze dziecko miało wypadek, potrzebowało krwi a ona miała to w dupie?-wybuchłam.
-Violetta-nie słuchałam go tylko postanowiłam poszukać małej.

Następnego dnia: 
Wczoraj siedziałam do późna z córką Leona bo nikogo innego nie chciała wpuścić. Musi tam pobyć jeszcze kilka dni na obserwację. Jest sobota i to ósma rano a ja nie śpię. Po cichu by nikogo nie obudzić kieruję się do kuchni, o dziwo nie tylko ja jestem porannym ptaszkiem. Z pomieszczenia dobiegają stłumione krzyki Fran i Leona, chyba się o coś kłócą. Wiem że tak nie wolno ale ciekawość bierze górę i czaję się za meblościanką.
-Leon jeżeli ty jej nie powiesz ja to zrobię-wyraźnie zdenerwowany głos mojej przyjaciółki obijał mi się o uszy.
-Oszalałaś?! Wczoraj prawie się dowiedziała że Megan to jej córka-zdębiałam zsuwając się na dół.
-I dobrze!-niechcący ręką strąciłam wazon który upadł i potłukł się na drobne kawałki wyrządzając mnóstwo hałasu. Rozmowy ucichły a po chwili byli przy mnie, uniosłam głowę i zobaczyłam ich przerażone miny. Resztką sił podniosłam się i z całej siły przywaliłam mu w twarz, zachwiał się łapiąc za czerwone miejsce.
-Megan to moja córka? Oszukałeś mnie! Znowu!-wydarłam się na cały dom.
-Violetta spokojnie-Francesca próbowała do mnie podejść.
-A ty jako moja przyjaciółka nic mi nie powiedziałaś-z moich oczu poleciały łzy. Odeszłam od nich i zamknęłam się u siebie. Teraz na pewno nie dam mu dotknąć mojego dziecka. Ubrałam się i spakowałam swoje rzeczy, zadzwoniłam do rodziców czy mogę u nich zostać. Zgodzili się więc zabrałam Megan i pojechałam do nich. Okazało się że o wszystkim wiedzieli ale Leon nikomu nie pozwolił powiedzieć dowiedziałam się także że odebrał mi dziecko poprzez sąd, pozbawił mnie praw do niego. Nie czekając wykonałam telefon do adwokata i wytoczyłam pozew do sądu.

Kilka tygodni później: 
Kupiłam dom i mieszkam tam sama z Megan. Niestety mała tęskni za ojcem a ja już nie daję sobie rady. Leon nie raz dobijał się i prosił o chociaż widywanie z córką, lecz sąd orzekł ze nie ma prawa do Megan i może się do niej zbliżać tylko za zgodą matki. Podobno rozstał się z Daniell i nie chodzi do pracy. Spojrzałam na córkę i zauważyłam smutek i tęsknotę w jej oczach. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do ojca.
-Halo-miała zachrypnięty głos.
-Musimy porozmawiać. Przyjedziesz?-czekałam na odpowiedź.
-Będę za dziesięć minut-rozłączył się i tak jak mówił po dziesięciu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Wpuściłam go do środka zapraszając do salonu gdzie na dywanie bawiła się Megan. Ucieszona podbiegła do niego rzucając na szyję. Widać że też za nią tęsknił bo nie miał zamiaru jej szybko wypuszczać.
-Pozwolę ci się z nią widywać-usiadłam na kanapie.
-Dziękuje-spojrzał na mnie nie wypuszczając jej z ramion.

 8 Miesięcy później:
Nasze relacje znacznie się poprawiły, wyjaśnił mi wszystko nawet to jak zerwał zaręczyny bez mojej wiedzy.  Wybaczyłam mu i pokochałam na nowo, tak pokochałam. Już raz próbował mi się oświadczyć ale odmówiłam mówiąc że to za wcześnie. Mam przeczucie że dzisiaj zrobi to ponownie, nie zamierzam odmawiać. Chcę stworzyć z nim na nowo szczęśliwą rodzinę.


Przepraszam że musicie to czytać, napisałam to w niecałe dziesięć minut. Nie chcę się z tym dłużej męczyć. Wiem okropnie się to czyta jest takie nudne i nijakie, nie poskładane. Ale nie umiem inaczej. Na pocieszenie napisałam jeszcze jedno opowiadanie, które pojawi się jutro. Takiego jeszcze nie było!

W komentarzach napiszcie co myślicie. I jeszcze raz przepraszam że musieliście to czytać, ja sama męczyłam się gdy to czytałam. 

wtorek, 9 czerwca 2015

"Oficjalna lista!"

A więc w końcu uporządkowałam listę blogów które będę czytać, wybrałam te które mi się spodobały i osoby które obserwują mój blog ja obserwuje ich. Jeżeli nie zaobserwowałam przynajmniej jednego bloga osobie która mnie obserwuje to albo nie umiałam znaleźć albo się pomyliłam. Więc jak o kimś zapomniałam to niech poda link w komentarzu.

Oto lista blogów które obserwuje:

1.♥ Cada amor es todo lo que vale la pena ♥

2."Toda mi vida con usted y para usted"

3.Amor que sobrevivira todo ♥

4.Amor vincit omnia, czyli miłość wszystko zwycięża.

5.Bo pomiędzy przypadkiem, a przeznaczeniem jest ...

6.Forgive if you love

7.Is love a crime? ~ Leónetta

8.Jortini- para siempre

9.Leonetta
http://leonetta-historia-inna-niz-wszystkie.blogspot.com

10.Leonetta - And it's so hard, to say goodbye.

11.Leonetta - mój świat ♥

12.Leonetta para simple 

13.Love Is Never Enough ~ Leonetta 

14.Miłość, której nikt nie rozumie 

15.Never lose hope ~Leonetta

16.Nienawiść czy miłość, czyli niebezpieczna historia Leonetty

17.Sólo quiero que seas mi princesa~Leonetta y Diecesca

18.Unexpected Kisses ~ Leonetta

19.What you wanted


niedziela, 7 czerwca 2015

"Kto mnie obserwuje a kogo ja"

Więc jest taka sprawa będę odświeżać listę blogów które obserwuje.
Ponieważ obserwuje 143 blogi a nie mam czasu ich wszystkich czytać muszę zrobić nową listę.
Te blogi które znajdą się na niej na pewno będą przeze mnie czytane i komentowane, dlatego mam do was prośbę. Czy w komentarzach moglibyście zostawić link do swojego bloga lub bloga którego lubicie.
Oczywiście będę obserwować też blogi osób które mnie obserwują (są członkami).


OS "Rok kłamstw"

Violetta i Leon-narzeczeństwo.


                                                          Leon
-Violu?-objąłem moją przyszłą żonę od tyłu. Odchyliła delikatnie głowę udostępniając mi tym sposobem miejsce do jej szyji.
-Hmm?-mruknęła. Całowałem jej delikatną skórę, chciałem aby się rozluźniła zanim zadam to pytanie na które zazwyczaj reaguje złością lub irytacją.
-Pamiętasz o czym rozmawialiśmy tydzień temu?-przycisnąłem ja bliżej siebie. Usłyszałem jak wzdycha.
-Niee-udawała.-Chcesz coś do jedzenia?-zmieniła temat odsuwając się i podeszła do lodówki.
-Violetta-westchnąłem.
-Leon-zawtórowała mi. Zmarszczyłem brwi mrożąc ją wzrokiem.-Możemy o tym nie rozmawiać?-nic nie odpowiedziałem tylko poszedłem do salonu.-Zachowujesz się jak dziecko-oburzyła się.
-Ja się tak zachowuje?-prycham.-Nie rozumiem czemu nie chcesz go ze mną mieć-kręcę głową.
-Leon po prostu nie chcę zrozum-podchodzi bliżej-Może kiedyś, nie naciskaj na mnie-kończy.
-Nie nie zrozumiem cię, jesteśmy razem już długo i to chyba normalne że chce mieć z tobą dziecko bo cię kocham, jak widać ty mnie nie. Tylko po co przyjmowałaś oświadczyny?!-krzyknąłem w jej stronę. W jej oczach pojawiły się łzy. Pokręciła głową i poleciała do przedpokoju a ja za nią.
-Gdzie idziesz?-nawet na mnie nie spojrzała po prostu wyszła. Ubrałem szybko buty i poleciałem za nią.-Violetta! Stój!-przyspieszyłem.-Violetta!-odwróciła się na pięcie, lecz nie zauważyła że na nią jedzie rozpędzony samochód. Kierowca nie zdążył się zatrzymać i z impetem uderzył w moją narzeczoną. Moje serce stało na chwile zatrzymując wszystkie moje ruchy. Zszokowany jak najszybciej tam pobiegłem. Kierowca wybiegł z samochodu.
-Dzwoń po pogotowie!-krzyknąłem w stronę dobrze zbudowanego latynosa chyląc się nad moją ukochaną. Obmacał się po kieszeniach i po tych ciągnących się sekundach dzwonił w stresie. Podtrzymywałem jej głowę z której sączyła się krew.
-Za chwilę przyjadą-przykucną przy mnie. Tak jak powiedział po chwili usłyszeliśmy charakterystyczny sygnał karetki. Mężczyźni wzięli Violettę na noszę i wnieśli do karetki, nie pytając o nic odjechali a na ich miejscu znalazła się policja. Przepytali mnie i tamtego, po czym go wzięli a mnie puścili. Wsiadłem do samochodu i odjechałem w kierunku szpitala.

-Violetta Castillo-wysapałem. Zdezorientowana pielęgniarka spojrzała na mnie.-Gdzie leży Violetta Castillo!-krzyknąłem trzaskając w blat recepcji.
-Proszę się uspokoić-podszedł do mnie lekarz jak mniemam.-Kim pan jest?-zapytał.
-Narzeczonym Violetty-otarłem łzy. Zerkną do kart po czym spojrzał na mnie.
-Pani Violetta jest aktualnie na stole operacyjnym, ratują jej życie-zamarłem. Ona może umrzeć.
-Co?-zachwiałem się. Śiwy mężczyzna podtrzymał mnie i posadził na krzesełku.
-Proszę iść do domu się uspokoić dzisiaj i tak nie będzie można do niej wejść....jeśli przeżyje-odszedł. Miałem mętlik w głowie, mogłem słyszeć szybkie bicie mojego serca i szum panujący w szpitalu. Na miękkich nogach opuściłem budynek i poszedłem w stronę parku. Doszedłem na miejsce gdzie się je oświadczyłem.
-Przepraszam-pogładziłem palcami fontannę znajdująca się tuż obok drzewa z czerwonymi liśćmi. Ruszyłem dalej nie patrząc na otaczający mnie świat.
-Leon?-zza moich pleców dobiegł melodyjny głos który już słyszałem. Odwróciłam się w jego a raczej jej stronę.
-Daniell?-nie dowierzałem patrząc na przepiękną blondynkę z błękitnymi tęczówkami. Zszokowana podbiegła do mnie i mocno przytuliła co odwzajemniłem.
-Co ty tutaj robisz?-zapytaliśmy równocześnie, po czym zaśmialiśmy się. Pokazałem ręką aby zaczęła.
-A więc wróciłam!-krzyknęła.-Moi rodzice przenieśli firmę do Buenos Aires więc jestem-zachichotała.-A ty?-przygryzła wargę unosząc brwi. Nie mogłem oderwać wzroku od jej czarujących oczu i uroczego uśmiechu. Otrząsłem się szybko, karcąc w myślach.
-A ja tu mieszkam, właśnie opuściłem szpital-westchnąłem.
-O matko nic ci nie jest?-zmartwiła się.
-Nie, nie mi tylko mojej na...dziewczynie-dokończyłem.
-Aaa-westchnęła-Nie wiedziałam że masz dziewczynę-zacisnęła usta. Pokiwałem głową.
-Wtedy kiedy wyjechałaś odciąłem się od przyjaciół i rodziny i pojawiła się Violetta to dzięki niej z tego wyszedłem-spuściłem wzrok.
-Czasami tęsknie za nami-zarumieniła się-nie miałam nic do gadania w związku z tym wyjazdem, tez tęskniłam-zbliżyła się do mnie. Staliśmy bardzo blisko a ona zmniejszała tą odległość, w pewnym momencie poczułem jej delikatne usta na swoich. Chwyciłem ją w tali i przyciągnęłam bliżej pogłębiając pocałunek.
-Nie. Nie mogę-oderwałem się od niej.
-Kochasz ją?-spojrzała mi w oczy. zahipnotyzowała mnie tak jak za dawnych lat kiedy jeszcze byliśmy razem i to ją kochałem nad życie, a to uczucie chyba nie minęło.
-Nie wiem-szepnąłem. Uśmiechnęła się i jeszcze raz mnie pocałowała, poczułem motylki w brzuchu takie jak przy Violettcie.
-Daniell-odsunąłem się znowu.-Ona teraz leży w szpitalu-pokręciłem głową.
-Tak masz rację, ale na kawę możemy iść musisz się rozluźnić-mruknęła uwodzicielsko co mnie podnieciło choć zaproponowała tylko kawę.
-Jasne-pociągnęła mnie za rękę a ja jak jej poddany szedłem za nią. Dotarliśmy do przytulnej kawiarenki i usiedliśmy w dwu osobowym stoliku przy ścianie. Długo nie musieliśmy czekać a podszedł do nas kelner.
-Co podać?-spojrzał na Daniell uśmiechając się do niej uwodzicielsko przez co poczułem zazdrość. Ona zaś zignorowała to.
-Poproszę latte i do tego kremówkę-oddała mu kartę nie spoglądając na niego.
-Dla pana?-skierował się do mnie.
-To samo-bąknąłem. Poczułem na sobie wzrok blondynki, uniosłem wzrok.
-Opowiesz mi co się stało...Violettcie?-chwyciła moją dłoń delikatnie gładząc kciukiem, było to takie przyjemne.
-Pokłóciliśmy się, wybiegła i wpadła pod samochód-w moich oczach zbierały się łzy.
-A o co jeśli mogę wiedzieć?-bawiła się dolną warga co niezmiernie mnie kusiło aby wbić się w jej miękkie usta.
-O dziecko-szepnąłem. Uwolniła ją i oblizała.
-Macie dziecko?-uniosła brwi.
-Nie-zaśmiałem się-ja chciałem mieć dziecko a ona nie-wzruszyłem ramionami.
-Wasze zamówienia-kelner postawił na stoliku dwie kawy i kremówki.
-Czemu jesteś wspaniałym facetem nie jedna by chciała mieć z tobą dziecko-pocieszała mnie.
-Może wybrałem niewłaściwą-odparłem.
-Pamiętasz też kiedyś planowaliśmy dziecko-zaśmiała się. Na to wspomnienie na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Tak mała Megan-przypomniałem jej.-A chłopiec Jorge-uśmiechnąłem się. Przegadaliśmy tak jeszcze chwilę po czym poszliśmy do swoich domów.
Dzień później:
Spałem dziś na kanapie w sypialni wszystko przypomina mi Violettę. Przez noc myślałem i postanowiłem o niej zapomnieć. Zjadłem na szybko śniadanie i pojechałem do szpitala.
-Dzień dobry co z Violettą Castillo?-zatrzymałem przechodzącego lekarza.
-Zapraszam do gabinetu-zaprowadził mnie do średniej wielkości pomieszczenia.-Proszę usiąść....pani Violetta przeszła wczoraj operację ale jej stan jest nadal ciężki zapewne będzie miała amnezję, może pan tam teraz iść i ją zobaczyć byle nie za długo więcej informacji otrzymamy za tydzień-oznajmił. Pokiwałem głową że rozumiem i ruszyłem w stronę sali Violetty. Zatrzymałem się przed samymi drzwiami, bałem się widoku jaki tam mogę zobaczyć, zebrałem siły i nacisnąłem klamkę pchając drzwi. Ujrzałem ją cała była blada, miała zamknięte oczy i głowę obwiązaną bandażem do tego nogę i rękę w gipsie. Zacisnąłem pięści powoli podchodząc do niej. Dotykałem opuszkami palców jej włosów i dłoni, na jednej z nich nadal znajdował się pierścionek zaręczynowy. Przejechałem po nim palcem i obejrzałem się czy lekarz przypadkiem nie wejdzie. Gdy już się upewniłem powili zsunąłem go z jej palca. Schowałem do kieszeni skórzanej kurtki i ostatni raz całując jej czoło wyszedłem.
Tydzień później:
Przez te siedem dni codziennie chodziłem do szpitala. Violetta będzie miała amnezje ale jest szansa że wróci jej pamięć. Przyjaciołom powiedziałem co postanowiłem i obiecali mi że jej nie powiedzą choć niechętnie ale obiecali. Od teraz będę tylko jej przyjacielem. Postanowiłem związać się z Daniell po mimo upływu czasu wciąż coś do niej czuje, może nie jest to aż tak silne uczucie jak do Violetty ale tak będzie lepiej. Moją chwilę przerwał dźwięk telefonu.
-Halo?
-Dzień dobry z tej strony doktor Martinez. Czy mógłby pan przyjechać do szpitala to pilne-powiedział szybko.
-Dobrze ale coś się stało?-w między czasie powoli się ubierałem.
-To nie rozmowa na telefon
-Za chwilę będę-rozłączyłem się i wybiegłem z domu.

Siedzę w gabinecie i nie wiem o co chodzi w tej chwili czekam na lekarza.
-Witam panie Verdas-zasiadł na przeciwko mnie.-Zrobiliśmy prześwietlenie pani Violettcie i okazało się że jest w ciąży a dokładnie w 3 miesiącu ciąży-oznajmił.
-A-ale jak to?-wybełkotałem.
-Brzuch był bardzo mały więc nie mogliśmy się spostrzec że jest w ciąży dopiero badania to wykryły-byłem w szoku.
-A z dzieckiem wszystko w porządku?-dopytywałem.
-Tak w jak najlepszym, tylko nie wiadomo ile pani Violetta będzie w śpiączce a więc dziecko przyjdzie na świat przez cesarskie cięcie-objaśnił.
-A jak już urodzi to kto będzie miał prawa do dziecka?-zmarszczyłem brwi.
-Nie mają państwo ślubu więc po narodzinach trzeba będzie zrobić testy na ojcostwo i prawnie będzie pan mógł je wychowywać-wyjaśnił spokojnie.
-Dobrze. Tylko myślę że lepiej będzie jeśli to ja będę sprawować opiekę jeśli Violetta będzie mieć amnezje. Nie chcę narażać dziecka.-tłumaczyłem mu.
-Chce pan przez to powiedzieć że chce pan pozbawić pani Violetty praw rodzicielskich?-uniósł brwi.
-Tak-kiwnąłem.

-Daniell! Jesteś?!-rozglądałem się.
-W salonie!-odkrzyknęła. Zobaczyłem moją ukochaną i od razu ją pocałowałem.
-Muszę ci coś powiedzieć-zacząłem gdy już siedziałem obok niej.
-Coś się stało?-pogładziła mnie po twarzy.
-Tak.....Violetta jest w ciąży-oznajmiłem.
-C-co?-odsunęła się gwałtownie.
-Tak wiem ja nie miałem o tym pojęcia i chce pozbawić ją praw do dziecka i sam je wychowywać-przysunąłem się.
-Sam? A co ze mną?-pokręciła głową.
-Chciałabyś ze mną ją wychowywać?-chwyciłem ją za dłonie.
-Skąd wiesz że to będzie Megan a nie Jorge?-zachichotała.
-Czyli tak?-uśmiechnąłem się. Nic nie powiedziała tylko przytuliła mnie.
-A co z Violettą?-odsunęła się.
-Będzie myślała ze to ty jesteś biologiczną matką-musnąłem jej usta. Pogłębiła pocałunki i zaczęła rozpinać mi koszulę, przenieśliśmy się do sypialni gdzie dokończyliśmy zaczętą czynność.
6 miesięcy później:
Violetta urodziła tydzień temu ale nadal pozostaje w śpiączce, zrobiłem testy na ojcostwo i pozbawiłem ją praw do dziecka. Daniell jest świetną matką i kocha Megan jak swoje dziecko. Dzisiaj spotykamy się na rodzinnej kolacji w restauracji. Będą tam moi rodzice i Daniell jak i nasi przyjaciele.
-Kochanie jesteś gotowa?-zerkam na zegarek, jak teraz nie wyjdziemy to się spóźnimy. Nie usłyszałem słów tylko stukanie obcasów a po chwili poczułem pocałunek na policzku.
-Gotowa-wzięła oddech. Przyjrzałem się jej wyglądała przepięknie.
-Stresujesz się?-poprawiłem jej wypadający kosmyk włosów. Chwyciła moją dłoń i pocałowała.
-Troszeczkę-pokazała palcami. Zaśmiałem się i objąłem ją w talii. Ruszyliśmy do samochodu.
-A jeszcze jedno....ślicznie wyglądasz-szepnąłem jej na ucho przy okazji całując. Zarumieniła się, otwarłem drzwi do samochodu mojej jeszcze dziewczynie a sam obszedłem go i zasiadłem jako kierowca. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do drogiej restauracji, jechałem wzrokiem po wszystkich próbując odnaleźć kogoś z nas.
-Przepraszam czy państwo Verdas już dotarło?-spytałem niskiej brunetki.
-Tak proszę za mną-poprowadziła nas za czerwony filar gdzie znajdował się duży stół a przy nim rodzina i przyjaciele.
-Leon! W końcu dotarliście-uradowała się moja mama. Przytuliłem ją mocno a tacie podałem dłoń.
-To jest Daniell moja dziewczyna-oznajmiłem wszystkim. Napotkałem się z różnymi wyrazami twarzy na przykład, tata był zaskoczony, mama z trochę sztucznym uśmiechem a reszta przyjaciół szeptała coś między sobą zadając się na wymuszony uśmiech, za to rodzice Daniell byli zachwyceni naszym widokiem razem. I właśnie idą w naszą stronę.
-Leon jak miło cię znów widzieć-uściskała mnie-was jak miło znowu was razem widzieć-poprawiła się.
-Wiedziałem że nawet jakiś wyjazd was nie rozdzieli, Leon pokazałeś że na prawdę kochasz moją córkę-poklepał mnie po ramieniu ojciec mojej dziewczyny.
-Dobrze zapraszamy do stołu dania już podają-ta chwile przerwała mama. Usiedliśmy na wyznaczonych miejscach, z jednej strony miałem Daniell a z drugiej Francesce która posyłała mi mordercze spojrzenie i szczypała w udo.
-O co ci chodzi?-syknąłem tak aby tylko ona usłyszała.
-Tak kochasz Violettę? Że jak jest w śpiączce ty zabawiasz się w najlepsze-z jej strony tryskał jad.
-Fran to nie jest tylko moja wina, to ona nie chciała dziecka-warknąłem.
-I to jest powód żeby ją oszukiwać. Jak mogłeś zrobić jej takie świństwo do końca życia będziesz udawać że nie była twoją narzeczoną i że to nie jej dziecko?-zaciskała pięści.-A tak w ogóle to gdzie jest Megan jestem ciotką i mam prawo je zobaczyć?-oburzyła się rozgadana włoszka.
-Uspokój się jest z opiekunką i zobaczysz je w swoim czasie a teraz skończmy już ten temat-odwróciłem wzrok. Kolacja mijała spokojnie a ja wyczułem że to właściwy moment by to zrobić. Wstałem od stołu zwracając uwagę wszystkich na mnie.
-Od pewnego czasu chciałem to zrobić i myślę że to odpowiedni moment-chwyciłem Daniell za rękę i zaprowadziłem na środek po czym uklęknąłem.
-Daniell znamy się już bardzo długo kochałem cię przed wyjazdem i kocham cie teraz...uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie?-mówiłem patrząc jej prosto w oczy które się zaszkliły. Położyła rękę na ustach i pokiwała głową.
-Tak-zabrała ją-Tak-powtórzyła. Zadowolony wsunąłem na jej palec pierścionek który niegdyś zdobił dłoń Violetty. Przytuliła mnie bardzo mocno i wbiła się w moje usta. Na salce rozbrzmiał się dźwięk oklasków, odwróciłem się i ujrzałem moją mamę z niezbyt zadowoloną miną ale trwale klaskała, moi przyjaciele też zmusili się do tego jedynie Francesca stała z założonymi rękami i srogą miną, zignorowałem ja i biorąc w tali moją narzeczoną poprowadziłem do stolika.
-Jak mogłeś dać jej ten pierścionek?-usłyszałem syk z ust włoszki. Uśmiech mi zszedł gdyż przypomniałem sobie oświadczyny Violettcie, odgoniłem od siebie tą myśl skupiając się na teraźniejszości.

4 miesiące później:
Obudził mnie dzwonek mojego telefonu, szybko odebrałem aby Daniell się nie obudziła. Udało mi się śpi jak zabita.
-Tak słucham?-zszedłem na dół do kuchni.
-Pani Violetta się obudziła-serce wybiło szybszy rytm.
-Już jadę-uradowany pobiegłem do toalety naszykować się i po dziesięciu minutach byłem gotowy, zostawiłem małą karteczkę na blacie i ruszyłem do szpitala. Wbiegłem do recepcji.
-Sala 101-uprzedziła moje pytanie recepcjonistka. Kiwnąłem głową  i pobiegłem w tamta stronę. Przy drzwiach stali moi przyjaciele.
-Byliście u niej?-spytałem.
-Nie-odparli.
-Czemu?-zdziwiłem się. Zirytowana włoszka pociągnęła mnie na bok.
-A jak ty to sobie wyobrażasz że wejdziemy tam i powiemy hej długo spałaś-warknęła-Leon ona nas nie pamięta i my mamy jeszcze udawać że wszystko jest w porządku?-popukała mnie w głowę.
-Dobra uspokój się ja tam wejdę i ma być według planów-pogroziłem jej. Powoli wszedłem do salki w której znajdowała się moja była.
-Kim jesteś?-przestraszyła się. Przystanąłem gwałtownie patrząc wprost w jej czekoladowe oczy.
-Jestem Leon, twój przyjaciel. Wiem że mnie nie pamiętasz ale możesz mi zaufać-usiadłem obok niej na krzesełku.
-Nie wiem czy mogę-odsunęła się.
-Wiem więcej o tobie niż ty-powiedziałem cicho.-Na przykład że masz znamię w kształcie serduszka na prawym biodrze, sprawdź jeśli nie wierzysz-wzruszyłem ramionami. Zrobiła to i zszokowana na mnie spojrzała.
-Czyli nie kłamiesz-bąknęła.-Dobrze będę ci ufać ale tylko tobie. Możesz mi opowiedzieć coś o mnie?-speszyła się.
-Jasne. Zacznijmy od tego że reszta twoich przyjaciół czeka teraz na zewnątrz i bardzo się o ciebie martwi-odparłem.
-Reszta? Ile ich jest?-spoglądała ku drzwi. Nic nie powiedziałem tylko wpuściłem ich do środka. Violetta zaskoczona ilością osób, speszyła się i zakryła kołdrą.
-Hej-powiedzieli równocześnie.-To może my się przedstawimy-zaczęła włoszka.-Ja jestem Francesca a to mój chłopak Marco potem jest Ludmiła i Federico, Brodwey i Camila i twoi rodzice German i Angeles-wskazywała po kolei.
-Aha wybaczcie jak was pomylę ale jest was dużo-zaśmiała się nerwowo, na co my też. Jak przyjemnie jest usłyszeć jej głos a tym bardziej śmiech.
Miesiąc później:
Violetta jest już w domu znaczy u Francescki. Planujemy kupić wspólną willę na wszystkich moich przyjaciół żeby codziennie przypominać coś jej. Zadzwonił mój telefon.
-Leon kupiłam!-usłyszałem pisk włoszki.
-Co Fran, ale co kupiłaś?-byłem zdezorientowany.
-Jak to co willę dla nas wszystkich za tydzień się wprowadzamy-oznajmiła.
-Fran ja jeszcze nie powiedziałem Daniell-zirytowałem się.
-Leon! Przestań myśleć tylko o sobie i pomysł czasem o Violettcie! Bo za dużo przez ciebie się nacierpiała pa-rozłączyła się. Westchnąłem ciężko na myśl o upartej włoszce która niestety miała rację, zrobiłem wielkie świństwo Violettcie ale ona też święta nie jest. Zerwałem się z kanapy i pojechałem do firmy Daniell.

-Dzień dobry ja do Daniell Kroes-oparłem się o marmurowy blat za którym stała elegancko ubrana blondynka o szaro-niebieskich oczach. Kiwnęła szybko głową i przez małe urządzenie poinformowała moją narzeczoną i moim przybyciu.
-Pani Kroes czeka na pana w gabinecie-za niedługo Verdas. Uśmiechnąłem się lekko i wszedłem do windy. Sam nie wiem czemu ale muzyczka lecąca w niej sprawia że natychmiast się uśmiecham. Może po prostu kojarzy mi się z moją ukochaną? Kiwam głową poirytowany swoją głupota. Wychodzę z małego pomieszczenia kierując się w stronę gabinetu Daniell, pukam krótko po czym słyszę cichy jak dla mnie pociągający odzew kobiecego głosu. Otwieram cicho potężne dębowe drzwi i wchodzę zgrabnym krokiem do środka. Tyłem do mnie stoi zgrabna blondynka, chudą ręką opiera się o ciemne biurko. Podchodzę bliżej tak że stoję tuż przy niej, obejmuje jedną ręką jej talię a ustami muskam szyję. Odgina się delikatnie na bok tym sposobem pokazując mi abym nie przestawał. Zwinnym, szybkim ruchem obracam ją przodem do mnie i ściskam jej jędrne pośladki.
-Jest sprawa kochana-mruczę nie puszczając mojej własności. Zawiesza ręce na mojej szyji i całuje usta. Odsuwam ją od siebie i zasiadam na gościnnym fotelu. Marszczy brwi zdezorientowana, klepię swoje udo a ona siada mi na kolanach.-Obiecałem mojej przyjaciółce że pomożemy Violettcie odzyskać pamięć-słucha mnie uważnie patrząc mi w oczy.-i chcemy zamieszkać razem-kończę szybko, zaciskając rękę na jej udzie. Jej źrenice rozszerzają się.
-Jak to razem? Kto z kim? Ty z Violettą?-burzy się prostując. Chwytam jej dłoń i gładzę kciukiem.
-Nie, nie spokojnie. Razem znaczy wszyscy przyjaciele w jednej willi-całuje jej dłoń na uspokojenie.
-Kiedy?-wtula się w me ramie. Nie odpowiadam przez chwilę rozmyślając nad jej reakcją.
-Za tydzień-cicho szepcze w jej włosy. Unosi się gwałtownie.
-Tydzień?! Oszalałeś?!-wstaje i odchodzi niedaleko, wiem to bo słyszę ją uważnie. Obracam się na fotelu i widzę jak nalewa sobie wina. Zdziwiony unoszę brwi, ona ma tu barek.
-Co ty robisz?-podchodzę do niej i odbieram trunek, sam zanurzając w nim usta. W odpowiedzi na moje czyny bierze drugi i znów nalewa czerwonej cieczy. Wzdycham zirytowany patrząc na blondynkę sączącą wino.
-Musze to zrobić jestem jej to winien. A poza tym zapartej włoszki nie przegadasz-tłumaczę.
-Oj ja ją przegadam-kiwa głowa. Śmieje się z niej.
-Lepiej nie, nie chcę mieć wojny w rodzinie-całuje czoło ukochanej.-Najlepiej będzie jak się zgodzisz ze mną tam przeprowadzić-odkładam nasze kieliszki na półkę. Zastanawia się przez chwilę.
-A co będę z tego miała?-chwyta mnie za kołnierzyk, przy okazji poprawiając go.
-Mnie-unoszę jej głowę za podbródek i namiętnie całuje pulchne usta.
Tydzień później:
Zbieram ostatnie potrzebne rzeczy do przeprowadzki. Stresuje się nawet nie wiem czemu a może wiem tylko nie dopuszczam tej myśli...
-Daniell jesteś gotowa?-krzyczę ubierając buty. Nie uzyskuje odpowiedzi, pewnie siedzi w łazience i się poprawia choć ona nie musi zawsze jest piękna. W pomieszczeniu rozbrzmiewa się stukot jej szpilek.
-Idziemy?-pyta klepiąc moje pośladki na co chichoczę. Zabieram jej ręce i zarzucam na swoje barki.
-Idziemy-całuje krótko i wypycham delikatnie na dwór wraz ze mną. Spakowani i gotowi do jedziemy w stronę wielkiej posiadłości. Byłem tam i na prawdę robi wrażenie, chciałbym tam mieszkać wiecznie lecz będę zaledwie przez niespełna rok. Zapewne po kilku tygodniach mi się odwidzi gdyż moi przyjaciele są nieznośni ale raz się żyje.
-Megan będzie z nami w pokoju czy w osobnym?-pyta.
-W osobnym-cały czas skupiam się na drodze.
-Och to trzeba kupić takie urządzenia żebyśmy mogli ją słyszeć-tłumaczy. Mrugam do niej uśmiechając się słodko.
-Wszystko już załatwiłem-śmieje się.

Parkuje na wielkim podjeździe i otwieram drzwi Daniell po czym wyjmuje małą Megan z fotelika.
-No w końcu jesteście! Ile można jechać!-podbiega do nas zdenerwowana Francesca.-O chodź tu do mnie malutka-wyrywa mi z rąk małą Megan, która niezmiernie cieszy się na widok swojej ciotki. Obejmuje blondynkę w talii i podchodzę do przyjaciół.
-Violetta już jest?-pytam Federico.
-Tak jest u siebie, nie chce wyjść z pokoju-kręci głową smutny kuzyn mojej byłej.
-Pójdę do niej-oznajmiam i klepię go po ramieniu. Informuje jeszcze o tym Daniell i idę na górę. Odnajduje jej pokój i lekko pukam.
-Proszę-słyszę jakby przestraszony głos. Otwieram drzwi i widzę drobną brunetkę leżącą na łóżku. Siadam obok i nic nie mówię.
-Czemu tu siedzisz sama?-widzę jak wzrusza ramionami.
-A po co mam tam być?-podnosi się patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami.-Wiem że chcecie mi pomóc ale to na nic pamiętam tylko urywki z tamtego życia-mruczy. Przygląda mi się bardzo uważnie.-A wiesz co jest najdziwniejsze? Że nie pamiętam mamy, taty ani reszty przyjaciół tylko ciebie-nie wiem co jej odpowiedzieć, serce bije mi jak oszalałe. Co dokładnie ona pamięta?!
-Pamiętam naszą kłótnię-spuszcza głowę-My byliśmy razem?-bawi się prześcieradłem.
-Tak-mówię ochryple.-Byliśmy ale nam nie wyszło a teraz jestem z Daniell i to z nią mam dziecko-stresuje się. Kiwa głową smutna.-Chodź zejdziemy na dół, wszyscy się o ciebie martwią-wstaje i wystawiam rękę ku niej. Chwyta ją a ja czuje przyjemne mrowienie. W salonie siedzą wszyscy domownicy. Megan jest tam główną atrakcją.
-Halo przyprowadziłem Vilu-mówię po dotarciu na dół. Na ich twarzach widać szczere uśmiechy, jedynie moja narzeczona spogląda zła na nasze złączone dłonie. Szybko puszczam jej rękę i podchodzę do blondynki. Ludmiła wstaje i szybko podchodzi do samotniej Violetty ciągnąc ją na kanapę. Włoszka widząc że Megan rwie się na ręce do szatynki podaje jej ją. Nerwowo zaczynam bawić się kawałkiem bluzy, przyglądając się Violettcie i Megan na jej kolanach. Mrożę Francesce wzrokiem za jej czyn ta natomiast ignoruje to i z zafascynowaniem przygląda się jak dziewczynka powoli usypia w ramionach swojej biologicznej matki. Spoglądam na Daniell, która kipi z zazdrości o małą, przez długi czas starała się aby Megan zachowywała się tak przy niej, ale to nie wychodziło a teraz patrzy jak moja była w ułamku sekundy to uczyniła.
-Pójdę na górę, jestem zmęczona-oznajmia mi i kieruje się na górę.

                                                         Violetta
Ta mała dziewczynka jest rozkoszna i czuje pewną więź z nią. Sama chciałabym mieć taka pociechę. Muszę zacząć żyć od nowa, ze starego życia pamiętam same urywki ale najbardziej Leona jak się okazało mojego niegdyś chłopaka. Codziennie przypominam sobie małą cząstkę naszej kłótni o dziecko i sam wypadek. Gdybym mu wtedy nie odmówiła może teraz to ja bym szczęśliwa zakładała z nim rodzinę lecz tak nie jest. Odgoniłam od siebie myśli i zorientowałam się ze mała Megan już śpi. Uśmiechnęłam się i postanowiłam zaprowadzić ją do jej pokoiku. Ukołysałam ją jeszcze i położyłam w łóżeczku.
-Co ty robisz?-usłyszałam za plecami damski głos. Odwróciłam się szybko i ujrzałam Daniell. Podeszła do mnie ze srogą miną.-Słuchaj nic do ciebie nie mam ale od mojego dziecka i Leona trzymaj się z daleka. Zrozumiano?-wzrokiem wymuszała na mnie odpowiedź. Przestraszona kiwnęłam głową i opuściłam pomieszczenie. O co ona ma pretensje? Rozumiem że może być zazdrosna ale ja nic nie zrobiłam. Zmęczona udałam się do pokoju gdzie wzięłam prysznic i usnęłam.
Następnego dnia:
W nocy miałam dziwny sen, Leon mi się oświadczał oczywiście je przyjęłam. Bardziej to było jakby wspomnienie ale nie jestem pewna. Przerwałam przemyślenia i poszłam do łazienki gdzie się naszykowałam i ubrałam świeże ciuchy. Rozglądając się ledwo co zaznajomionej willi zeszłam na dół.
-Długo będziemy tu mieszkać? Chciałabym abyśmy byli tylko my ty, ja i Megan-usłyszałam rozmowę narzeczeństwa dochodzącą z kuchni.
-Obiecuje Ci że za niedługo weźmiemy ślub i będziemy szczęśliwą rodziną-te słowa strasznie mnie zabolały. Czy to możliwe że czuje coś do człowieka którego ledwo pamiętam? Powoli weszłam do kuchni nie zwracając na nich uwagi. Wygrzebałam z lodówki potrzebne mi składniki i zrobiłam sobie kanapkę. Czułam na sobie ich wzroki. Ignorując je z jedzeniem poszłam do salonu i włączyłam telewizor.
-Hej. Już wstałaś?-zaspana włoszka usiadła obok mnie zabierając mi jedną kanapkę z talerza.
-Tak, chyba jestem rannym ptaszkiem-śmieje się a ona ze mną.
-Przypomniałaś coś sobie?-robi gryza kanapki.
-Wiesz miałam dzisiaj dziwny sen ale nie mów nikomu-grożę jej palcem ale ta udaje że zasuwa usta.-Śniło mi się że Leon mi się oświadczył-otworzyła szerzej oczy a jej wzrok rozproszył się po całym pomieszczeniu.-Fran?-przymrużyłam oczy.
-Violetta tylko mu nie mów że ci powiedziałam....on na prawdę ci się kiedyś oświadczył-uśmiechnęła się współczująco.
-A kto zerwał zaręczyny?-zaciekawiłam się. Odwróciła wzrok.
-Violetta ja na serio nie mogę powiedzieć jak chcesz to zapytaj Leona-smutna odeszła zostawiając mnie samą. Z mętlikiem w głowie wgapiałam się w kasztanowe panele. Leon mój przyjaciel a potem jak się okazało chłopak a teraz znowu narzeczony.

I dalej nie wiem co napisać. Jeśli chcecie dokończenie użyjcie swojej wyobraźni lub zaczekajcie aż się odblokuje. 
 Wiecie co jest gorsze od braku pomysłów? Ich nadmiar.





Bohaterowie:"Rok kłamstw"

Leon Verdas:
Violetta Castillo:
Daniell Kroes:
Megan Verdas:
Francesca:
Rodzice Leona:
Rodzice Violetty:
Rodzice Daniell:

Postacie przyboczne:
Marco:
Federico:
Ludmiła:
Camila:
Brodwey:
Gregor Martinez:

wtorek, 26 maja 2015

"Malutkie słowne zwiastuny"

1."Znaleźć duszę"
Okropne miejsce, jeden chłopak który dokonał niemożliwego.
Czy stare grzechy pokrzyżują mu plany czy zostaną mu odpuszczone?
Jedno jest pewne: Przeszłości nie zmienisz za to przyszłością możesz manipulować..
Dostał ciało, duszę i coś czego nie chciał......miłość.

2. "Rok kłamstw"
Młode narzeczeństwo, on pragnie dziecka, ona jest niezdecydowana. Poprzez kłótnię dochodzi do wypadku. Smutek jego nie trwa długo, gdy miłość do tajemniczej blondynki powraca. Zapomina o prawdziwej miłości i podąża za rozumem- który nie zawsze dobrze podpowiada. 
Nie słucha serca-kłamie, oszukuje, krzywdzi innych i siebie. 
Jak zakończy się historia prawdziwej miłości?
Pamiętajcie: Stara miłość nie rdzewieje o ile była ona prawdziwa...
                                              Dawna miłość vs Ta prawdziwa.

3. "Pokochać tak mocno"
Opowiada to o niezwykłej sile jaką jest miłość. 
Choroba zniszczyła im wszystko, odebrała przyjaciół, rodzinę, szczęście lecz zapomniała o miłości..
Tego nie była w stanie im zabrać.
Doprowadziła go do bezsilności: "Patrzał jak ona umiera"
Ją do cierpienia i bólu nie do zniesienia: "Codziennie widziała jak łudził się że ona wyzdrowieje ale prawda była inna ona umierała"
                                      On wciąż wierzył...bo nadzieja umiera ostatnia"

4. "Miłość zbyt mocna"
Ona: prosta dziewczyna żyjąca w szczęśliwym związku ze swoim długoletnim chłopakiem. Utalentowany chłopak wkracza w progi sławy a ona ma obawy że się zmieni. Tak też się staje a przyczyną jest..hipnoza, której poddawani są wszyscy celebryci. 
Wmawiają mu-co ma robić, jak się zachowywać, co myśleć....jak żyć. 
Czy ich miłość przetrwa?
Jak bardzo się zmieni?
Ile będzie w tym bólu a ile szczęścia?
                         Stworzą robota na ich rozkazy.
                                                 Kto wygra? Miłość czy Rozum.
5."Spojrzeć inaczej"
Dziewczyna; urodzona pesymistka, świat widzi w czerni i bieli. Gdy ktoś pyta odpowiada: Nie.
Chłopak: urodzony optymista, świat widzi kolorowo jakby mieszkał w Rio de Janeiro mieście kontrastów. Odpowiedź na wszystko to: Tak.
A co jeśli pewnego dnia zamienią się?
Ona powie "tak" a on "nie".
Co się stanie jeśli Spojrzą inaczej na świat? Oczami tej drugiej osoby.
                                                Spojrzeć inaczej.....

O matko znowu długo mnie tu nie było. O to 5 pomysłów na opowiadania. Od trzech z nich mam już rozpoczęcie. Niestety jeszcze żadnego z nich nie zrealizowałam do końca. Mam dużo pomysłów ale gdy już zacznę pisać jeden z nich to rodzi się nowy i tak w kółko. Dlatego pozostawiam WAM wybór który OS pojawi się pierwszy. ( W komentarzach piszcie numerek OSa)
I jeszcze mam jeden problem bo zaczęłam jeden z tych pomysłów("Rok kłamstw") i nie umiem go dokończyć, po prostu mam pustkę w głowie i nie wiem co napisać. Więc mam 3 propozycje: 
a) Usuwam ten Os przed opublikowaniem.
b) Wstawiam niedokończony.
c) Czekacie aż najdzie mnie wena i udostępnię dokończone.
A wiec w komach napiszcie liczbę (1-5) i literkę (a-c).

sobota, 7 marca 2015

Pytanie :)

Co do nowego opowiadania, którego jeszcze nie zaczęłam ale mam pomysł.....
Chcecie aby było napisane z perspektywy:
a) Leon
b) Violetta i Leon na zmianę.

W komentarzach piszcie "a" lub "b".

Druga sprawa to komentowanie. Mam 25 obserwatorów a komentarzy 5 i to 2 od anonimów...
Ja rozumiem że w tym wieku każdy jest leniwy, ja też wlekłam się z tym opowiadaniem kilka miesięcy...ale jak już je napisałam, starałam się i poświęciłam czas to oczekuje na te komentarze które mnie motywują, nie muszą być pozytywne. Oczywiście anonimy też mogą komentować. Przeczytasz-napisz co o nim myślisz. Nie używałam szantażów tak jak inne blogerki ale chyba będę musiała więc: Następne opowiadanie pojawi się gdy pod poprzednim będzie odpowiednia ilość komentarzy.

Każdy komentarz sprawia mi ogromną przyjemność, także od anonima :)
Komentujesz-motywujesz.

niedziela, 1 marca 2015

OS"Odmieniona przez gwiazdę"

-Mariana sławna gwiazda muzyki POP i R&B ostatnio zniknęła z gazet, zrobiło się o niej cicho. Czy postanowiła odpocząć a może się wypaliła?
Od tygodnia słychać takie komentarze w telewizji. Paparazzi nachodzą mnie wszędzie, nie mam chwili wytchnienia. Tak postanowiłam odpocząć, zadbać o siebie i rodzinę. Aktualnie nikt nie wie gdzie mieszkam więc mam spokój. Jak wychodzę na zakupy muszę ubierać zakrywające ciuchy aby nikt mnie nie rozpoznał. Och ta nuda mnie zabija. Nie umiem tak bezczynnie siedzieć. Przejdę się może na zakupy? Tak! Wstałam z dużej wygodnej białe sofy wykonanej ze sztucznej skóry i ruszyłam ku wielkim schodom prowadzącym do mojej gwiazdorskiej garderoby. Wielkie podwójne drzwi poprzez delikatne pchnięcie otworzyły się. Moim oczom ukazał się widok który zachwycił by nie jedną kobietę lecz na mnie nie robi już najmniejszego wrażenia.
Tysiące par butów od najsłynniejszych projektantów....szpilki,koturny, botki po zwykłe adidasy i trampki. Po drugiej stronie suknie wieczorowe i zwykłe zwiewne, ale nie to mnie teraz interesuję. Wchodzę w głąb garderoby i otwieram tajne drzwiczki za którymi są zwykłe czarne rurki i szare lub czarne bluzy. Wybieram jeden zestaw składający się z rurek i szarej bluzy z kapturem dobieram do tego buty marki adidas. Lekki makijaż i gotowe. Zbiegam na dół i chwytam torebkę też czarnego koloru.  Przed samym wyjściem na moje czarne długie włosy zarzucam kaptur. Zamykam za sobą drzwi, na dworze jest ponuro ale nie zimno, w sam raz jak dla mnie. Ruszam w stronę czarnego nowiutkiego BMW.
-Cholera-klnę pod nosem. Zapomniałam zatankować. Wciskam plecy w fotel odchylając głowę do tyłu, głośno wzdycham aby się uspokoić. Udaje mi się to, wysiadam i ruszam prostym chodnikiem z brukowanej kolorowej kostki. Tempo mojego kroku jest szybkie. Po dwudziestu minutach dochodzę do centrum handlowego. Jest dosyć tłoczno.
Weekend dzień wolny od pracy, co się dziwić. Schylam głowę i ruszam przed siebie.
                                                     Martina
Matko ale nudy, siedzę i gapię się w sufit...bardzo ciekawe zajęcie. Muszę gdzieś wyjść bo zaraz umrę z nudów. Wybiorę się na spacer, jest to dla mnie idealny dzień nie za zimno nie za ciepło w sam raz jak dla mnie. Ubieram jeansy i zwykłą czarną zapinaną bluzę, nie mam za wiele ubrań.. Po cichutku wymykam się z domu niezauważona. Postanowiłam pójść na miasto tak sobie pochodzić, gdy już dotarłam od razu zawróciłam za dużo ludzi. Szłam w nieznanym mi kierunku podziwiając piękną wiosnę. Mój wzrok przykuła kobieta, jej sylwetka wskazywała że jest osobą w średnim wieku. Była obładowana torbami i wszystko leciało jej z rąk. Zerwałam się i podbiegłam do niej.
-Przepraszam....może pani pomóc?-uniosłam brwi czekając na odpowiedź. Lekko się wystraszyła, odwróciła się do mnie przodem. Lekko skinęła głową. Chwyciłam połowę siatek tak jak ona.
-Dziękuje-jej głos był taki ciepły i charyzmatyczny. Wyprostowała się powodując zsunięcie kaptura w tej chwili uświadomiłam sobie kim jest, to ta piosenkarka Mariana Samarego.
Bez słowa ruszyłyśmy pewnie w stronę jej domu. Cały czas przyglądała mi się z zaciekawieniem trochę dziwnie się czułam, to chyba ja powinnam to robić, to ona jest tu sławna.
-Wiesz kim jestem?-jej ton był miły. Zatrzymałam się a ona wraz ze mną, spojrzałam jej głęboko w oczy jakbym chciała zobaczyć jej duszę.
-Tak pani jest tą sławna piosenkarką?-zapytałam a raczej stwierdziłam. Mój wzrok był beznamiętny.
-I nie prosisz mnie o autograf?-dziwi się na co ja się zaśmiałam.
-Niee wystarczy mi że mogę spędzić trochę czasu z panią-zdziwiła się moją odpowiedzią.
-Wiesz zazwyczaj się na mnie rzucają z telefonami i kartkami żebym cyknęła sobie z nimi fotkę albo dała autograf, dlatego jestem trochę zdziwiona-wymachiwała rękami tłumacząc się. Zaśmiałam się co odwzajemniła. Rozmowa toczyła nam się przez całą drogę. Fajna jest. Zatrzymaliśmy się przed wielką willą, to pewnie tu mieszka.
-Dziękuje za pomoc masz tu-podała mi rękę z pieniędzmi.
Przymrużyłam oczy z niezadowolenia.
-Nie pomogłam pani dla pieniędzy czy innego zysku materialnego, wystarczy zwykłe dziękuje-podniosła na mnie wzrok.
-No dobrze ale mam u ciebie dług wdzięczności-zaśmiała się-jeszcze raz dziękuje za pomoc mam nadzieję że jeszcze się spotkamy-podała mi rękę która uścisnęłam- A teraz zmykaj na pewno twoja mama się o ciebie martwi-zaśmiała się uroczo. Tym zdaniem wywołała u mnie okropne ukłucie w sercu i smutek wyrażony poprzez zaszklone oczy. Spuściłam wzrok zatrzymawszy go na czubkach moich już starych butów.
-Gdybym ją miała może i by tak było-z trudem wypowiedziałam to zdanie, mój głos drżał.
-Przykro mi-wyznała ze skruchą, spojrzała mi w oczy i pocieszająco chwyciła za ramię.
-A mnie nie jest przykro, kobieta która opuściła swoje dziecko na nie nie zasługuje-z oka wypłynęła mi jedna łza, smutku ale i nienawiści. Moja odpowiedź ją zaskoczyła.
-Przepraszam że pytam ale kto się tobą teraz zajmuje-w jej głosie wyczułam nutkę niepewności.
-Jestem z domu dziecka-zacisnęłam usta na myśl że nie mam nikogo bliskiego.
-Trochę mi głupio ale nie zapytałam jak masz na imię-zaśmiała się nerwowo, zakładając pasmo czarnych jak smoła włosów za ucho.
-Martina-mój głos już nie drżał i był pewniejszy siebie.
-Mariana mówmy sobie po imieniu-podała mi rękę
-Dobrze-uścisnęłam ja delikatnie się uśmiechając-pójdę już Do widzenia-pożegnałam się
-Do zobaczenia-podkreśliła ostatnie słowo. Zachichotałam i odeszłam. Po kilkudziesięciu minutach byłam w "domu".
-Gdzieś ty była?!-naskoczyła na mnie Esmeralda(moja wredna opiekunka)
-Gdzieś-chłodnym tonem jej od parsknęłam. Wyminęłam ja.
-Czy ty zawsze musisz sprawiać same problemy?!-darła się za mną, nie słuchałam jej tylko weszłam do mojego pokoju. Dzielę go z jeszcze dwoma dziewczynami Lodo i Mechi zajebiste przyjaciółki.
-Siema-przywitałam się siadając na łóżku.
-Hej kto się tak tam darł na korytarzy?-zapytała
-A jak myślisz?-zadałam pytanie retoryczne.
-Znowu się ciebie czepiała?!
-Taa normalka.....nie znoszę tej baby-zaśmiałyśmy się.
-Ej ja idę się myć oki?-Lodo chwyciła swoją piżamę.
-Spoko ja  po tobie-szybko zajęłam sobie miejsce w "kolejce" do toalety. Mechi zrobiła oburzoną minę, lecz po chwili wybuchnęła śmiechem.


-Lodo wyłaź siedzisz już tam ponad godzinę!!-no ile można tam siedzieć.
-Jeszcze 5 minut!-tak jasne pięć razy już tak powiedziała. Westchnęłam i zrezygnowana usiadłam na łóżku. Mechi już zasypiała.
-Już wolne-z łazienki wyszła królewna z uśmiechem na ryjcu i turbanem na głowie. Zerwałam się z łóżka i wbiegłam do zaparowanego pomieszczenia, posyłając Lodo wściekłe spojrzenie. Rozebrałam się do naga i weszłam do kabiny prysznicowej. Odruchowo spojrzałam w dół i co ujrzałam?! Kłaki Lodo, cały kłębek czarnych długich włosów w odpływie. Wściekła wyszłam owijając się ręcznikiem.
-Lodo!!-krzyknęłam. Do łazienki wbiegła przestraszona czarnulka.
-Co jest?!
-Gówno zbieraj te kudły z pod prysznica!-przekręciła oczami. Stałam z założonymi rękami na klatce piersiowej i tupałam noga aby się uspokoić baczne ją obserwowałam.
Podeszła do brodzika i dwoma palcami chwyciła kłębek i wrzuciła do kibla.
-Zadowolona?-spytała z ironią w głosie wskazując na klozet.
-Bardzo a teraz won-zawtórowałam jej i uśmiechnęłam się sztucznie.


-Mechi wolne-zaczęłam budzić ją od razu po wyjściu z łazienki. Wymamrotała coś i odwróciła tyłem.
-Wstawaj!
-Co co się dzieje?!-zerwała się z łóżka.
-Nic łazienka wolna-uśmiechnęłam się niewinnie i położyłam do cieplutkiego łóżeczka. Opatuliłam się zimną kołdrą po samą szyję, przytuliłam brązowego miśka i usnęłam.

Następnego dnia:
-Delikatnie się przeciągnęłam, spojrzałam na zegarek....szósta trzydzieści trzeba wstać. Zgarnęłam potrzebne rzeczy i po drodze budząc te dwa śpiochy podreptałam do łazienki.


-To co idziemy?-zapytałam jak już wszystkie byłyśmy gotowe. Chodzimy do tej samej klasy w liceum, wybrałyśmy ten sam kierunek....prawo.
-Taa bo się spóźnimy-chwyciłyśmy swoje torby i ruszyłyśmy ku wielkiemu staremu budynkowi. Po dziesięciu minutach dotarłyśmy....lekko spóźnione.
-Dzień dobry przepraszamy za spóźnienie-przeprosiłam za nas.
-Dobrze siadajcie-spojrzała na nas przez chwilkę i zaczęła coś kreślić w dzienniku. Usiadłam obok Lodo a Mechi za nami z Cami przyjaciółką z bogatego domu ale ona nie patrzy na pieniądze.
-Dobrze to zaczynamy-nauczycielka wstała i poprowadziła lekcję.
45 minut później:
-Ej dyrektor prosi nas na duża salę-oznajmiła nam Katerine, klasowa kujonka. Ruszyłyśmy za nią w wyznaczone miejsce. Zasiedliśmy na prostych drewnianych krzesłach zwrócone ku wielkiej zielonej scenie. Panował wielki szum. Na scenę wyszedł krótko ostrzyżony siwy pan w garniaku....dyrcio.
-Drodzy uczniowie zbliżają się święta i wolne od szkoły mam nadzieje że wykorzystacie ten czas na naukę a nie imprezy czy inne bzdety...-przekręciłam oczami cały czas ten sam gbur. Paplał tak jeszcze przez dziesięć minut czego nie słuchałam po czym każdy opuściła salę.
-Hej co będziemy robić w tym czasie?-Mech zaczęła intensywnie myśleć  skąd to wiem ? Zawsze robi taką głupią minę.
-Nie wiem pewnie siedzieć i się nudzić-bezradna usiadłam na parapecie.
-Tinka przestań musimy iść się w końcu zabawić, wyszaleć-wymachiwała rękami podekscytowana.
-Takk na pewno Esmeralda cię puści-powiedziałam ironicznie
-Przecież nie musi wiedzieć....możemy się wymknąć-chytrze się uśmiechnęła
-Jak chcesz ja się na to nie piszę-pokazałam rękami że nie ma mowy, zrezygnowana odpuściła.
-A co zamierzasz robić?-niecierpliwiła się
-Jeszcze nie wiem-przymknęłam oczy. Zakończyliśmy ten temat potem się coś wykombinuje.


Wróciłyśmy do domu iż lekcję się skończyły, od razu po przekroczeniu progu napadła na nas Esme.
-Chodźcie dyrektor placówki ma coś do ogłoszenie-chłodno oznajmiła mierząc nas wzrokiem. Ruszyłyśmy za nią.
-Witam mam dla was miłą niespodziankę naszą placówkę odwiedzi znana gwiazda Mariana Samarego-zatkało mnie a jednak dotrzyma słowa. Kiedy mówiła "Do zobaczenia" myślałam że żartuje...myliłam się.
-Już jutro się to wydarzy prosimy was o odpowiednie zachowanie-złożył ręce jak do modlitwy błagając żebyśmy nic głupiego nie zrobili.
-To by było na tyle-na salce rozległ się szum i pojedyncze piski, każdy ją podziwiał jest niesamowita a ja miałam zaszczyt ją poznać a teraz znów ją spotkam. Dzisiaj piątek więc jutro nie trzeba iść do szkoły w końcu się wyśpię. Już za tydzień moje urodziny, kończę osiemnastkę można powiedzieć że wkraczam w dorosłość. Są tego minusy i plusy ale jest jeden gigantyczny minus gdy ją ukończę muszę się wyprowadzić, zostawić Mechi i Lodo i poszukać pracy z której będę mogła utrzymać wynajmowane mieszkanie załatwione przez dom dziecka. Miechita i Lodzia są ode mnie młodsze o miesiąc więc wkrótce też się wyniosą. Boję się dorosłości, cholernie się boję. Ale nie czas o tym myśleć idę zająć łazienkę zanim Lodo tam wlezie.


Wykąpana, czyściutka kładę się do łóżka, nie rozumiem jak niektórzy ludzie się nie myją albo robią to co kilka dni, nie mówię oczywiście o bezdomnych. W głowie kłębiło mi się mnóstwo myśli a szczególnie to o dorosłości, poczułam nieprzyjemny ucisk w podbrzuszu.
Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy, mój umysł powoli się uspokaja i oczyszczał a Morfeusz zabierał mnie do siebie.
Rano: 6.30:
Obudził mnie dźwięk tłuczonego yyy nie wiem czego. Powoli otworzyłam oczy, mrugnęłam kilkukrotnie aby obraz mi się oczyścił i pierwsze co ujrzałam to blond włosy. Skulona blondynka zbierała potłuczone szkło, pewnie znowu zbiła kubek jest straszną niezdarą, czasami jest to zabawne a niekiedy przerażające.
-Mechi-szepnęłam, żeby nie obudzić twardo śpiącej Lodo. Nie zareagowała, słyszałam tylko jak cicho klnie pod nosem. Przewróciłam zrezygnowana oczyma. Cichutko się podniosłam i na palcach podeszłam do niej, nie zauważyła mnie bo stała tyłem. Chwyciłam ją za biodra lekko ściskając.
-Aaa-odskoczyła jak poparzona, budząc przy tym śpiocha. No to się zacznie, jeśli ją ktoś tak budzi chodzi przez cały dzień naburmuszona i na wszystkich się wyżywa. Zrobiłyśmy przerażone miny, wściekła czarnulka zacisnęła pięści. Uniosła rękę w celu wskazania sprawczyni, szybko pokazałam palcem na Mechi i odsunęłam się na bezpieczną odległość.
-Aaale to jej wina przestraszyła mnie!-broniła się bezbronna.
-Co to ty się tłuczesz od rana!-zaczęłyśmy kłótnie.
-Och przepraszam ale ty nie musiałaś mnie straszyć!-odgryzła się.
-Ha a ja wiedziałam że tak zareagujesz!-gromiłyśmy siebie wzrokiem.
-Spokój!!-no pięknie jeszcze bardziej się zdenerwowała. Nasze miny od razu zrzedły. Spuściłyśmy głowy i czekałyśmy na kazanie.
-Czy wy musicie się tak tłuc od samego rana! Normalnie pospać nie da się a jest SOBOTA!!-patrzała na nas wyczekująco.
-Przepraszamy-powiedziałyśmy na równi. Lodo popatrzała na nas wzrokiem Coś jeszcze? 
-Już będziemy cicho-przyrzekłam a blondi tylko mi przytaknęła.
-No mam nadzieje-warknęła i dalej położyła się spać. Zaśmiałam się cicho jest jak matka prawiąca kazanie swoim dzieciom jak coś przeskrobią. Jest jeszcze wcześnie więc też się położę. Zdezorientowana Mechita popatrzała na podłogę i znowu tym razem po cichu zaczęła zbierać odłamki szkła, dalej nie wiem bo szybko usnęłam.
Godzina 10:30:
-Matko ona tu będzie o dwunastej musimy się przyszykować-do moich uszu dotarły stłumione wrzaski moich przyjaciółek.
-Ale w co ja się ubiorę przecież nie będę chodzić przy niej w dresie-panikowała jak mi się wydaje Mercedes. Przekręciłam się w ich stronę i zaczęłam je obserwować. Nienawidzę wstawać ostatnia.
-Ej co jest?-zapytałam ochrypniętym głosem. Zwróciły wzrok na mnie.
-Jak to co Mariana Samarego będzie tu za półtorej godziny!-teraz wrzeszczała poddenerwowana.
-No właśnie czyli mamy jeszcze godzinę i pół na przyszykowanie......wyrobimy się spokojnie-poirytowana wstałam i podeszłam do szafy.
-Ja cię nie rozumiem w ogóle się nie stresujesz?!-uniosła brew pytająco, tak mi się wydaje bo stoję tyłem ale zawsze tak robi.
-Yhmm-wymruczałam.
-Ugh-to uzyskałam w odpowiedzi, zaśmiałam się cicho.
-Nie przesadzaj to tylko sławna na całym świecie osoba-chyba jej tym nie uspokoiłam. Spojrzała na mnie jak na idiotkę.
-Znaczy chodziło mi o to że jest taką samą osobą jak my tylko jest bardziej znana-wyjaśniłam żywo gestykulując.
-No właśnie, nie chcę zaliczyć jakiegoś przypału przed tak znaną osobą-wymachiwała ręką.
-Dobra nieważne ja tam się nie stroję-prychnęłam. Przyglądnęłam się moim ubraniom, no za dużego wyboru to ja nie mam. Sięgnęłam po czarne rurki i bluzę w odcieniu zieleni, do tego trochę brudne trampki. Potem przetrę cifem... przeszło mi przez myśl. Z ubraniami w ręce weszłam do łazienki przy okazji umyłam zęby i twarz. Przebrna usiadłam na łóżku, wiążąc trampkę, ścisnęłam sznurówki trochę mocniej, lubię czuć że mam buta na sobie, moje przyjaciółki mi się dziwią jak twierdzą za bardzo je ściskam. Dokończyłam wiązanie drugiego buta, wstałam i wraz z nimi zeszłyśmy na śniadanie. Na stołówce była już większość. Stół szwedzki. Wzięłam talerzyk i nakładałam na niego to na co miałam ochotę, dodatkowo nalałam sobie gorącej herbatki z cytrynką i zasiadłyśmy w trójkę wraz z Angeliką i Monick. Były podekscytowane jak reszta przyjazdem celebrytki. Pokręciłam głową z dezaprobatą.
-Ej właśnie Tini  w związku z twoimi urodzinami które będą już za tydzień......musimy zrobić jakąś imprezkę-podekscytowała się.
-Tutaj?-wskazałam na obecne pomieszczenie.-Czy ty pamiętasz zeszłoroczne przyjęcie?-zirytowałam się. W moje zeszłoroczne urodziny opiekunki postanowiły zorganizować "imprezkę" która okazała się całkowitym niewypałem. Czemu? Otóż na każdym rogu stali opiekunowie i obserwowali czy nie robimy nic złego. A organizatorką była pani Vanessa niegdyś przedszkolanka chyba łatwo się domyślić jakie były zabawy....Po tym czymś powiedziałam sobie nigdy więcej.
-Niee, nie tutaj na na przykład w jakimś klubie. Co ty na to?-zrobiła pytającą minę.
-Jak zorganizujesz to spoko-zaśmiałam się. Już to widzę jak wściekłą Esmeralda za nami goni. Zaśmiałam się na wspomnienie sylwestra kiedy próbowałyśmy się wymknąć.
-Przypominałaś sobie sylwester-zapytała a raczej stwierdziła widząc moją rozbawioną minę, delikatnie się do niej uśmiechnęłam.
-Pamiętasz nazwaliśmy to furią Esmeraldy, nigdy nie zapomnę jak biegła za nami w samym szlafroku. Wybuchłyśmy śmiechem.
-Z czego się tak śmiejecie?-Mechita spojrzała na nas. My tylko spojrzałyśmy na siebie przerywając śmiech po czym znowu zaczęłyśmy. Zrezygnowana machnęła ręką odwracają się z powrotem do Angeliki z która przed sekundą intensywnie o czymś dyskutowała, zapewne o Marianie. Po upływie dziesięciu minut uspokoiłyśmy się. Do jadalni wszedł dyrektor placówki.
-Drogie dzieci-nienawidzę jak nazywają mnie dzieckiem-za dwadzieścia minut przybędzie tu pani Marianna Samerego-przetarł kawałkiem chusteczki spocone czoło fuu-wszystko ma być idealnie i zachowujcie się jak na dorosłych ludzi przystało-To już nie jesteśmy dziećmi?-Idźcie do swoich pokoi żeby kucharki mogły posprzątać, za dziesięć minut zejdźcie na dół i ustawcie się po bokach sali-skończył swój nudny monolog. Wstałyśmy z niewygodnych  krzeseł i ruszyłyśmy na górę.
-Jak wyglądam?-spytała jakże zestresowana Mercedes.
-Dobrze-kiwnęłam głową.
-Dobrze tylko dobrze ja muszę wyglądać świetnie!-chodziła w kółko po całym pokoju.
-Merci wyglądasz bardzo ładnie nie denerwuj się- chwyciła ją za ramiona żeby się przestała denerwować, nie poskutkowało tylko na nią nawrzeszczała przynajmniej przestała krążyć po pokoju. Wyrwała się z jej ramion i kontynuowała swoją poprzednią czynność, no długo sobie nie postała. Westchnęłam głośno.
-Mogłabyś przestać tupać......to mnie irytuje-przymknęłam oczy.
-Nie, to mnie uspokaja-odparła.
-A mnie irytuje
-A mnie uspokaja!
-Ale mnie to irytuje!-stanęłam na przeciwko blondynki.
-Ej jej jej tylko mi się tu nie bić nie zamierzam potem ścierać krwi-wskazała na całe pomieszczenie.
-Dobra chodźcie już bo się spóźnimy-zakomunikowała i jako pierwsza ruszyła na dół do jadalni a my jak dwa barany za nią, oczywiście każda z nas chciała przejść pierwsza przez próg drzwi a to że są wąskie nie obyło się bez przepychania. Ustawiłyśmy się pod ścianami i czekałyśmy na przybycie światowego formatu gwiazdy muzyki. Po niespełna dwóch minutach drzwi się otworzyły a w nich pojawiła się ona z dwoma gorylami przy boku.
Dwóch umięśnionych mężczyzn w garniturach obeszło całe pomieszczenie. Po upewnieniu się iż nic nie zagraża życiu sławnej pani rozeszli się ale nadal wszystko obserwowali z boku. Skuliłam głowę żeby mnie nie rozpoznała, za to Mercedes wręcz przeciwnie wypiła się jak paw i szczerzyła swoje białe proste ząbki, mina Lodo była obojętna tak jak i moja choć w niej można było wyczuć ciupkę zdenerwowania. Dyrektor przywitał Samarego próbując się jej podlizać, widziałam jak na twarzy robił się czerwony a na jego czole i skroniach pojawiały się kropelki potu, które co chwilę wycierał zużytą już chusteczką. Pannę Marianne najwyraźniej to obrzydziło bo tylko lekko uścisnęła jego dłoń a gdy chciał ja pocałować szybko ją wyrwała. Zawstydzony mężczyzna odsuną się dając dostęp do niej naszym opiekunką, były tak podekscytowane aż się chichrały i wpatrywały w nią jak w obrazek. Marianna przeleciała wzrokiem po wszystkich zatrzymując się na mnie, od razu spuściłam głowę. Nie to że jej nie lubię ale ja już z nią gadałam a inny bardzo o tym marzą żeby chociaż spędzić z nią minutkę.
-Dobrze to może żeby wszyscy mieli okazję poznać przecudowna panią Samarego-podlizywał się-niech usiądą w kole-zaproponował. Po tych słowach zabraliśmy krzesła i usiedliśmy do o koła niej. Oczywiście przy niej usiadł ten śmierdziel(dyrektor placówki).
-Dobrze to może wy zadawajcie pytania a ja będę odpowiadać-zaproponowała swoim ciepłym głosem, który działał na mnie kojąco. Natychmiast w górę poszły prawie wszystkie ręce, wskazała na jakąś blondynę chyba Kate ma na imię typowy plastik.
-Tak?
-Jak to jest być gwiazdą? Bo chyba fajnie? Ma się tyle kasy? Jest się sławnym i lubianym. Osobiście sama bym chciała być taka sławna..-rozmarzyła się i zarazem odpowiedziała na swoje pytanie. Chciało mi się śmiać.....co za idiotka.
-Ymm są plusy sławy i minusy....to prawda mam dużo pieniędzy i jestem sławna ale nie mam prywatności co dla niektórych jest bardzo cenna. Ostatecznie cieszę się że tak potoczył się mój los gdyż mogę wspomagać pieniężnie różne placówki-zakończyła swą wypowiedź. Chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi pewnie myślała że będzie toś w takim stylu: Tak jest super mam dużo kasy i jestem sławna, cała jestem boska. Wskazała następną osobę a była nią Mechi.
-Marzyła pani od samego początku żeby zostać sławną piosenkarką?-czekała na odpowiedź. Marianna zrobiła zamyśloną minę.
-Nie jak każde dziecko moje plany na przyszłość się zmieniały, raz chciałam być weterynarzem a niekiedy nauczycielką lecz gdy poszłam z mamą na pierwszy koncert w moim życiu, miałam wtedy osiem lat, wiedziałam że to jest to czego chcę, czego pragnę-Ja nigdy nie byłam na koncercie z moją mamą...Szybko odgoniłam od siebie tą myśl. Pytań było wiele, niektóre typu Kate i te normalne. Po dwóch godzinach pytania się skończyły a ja byłam już mega znudzona słuchając niektórych pytań i jeszcze te twarde niewygodne krzesła.
-Dobrze koniec pytań-zaśmiał się pan Albert, dyrektor placówki.-Pani Marianna jest już zmęczona-wstaliśmy i odłożyliśmy krzesła na swoje miejsce. Jej wzrok podążał za mną. Ruszyła w moją stronę.
-Hej Martina pamiętasz mnie jeszcze?-zaśmiała się co odwzajemniłam.
-Jak mogłabym zapomnieć-uśmiechnęłam się, kątem oka widziałam zdziwione miny Lodo i Mechi.
-Nie wiedziałam w którym domu dziecka jesteś ale trafiłam ten odpowiedni-zaskoczyła mnie jej odpowiedź. Czy ona mnie szukała?
-Aha-odparłam zdziwiona.
-Pamiętasz jestem Ci winna przysługę-jej uśmiech się powiększył. Zadziwia mnie. Podeszły do nas jak zwykle ciekawe Mechi i Lodo.
-To ty ją znasz?-zapytała mnie blondyna. Zaśmiałyśmy się.
-Tak poznałyśmy się na spacerze-przyznałam się.
-Muszę zacząć chodzić na nie z tobą-pokręciła głową z niedowierzaniem.
-To dziewczyny co powiecie na pizzę?-zaproponowała. Spojrzałam na przyjaciółki, kręciły ochoczo głowami.
-Ale jest jeden problem Esmeralda nam nie pozwoli-wskazałam ręką na brunetkę rozmawiająca z Albertem.
-Spokojnie ja to załatwię-machnęła ręką. Kiwnęła głową sygnalizując nam żebyśmy za nią podążały. -Przepraszam pana-uśmiechnęła się uroczo do dyrcia całkowicie ignorując Esmeraldę. Widziałam jak brunetka zrobiła się zazdrosna od dawna podkochuje się w Albercie.
Nie mam pojęcia co jej się w nim podoba. Ale miłości się nie wybiera.
-Mam taką prośbę-zakręciła swoje czarne włosy na palec. Flirtuje z nim.-Czy te trzy dziewczyny mogły by pójść ze mną na pizzę chciałabym je bliżej poznać-zrobiła maślane oczy, czarując przy tym mężczyznę wpatrującego się w nią jak w ósmy cud świata. Niezła z niej manipulantka. Przez chwilę się wahał.-Obiecuje że wrócimy za dwie godzinki-próbowała go przekonać. Delikatnie przejechała dłonią po jego ramieniu, westchną zaczarowany.
-No dobrze ale nie później-zgodził się. Uśmiechnięta kobieta pociągnęła nas do wyjścia. Dwa goryle od razu zerwały się za nami. No super, zapomniałam o nich. Mariannę to nie ruszyło. Jest już przyzwyczajona. Po drodze jej fani napadały na nią a dwójka mężczyzn je odpychała. Rozdała kilkanaście autografów i weszłyśmy do "Pizza Firri". Zajęliśmy  czteroosobowy stolik, wzbudzając swoim wejściem niezłe zamieszanie. Każda z nas chwyciła do rąk menu i wybierała sobie składniki. Czułam się bardzo nieswojo, wzrok wszystkich gości i pracowników był skupiony na nas.
Nie jestem typem osoby która pragnie być w centrum uwagi.
-Martina wszystko okej?-zapytała zmartwiona Marianna moim wyrazem twarzy. Było mi słabo i zapewne zbladłam.
-Tak po prostu trochę się krępuje.....wszyscy się na nas patrzą-te ostatnie krzyknęłam szeptem. Chwyciła moją dłoń dodając mi otuchy.
-Nie zwracaj na nich uwagi, pomyśl że są nago albo że jesteśmy tutaj same okej?-doradziła swoim wyrozumiałym głosem. Kiedyś pewnie też miała taki moment..
-Spróbuje-pokiwałam głową. Uśmiechnęła się ciepło. Przymknęłam oczy i zrobiłam tak jak kazała. W mojej głowie zamiast ludzi ubranych w fasonowe ciuchy byli całkiem nadzy, niektórych to raczej bym nie chciała zobaczyć w całej okazałości ale to tylko moja chora wyobraźnia. Moje ciało zaczęło się rozluźniać i przestałam zwracać uwagę na innych, zajęłam się menu. Samarego popatrzała na mnie dumnie. Była by świetną matką. Wybrałyśmy wszystkie. Marianna podniosła rękę sygnalizując kelnerowi aby do nas podszedł.
-Dzień dobry wybrały już panie?-zapytał miłym głosem.
-Tak ja poproszę średnią z serem, szynką i pomidorem.....a wy z czym chcecie?-spojrzała na nas z uśmiechem.
-My poprosimy jedną dużą z kurczakiem, serem i pomidorem-powiedziałam za nas trzy, od lat zamawiamy taką pizzę. Młody blondyn zapisał wszystko w małym notesiku.
-Dobrze państwa zamówienie będzie gotowe za około 25 minut. Podać do tego jakiś napój?-przeleciał wzrokiem po nas.
-To może weźmiemy po coli?-spytała Marianna widząc nasze miny. Trochę dziwnie się czuje jak ktoś mi stawia, nie lubię nikogo wykorzystywać. Lekko skinęliśmy głowami.
-Dobrze napoje podam wraz z pizzą-oznajmił i odszedł w stronę kuchni. Nastała niezręczna cisza. Jak ją przerwać? Zaczęłam bawić się palcami, wyginając je we wszystkie możliwe strony. Mercedes rozglądała się po całej sali szukając punktu zaczepienia a Lodo nerwowo przygryzała wargę. Czas ciągną się niemiłosiernie. Cisze przerwali nastolatkowie którzy do nas podeszli.
-Przepraszam moglibyśmy prosić o autograf?-zapytała niska brunetka, była zafascynowana obecnością Samarego. Ona z chęcią chwyciła zeszycik i podpisała i tak kilku osobą. Po rozdaniu autografów przyszedł kelner.
-Proszę o to pańskie pizzę. Życzę smacznego.-postawił wyśmienicie pachnące danie wraz z naszymi napojami na okrągłym stoliku i odszedł.
-Mmm ale to pysznie wygląda, dawno takiej nie jadłam-zachwycała się kobieta. Zaśmiałam się na ten widok wyglądała przekomicznie przymrużone oczy, zachłanne wąchanie w dodatku ciche mruczenie. Wszystkie spojrzałyśmy na nią z rozbawieniem. Zauważyła to.
-No co!-oburzyła się-Uwielbiam pizzę a oni kazali mi dbać o figurę-naburmuszyła się jak małe dziecko, po czym wybuchła śmiechem. Uspokoiłyśmy się i zaczęłyśmy zajadać przysmak.
Och nie ma nic lepszego! To moja ulubiona pizzeria.
-Ej mam taki pomysł może poszłybyśmy na lodowisko?-wyskoczyła nagle Marianna. Spojrzałyśmy po sobie.
-Nie dzisiaj bo nie chcę żebyście miały jakieś problemy ale jutro czemu nie?-patrzała na nas wyczekująco. Uzgodniłyśmy wzrokami czy się zgadzamy. Rozumiemy się bez słów.
-No dobrze-uśmiechnęłam się, na co ona poszerzyła jeszcze bardziej swój perlisty uśmiech. Dokończyłyśmy pizze a Marianna zapłaciła przy czym czułam się trochę nieswojo gdy podawała mu gotówkę. Cała nasza czwórka plus dwie małpy ruszyliśmy do domu.

3 dni później:
Przez te kilka dni zaprzyjaźniłyśmy się z Mari. Jest bardzo fajną osobą. Za 3 dni moje osiemnaste urodziny. Lodovica postanowiła że się tym "zajmie". Już się boje. Właśnie trwa lekcja matematyki a ja nie umiem się skupić, tylko rozmyślam. Muszę znaleźć sobie jakąś kawalerkę bo wyląduje na ulicy.
-Martina może ty chodź do tablicy taka zamyślona jesteś-nauczycielka sztucznie się uśmiechnęła. Przeklęłam w duchu powoli wstając z ławki. Chwyciłam granatowy podręcznik i po drodze do tablicy dopytałam które zadanie robimy. Jade klasowa kujonka szybko mi odpowiedziała. Wyszukałam go i się przeraziła. Co to jest?! Udałam że zapoznaje się z zadaniem i.....uratował mnie dzwonek na przerwę. Odetchnęłam z ulga.
-No upiekło Ci się-spojrzała na mnie z pogardą. Wywróciłam oczami i wróciłam do ławki spakować swoje rzeczy.
-Ale ty masz pica-zaśmiała się Mechi, zawtórowałam jej. Śmiejąc się opuściłyśmy klasę. Na korytarzu panował szum. Normalka. Rozejrzałam się szukając miejsca do siedzenia. Znalazłam i pociągnęłam za sobą Mechi, po chwili dołączyła do nas Lodo która jest w innej klasie. Podeszły do nas "gwiazdy" szkoły. Spojrzały dziwnie w nasza stronę, prychnęły gardząc i odeszły. Myślą że są lepsze. Nienawidzę takich ludzi, którzy myślą że jak są bogaci to lepsi. Ani lepsi ani bogaci to ich rodzice tacy są.
-Ej chwila po co my siedzimy przecież już skończyłyśmy lekcje-kapnęła się Mercedes. Spojrzałam na nasz plan...faktycznie. Zebrałyśmy swoje rzeczy.
-Ejj nie zostawiajcie mnie samej-Lodo zrobiła smutną minkę.
-Lodzia spokojnie za godzinkę znów się zobaczymy-przytuliłam ją.
-Pa pa-pomachałam jej i opuściłam budynek wraz z blondi. Nagle ona gwałtownie stanęła w miejscu. Spojrzałam się na nią.
-Matko nie kupiłam Ci jeszcze prezentu-złapała się za głowę. Zaśmiałam się.
-Nie musisz mi nic kupować-pociągnęłam ją do przodu.
-Jasne-prychnęła-każdy tak mówi a potem jest smutny-wymachiwała rękami.
-Ja nie na prawdę nie musisz mi nic kupować-oznajmiam.
-Taa taa-machnęła znudzona ręką. Zanim się obejrzałyśmy byłyśmy na miejscu. Po wejściu do środka od razu zrobiła nam się cieplej. Za to w naszym pokoju było zimno.
-Mechi czemu okno jest otwarte?!-krzyknęłam zamykając je.
-Nie wiem może Lodo nie zamknęła-kłamie.
Zawsze gdy to robi otwiera szerzej oczy i kręci lekko głową na boki.
-Yhmm-burknęłam z mina:Nie wierzę ci.
-Ale na prawdę-broniła się.
-No dobrze-odparłam z nutką ironii w głosie. Chyba uwierzyła bo nic nie mówiła.
-Głodna jestem-milczałam
-Ej Tini słyszysz głodna jestem-powtórzyła.
-Tini słuchasz mnie?!-zirytowała się.
-Tak ale co ja ci na to poradzę obiad jest za półtorej godziny-mruknęłam zrezygnowana. Westchnęła bardzo głośno.
-Ale ja nie wytrzymam....słyszysz?-wskazała na swój burczący brzuch. Zaśmiałam się wydawał dziwny głośny odgłos.
-Musisz wytrzymać-odpowiedziałam z powagą w głosie. Wtuliła głowę w poduchę.
-Jeść!-krzyknęła w nią. Do pokoju wpadła Lodo.
-Siemka ale jestem głodna-masowała swój brzuch.
-Następna-czarnulka spojrzała na mnie a ja wskazałam na skuloną Mechi. Zaśmiała się i wyciągnęła ze swojej szafki batonika.
-Machi-szepnęła jej do ucha machając batonem nad głową.
-Merci-nadal nic
-Dobra jak nie chcesz tego batona to nie. Powoli wstawała z łózka, jak na zawołanie blondyna zerwała się z łózka i chwyciła go szybko. Wyglądała jak przekomiczne. Szybko go otworzyła i zjadła w zaledwie pięć sekund, oblizywała usta chcąc czuć jeszcze smak.
-Nadal jestem głodna-zacisnęła usta.
Poirytowana na nią spojrzałam.
-Uspokój się za 15 minut jest obiad-spojrzałam na zegar.
-Co jest?
-Nie wiem ale widząc ciebie to byś wszystko zjadła-zaśmiałam się, spojrzała na mnie obrażona.
-Dobra nie fochaj się tylko choć bo zabraknie i co wtedy-chyba nie wyczuła sarkazmu i szybko wstała ubierając buty. Zeszłyśmy na dół i usiadłyśmy w sześcioosobowym stole zajmując miejsce dla Angeliki i Monicki, które właśnie przyszły.
-Siemka-przywitały się.
-Hej
-To gdzie robimy imprezę na twoją osiemnastkę?-spytała podekscytowana Angela.
-Jeszcze nie wiem czy się odbędzie...-poirytowana spojrzałam na Lodo.
-Jasne że się odbędzie!-wybełkotała z buzią pełną jedzenia-już nawet wiem gdzie-wypięła się dumnie.
-No okej-dalej rozmawialiśmy o nieistotnych rzeczach. W pewnej chwili zadzwonił mój telefon. Mari<3. Szybko odebrałam.
T:Halo?
M:Hej Tini co porabiasz?
T:A nic właśnie jemy obiad. A co?
M:Może chciałybyście iść do wesołego miasteczka?
T:Ymm ja chętnie ale nie wiem jak dziewczyny, czekaj spytam się
M:Ok-zakryłam słuchawkę ręką a drugą dźgnęłam Mech.
-Ej chcecie iść do wesołego miasteczka z Mari?-patrzałam wyczekująco to na jedną to na drugą.
-Umm nie możemy idziemy do centrum handlowego-odparła i zacisnęła usta.
-A czemu ja o tym nie wiem?-oburzyłam się.
-Bo nie miałaś wiedzieć-przygryzła wargę,
-No dzięki-odpowiedziałam z sarkazmem i się odwróciłam.
-Nie miałaś wiedzieć ale jak masz się fochać to ci powiem idziemy kupić tobie prezent na urodziny-zrobiło mi się głupio.
-Aaa-odpowiedziałam i uśmiechnęłam się niemrawo.
-Taaa-też przeciągnęła literę.
-Przepraszam-skuliłam głowę.
-Spoko dobra my spadamy bo o osiemnastej zamykają sklep w którym upatrzyłam już ślicz...yyy..nieważne-podrapała się po głowie i razem z Lodo zniknęły mi z pola widzenia. O matko Mari!
T:Halo!
M:Coś się stało?!-przeraziła się.
T:Nie tylko zapomniałam o tobie...
M:Haha nic nie szkodzi
T:A tak Mechi i Lodo nie mogą
M:Ooo szkoda a ty?
T: Ja mogę to o której?
M: Będę za 10 minut
T:Oki-rozłączyłam się. Poleciałam szybko na górę przebrać się w czyste ciuchy. Wygrzebałam jakiś w miarę ładny zestaw i zeszłam na dół czekając na Mari.
-Już jestem!-krzyknęła wbiegając przez szklane drzwi. Przytuliłyśmy się na powitanie.
-To co idziemy?
-Yhmm-uśmiechnęłam się i ruszyłyśmy w kierunku WM. Po piętnastu minutach dotarłyśmy.
-Wow tu jest super!-pisnęłam
-Wiedziałam że ci się spodoba-pociągnęła mnie w stronę kasy, zakupiłyśmy bilety i rozpoczęłyśmy zabawę.
Rollercoaster, tunel strachu, beczka śmiechu, łabędzie i inne, własnie miałyśmy wchodzić na tor quadów lecz Marianna zatrzymała się i chwyciła za głowę.
-Nic ci nie jest?-zapytałam przerażona. Powoli podniosła głowę, była blada.
-Nie wszystko w porządku po prostu trochę mi słabo-odparła z lekko wymuszonym uśmiechem.
-Chodź usiądziemy-pociągnęłam ją na czerwoną ławkę-Zaczekaj tu a ja skoczę po wodę-szybko pobiegłam do stoiska i kupiłam ciecz, podałam ją Mariannie.
-Proszę-wzieła kilka łyków wody i odchyliła głowę do tyłu.
-Już lepiej możemy iść na quady-już wstawała.
-Zaczekaj-zatrzymałam jej zapał.-Quady nie uciekną, posiedzimy chwilę i pojemy watę a później pójdziemy-stwierdziłam i  poszłam kupić watę na stoisku.
-Dwie różowe waty poproszę- podał mi je i zapłaciłam. Zadowolona podałam jedną Mariannie, zaczęłyśmy wcinać. Była pyszna!
-Już Ci lepiej?-spytałam przejęta. Promiennie się do mnie uśmiechnęła.
-Tak spokojnie wiesz długa przerwa a potem wysiłek i w dodatku młodziutka nie jestem-zaśmiała się
-Ale stara też nie, masz 40 lat dopiero-spojrzałam na nią poirytowana.
-Dobra chodźmy na te quady-pociągnęła mnie za rękę. Wybrałam czerwony samochodzik a ona niebieski.
-Ej to nie fair!-krzyknęłam kiedy we mnie uderzyła. Zrobiła chytrą minę i tym razem to ja byłam górą.
-Osz ty!-zbulwersowała się.
-Hahaha-opętał mnie śmiech. Spędziliśmy tak 15 minut trochę blokując kolejkę ale co tam. Podekscytowana na chwiejących nogach opuściłam pojazd. Było mi trochę nie dobrze od tych kółek ale dawałam radę. Na dworze powoli robiło się ciemno.
-Mari muszę już wracać wiesz jaka jest Esme-zacisnęłam usta.
-Tak chodźmy nie chcę mieć z nią do czynienia tak jak ostatnio ona jest jakaś chora jak można być taką jędzą-oburzyła się.
-Ta cała Esmeralda co poradzisz-zrezygnowana ruszyłam w stronę ośrodka a Mari za mną.
-No to do zobaczenia Tiniuś-przytuliła mnie, oddałam uścisk przyciskając ją jeszcze mocniej. Uwielbiam się przytulać.
-Pa!-krzyknęłam przechodząc przez próg. Po cichutku żeby nie natrafić na wiedźmę podreptałam na górę.
-Ej na pewno jej się spodoba?-usłyszałam głos Mechi.
-Ta spooookojnie pytasz się już siódmy raz-och ta irytacja w głosie.
-Hej-przywitałam się. Jak poparzone schowały coś do szafy i wybałuszyły oczy.
-Heeej-przeciągnęły obie. Od razu położyłam się na wygodnym łóżku. Czułam na sobie ich wzrok.
-No i co się tak gapicie?-poirytowana zmarszczyłam brwi. Odwróciły wzrok i zajęły się swoimi sprawami.
-Dobra idzie ktoś do łazienki?-pokręciły przecząco głowami.
-Okej to ja idę-zgarnęłam swoją piżamę i weszłam do wysadzonego niebieskimi kafelkami pomieszczenia.


Następnego dnia:
-Tak spokojnie.......wyrobimy się.....yhmm......okej.....nie kapnie....spokojnie.....pa-słyszałam urywki rozmowy Mechi przez telefon.
-Z kim  rozmawiasz?-podniosłam się na łokciach.
-Co co z nikim ważnym-głupio się uśmiechnęła.
-Aha   która godzina?
-Ósma więc wstawaj powoli bo się spóźnimy-odparła spokojnie.
-Gdzie?-zdziwiłam się, spojrzała na mnie jak na idiotkę.
-Jak to gdzie do szkoły-prychnęła. Kurde a to dzisiaj nie jest sobota?!
-Jest środa Tini-dopiero teraz zaczęłam kontaktować. Zrezygnowana uderzyłam głową o poduszkę. Mercedes zaczęła się ze mnie śmiać.
-Lodo już poszła?
-Yhmm już dawno-powoli wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki.


-Z czym sobie robisz?-zapytałam kiedy blondynka szykowała sobie kanapkę. Jak można to tak nazwać dała tam sałatę, majonez, płatki kukurydziane, pomidor, szynkę i miód aż mnie zemdliło. Zniesmaczona przyglądałam się jej.
-Wyczytałam w necie że wspomaga dietę-ucieszona szykowała sobie kolejną.
-Zrobić Ci też?-wskazała na to ohydztwo.
-Yyy nie dzięki-sztucznie się uśmiechnęłam.
-Okej twoja strata
-Yhmm-zrobiłam sobie kanapkę z szynką, serem, pomidorem i sałatą.
Posprzątałyśmy po sobie i spakowałyśmy sobie jedzenie do torby. W lekkim pośpiechu szłyśmy do szkoły, jeśli znowu się spóźnimy nie będzie za fajnie.

Weszłyśmy idealnie z dzwonkiem. Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się wraz z Mechi do sali chemicznej. Zasiadłyśmy na swoich stałych miejscach i lekcja się zaczęła.


-Na zadanie domowe zróbcie przykład od 1-6-bąknęła zamykając dziennik. Zapisałam i spakowałam podręcznik i zeszyt do torby.
-Ej co teraz mamy?-zapytałam Lu ale w ogóle nie usłyszałam odpowiedzi. Spojrzałam na blondynkę. Miała odwróconą głowę w kierunku okna, podążałam za jej wzrokiem. Na początku myślała że jej zaciekawia się czymś na dworze ale ona przyglądała się całkiem przystojnemu chłopakowi z gigantyczną grzywką uniesioną do góry. Zaśmiałam się.
-Przystojny jest, w twoim typie, idź i zagadaj-szepnęłam jej do ucha. Zarumieniona spuściła wzrok i posłała mi mrożące spojrzenie. Bez słowa wyszła z sali.
-Ej zaczekaj!-pobiegłam za nią. Siedziała na parapecie i odpakowywała jak podejrzewam swoje arcydzieło do jedzenia. Przysiadłam się do niej i wyciągnęłam swoje. Zrobiła pierwszego gryza i zrobiła mega dziwną minę. Przyglądałam się jej.
-No to smacznego-ugryzłam swojej. Uśmiechnęła się niemrawo i z trudem przełknęła pokarm. Miała już brać następny kęs ale gwałtownie wstał, podkuliła się i zatkała usta. Pędem pobiegła do łazienki, a ja za nią.
-Mechi gdzie jesteś?-krzyknęłam szeptem rozglądając się po ubikacji.
-Trzecia kabina-wybełkotała. Stała skulona nad kiblem. Chwyciłam jej włosy i odciągnęłam do tyłu, żeby ich nie porzygała. Cofnęło ją i zwróciła to co dzisiaj zjadła. Odwróciłam wzrok, nie mogę patrzeć na wymioty automatyczne też mi jest nie dobrze, ale jej nie zostawię. Pogładziłam ją po aksamitnych włosach.
-Lepiej Ci?-skinęła głową. Z mojej torby wyciągnęłam chusteczkę i jej podałam, obtarła lekko usta i powoli się wyprostowała.
-Dziękuje-wyszłyśmy z kabiny a Mechi przemyła usta zimą wodą. Stałyśmy tak przez chwilę aż nie zrobiło jej się lepiej.
-Dobra możemy już iść już mi lepiej-poprawiła się w lustrze i wyszłyśmy. Wzroki wszystkich skupiły się na nas.
-Ej wszystko okej? Widziałem jak pobiegłaś-zapytał ten chłopak. Mercedes wgapiała się w niego i nic nie mówiła. Lekko ją szturchnęła.
-Nie nic mi nie jest-odparła cała czerwona. On tylko się uśmiechną. Dyskretnie od nich odeszłam ale podsłuchiwałam zza ściany.
-Może byśmy wyszli gdzieś razem?-podrapał się po karku.
-Yyy jasne-widziałam jak się ucieszyła z jego propozycji.
-Dasz mi swój telefon-blondynka spojrzała na niego dziwnie-wpisze Ci swój numer-zaśmiał się z jej miny.
-Ach tak masz-wymienili się a na koniec brunet lekko pocałował ją w policzek. Poczułam jak ktoś chwyta mnie od tyłu. Przestraszona pisnęłam.
-A ładnie to tak podsłuchiwać-Lodovica wskazała palcem na Mechi.
-Pff ja nie podsłuchuje-zrobiłam obojętną minę.
-Yhmm a ja dostałam piątkę z matmy-uśmiechnęła się sztucznie.
-No to gratulacje-syknęłam i odwzajemniłam jej uśmiech. W tej chwili przyszła blondi.
-Nie uwierzycie Ruggero właśnie dał mi swój numer-wymachiwała świstkiem papieru.
-No co ty-udawałam że o niczym nie wiem. Czarnulka pokręciła głową z dezaprobatą.
-Gratuluje Merci-przytuliła ja. Reszta lekcji minęła spokojnie. Wychodząc ze szkoły zatrzymał mnie yyy ten jak mu tam.....Alex tak Alex.
-Hej Tini-uśmiechną się chyba zalotnie co mu trochę nie wyszło bo miał sałatę na zębie. Nie chcąc go ośmieszyć powstrzymałam się od śmiechu.
-Hej Alex-dobra czemu nic nie mówi tylko wgapia się we mnie.
-Coś chciałeś?-zapytałam bo chyba on się nigdy nie odezwie.
-A tak masz może jutro czas po szkole?-patrzał na mnie wyczekująco. Cholera i co teraz?
-Sorka ale jutro mam urodziny i zapewne Lodo zorganizuje jakąś imprezę-zacisnęłam usta i pokiwałam głową.
-Ach-westchną i stał nadal przy mnie. Kurwa pewnie czeka aż go zaproszę.
-Jak chcesz to możesz przyjść-zaproponowałam od niechcenia.
-Na prawdę?-zapytał z nadzieją.
-Jasne-potwierdziłam, uścisną mnie i szczęśliwy odszedł. Wróciłam do obserwujących nas Mech i Lodo.
-Co chciał?-czarnulka ugryzła jabłko.
-Zaprosiłam go na imprezę-odparłam zrezygnowana.
-Teraz pomyśli że ma u ciebie jakieś szanse-zaśmiała się, a ja skarciłam ją za to wzrokiem.
-Nie obchodzi mnie to nie podoba mi się-westchnęłam zrezygnowana- i w dodatku jak się uśmiechną miał sałatę na zębie-zaśmiałam się a one wraz ze mną.

-Martina!-krzyknęła Esmeralda od razu gdy mnie ujrzała.
-Tak?-podeszłam do niej.
-Jutro twoje urodziny osiemnaste urodziny więc masz się stąd wyprowadzić ale nie będę taka chamska i w prezencie ode mnie dostaniesz dodatkowy tydzień na znalezienie sobie lokum-zaśmiała się gardząco.  Nienawidzę babska. Zdenerwowana odeszłam. Jak ja teraz znajdę mieszkanie w tydzień. Trzasnęłam drzwiami od pokoju i ciężko położyłam się na łóżku.
-Ej co jest?-usiadły obok mnie.
-Mam tydzień na znalezienie jakiejś kawalerki to jest-odparłam zdenerwowana.
-Ej Tini spokojnie pomożemy Ci-pogładziła mnie po ramieniu.
-Dziękuje jesteście najlepsze-przytuliłam je.

Dzień urodzin:
Wypoczęta, pierwszy raz od kilku miesięcy wstałam z łóżka. Dziewczyny jeszcze spały więc maiłam wolną łazienkę. Ubrałam się w moje najlepsze ciuchy.
-Wszystkiego najlepszego Tiniuś!-rzuciły się na mnie gdy wychodziłam z łazienki. Wyściskałam je.
-Proszę to jest prezent ode mnie-uradowana podała mi różową torbę. Rozwarłam ją i ujrzałam piękną bransoletkę z różnymi zawieszkami a do tego brązowego misia.

Uściskałam ją.
-Okej to teraz pora na mnie-Lodo podała mi  duży prostokątny jasno niebieski pakunek. Rozpakowałam go powoli. To co było w środku zaskoczyło mnie i to bardzo.....była to gitara.
-Jejku Lodo dziękuje skąd wiedziałaś że o tym marzyłam?-ze łzami w oczach ją uściskałam.
-Widziałam jak w szkole grałaś na gitarze Mike'a i byłaś niesamowita wiec proszę-znowu ją uściskała i przyciągnęłam jeszcze Mechi.
-Jesteście najlepsze-szepnęłam.
-Oj wiemy wiemy-odpowiedziały.
-I jakie skromne-ścisnęłam je mocno.
-Ti Tini dusisz-wybełkotała.
-Sorka to co idziemy na dół?
-Tak chodźmy-zeszłyśmy na dół i wszyscy rzucili się na mnie z życzeniami. Kiedy wszyscy już złożyli mi życzenia poszłyśmy do szkoły.


Dzisiaj było wystawianie ocen semestralnych, mam całkiem niezłe oceny zero dwój i tylko dwie tróje. Mechi i Lodo mają podobnie.
-Hej Tini zaczekaj!-krzykną jakiś głos za mną. Odwróciłam się i ujrzałam Alexa biegnącego ku mnie.
-Hej co jest?-zapytałam.
-Chciałem się tylko spytać gdzie jest ta impreza bo nie wiem-podrapał się po głowie.
-Yyy wiesz sama nie wiem bo to niespodzianka i wszystkim zajmuje się Lodo -powiedziałam prawdę.
-Aha to spoko spytam się jej.....na razie-pocałował mnie w polik, nie lubię gdy to robi obślinia mnie. Odszedł a ja szybko wytarłam obślinione miejsce. Zaczęłam szukać Mechi która gdzieś zniknęła. Szukałam, szukałam aż znalazłam. Rozmawia z tym chłopakiem Ruggero podobno jest Włochem. W podskokach odeszła od niego i szła w moją stronę.
-Tini nie pogniewasz się jeśli Rugg też przyjdzie?-zapytała nieśmiało.
-Nie spoko im więcej tym lepiej-zaśmiałam się.

-Lodo jesteś?-krzyknęłam wchodząc do pokoju.
-W łazience!-odkrzyknęła mi. Odłożyłam torbę i napiłam się wody. Mercedes zaczął dzwonić telefon ale chyba nie słyszała albo nie chciała odebrać.
-Odbierzesz?-spytałam zdenerwowana jej dzwonkiem. Ona tylko wyciszyła go i odłożyła na półkę.
-Z kim tak nie chcesz rozmawiać?-zaciekawiłam się. Podeszłam do półki na której się znajdował już miałam go wziąć do ręki ale Mechi jak lwica się na niego rzuciła odbierając mi go.
-Okeejj-wróciłam na swoje miejsce. Tym razem obserwowała mój najmniejszy ruch. Z łazienki wyszła czarnowłosa.
-Lodo pilnuj Tini a ja muszę odebrać-oznajmiła i wyszła.
-Co jakie pilnuj a co ja pies?-oburzyłam się.
-Tiniuś spokojnie ona zaraz wróci-no zaraz ją pierdolnę powiedziała do mnie jak do psa. Strzeliłam palcami i odwróciłam od niej wzrok. Po chwili wróciła.
-Dobra ty-wskazała na mnie-tu zostajesz-a ty-tym razem na Lodo-idziesz ze mną-pociągnęła ja za rękę. No super zostawiają mnie w mój dzień. Zamknęłam oczy z myślą zdrzemnięcia się lecz drzwi się ponownie otworzyły. Pewnie czegoś zapomniały. Poczułam jak łóżko się pode mną  ugina. Przestraszyłam się i szybko spojrzałam na tą osobę na jej widok szeroko się uśmiechnęłam.
-Hej co tu robisz?-podniosłam się i ją przytuliłam.
-Przyszłam dać Ci prezent-uśmiechnęła się i wręczyła mi bordowe pudełko-Wszystkiego Najlepszego-poczułam się głupio.
-Nie musiałaś kupować mi prezentu-speszona oddałam jej pudełko.
-Ej bo się obrażę to prawda nie musiałam ale chciałam-uśmiechnęła się.
-Dziękuje-jeszcze raz ja przytuliłam.
-Otwórz-powiedziała podekscytowana-mam nadzieje że Ci się spodoba-lekko się zestresowała. Rozpakowałam go powoli. Moim oczom ukazał się złoty zegarek z diamencikami.
Nie wiedziałam co powiedzieć, pewnie kosztował fortunę.
-Ja ja dziękuje ale nie mogę tego przyjąć-powiedziałam zszokowana. Posmutniała.
-Nie podoba Ci się-stwierdziła ze spuszczoną głową.
-Nie nie o to chodzi po prostu on pewnie kosztował fortunę-zapakowałam g z powrotem i chciałam oddać.
-Martina nie liczą się pieniądze mówiłaś że zawsze chciałaś mieć zegarek więc spełniłam to marzenie-odparła i założyła mi go na rękę.
-Dziękuje-przytuliłam ją a po moim policzku spłynęła łza, odwzajemniła uśmiech i starła ją.
-A teraz chodź-pociągnęła mnie za rękę.
-Gdzie?-zdezorientowana zaczęłam ubierać buty.
-Niespodzianka-odpowiedziała tajemniczo.
-Ale ja nie lubię niespodzianek no powiedz-błagałam ją.
-Nie niespodzianka to niespodzianka jak bym Ci powiedziała to by już nią nie była prawda?-spojrzała mi w oczy.
-Tak-bąknęłam, zaśmiała się. Opuściliśmy budynek przed którym stał wielki czarny samochód.
-Wsiadaj-rozkazała, nie protestowałam i wykonałam polecenie. Usiadła obok mnie i dała kierowcy znak aby ruszył. Z kieszeni spodni wyciągnęła czarną przepaskę i chytrze się uśmiechnęła.
-O nie-pokiwałam głową. Nie słuchała mnie tylko zawiązała mi ją na głowie tak że nic nie widziałam.
-To na serio jest potrzebne-wskazałam na opaskę.
-Tak to element niespodzianki-zaśmiała się-A teraz zrelaksuj się i podziwiaj widoki-wypaliła głupio-yyy albo tylko się zrelaksuj-zorientowała się co przed chwilą powiedziała. Drogę odbyłyśmy w przyjemnej ciszy. Po około dziesięciu minutach dotarłyśmy na miejsce, tak mi się wydaje bo czuła że auto stanęło. Marianna tak mi się wydaje chwyciła mnie za rękę i ostrożnie poprowadziła.
-Gotowa?-szepnęła mi do ucha. Skinęłam głową. Odwiązała mi opaskę.
-Niespodzianka!!-krzyknęły wszystkie mi znajome osoby. Znajdowaliśmy się w willi Marianny tak mi się wydaje. A tak dokładniej to w gigantycznym salonie, który był ślicznie przystrojony. Na stoliku znajdował się gigantyczny tort. Impreza się zaczęła. Muzyka była bardzo głośna tak jak lubię. Zaczęłam szukać Mechi i Lodo żeby im podziękować.
-Lodo dziękuje jesteś najlepszą organizatorką imprez-uściskałam ją.
-Haha to głównie zasługa Marianny-uśmiechnęła się.
-Widziałaś Mechi?-zaczęłyśmy się rozglądać.
-Nie, myślałam że jest z tobą-odparła.-Chodź poszukamy jej-zaczęłyśmy od salonu.
-Dobra może będzie nad basenem-tam właśnie poszłyśmy. To co zobaczyłyśmy zaskoczyło nas.
-No no szybka jest-oznajmiła zszokowana Lodo.
-Kto by pomyślał-przyglądałam się całującym Mercedes i Ruggero. Oderwali się od siebie i zaczęli tańczyć.
-Dobra zostawmy ich samych-stwierdziłam i poszłyśmy do salonu tam gdzie większość gości.

Następnego dnia:
Impreza trwała do 2 w nocy portem wszyscy zaczęli się zwijać. Głowa mnie boli. Ale to nie od alkoholu, którego nie było. Tak tak większość z was pomyśli jak można się dobrze bawić bez procentów?! Ależ oczywiście że można wystarczy dobre towarzystwo. Rozejrzałam się po pokoju Mechi spała a Lodo nie było. Gdzie ona jest? Powoli wstałam a ból w głowie się nasilił, zaczęła pulsować. Ruszyłam w stronę łazienki ale była zajęta, pewnie czarnulka tam przesiaduje ona to mogła by tam zamieszkać. Zrezygnowana cofnęłam się na łóżko, czekając aż królewna wyjdzie grałam na telefonie w jakąś głupią grę.
-No nareszcie!-krzyknęłam szeptem poirytowana. Przewróciła oczami i z powrotem poszła spać. W końcu weszłam do upragnionego pomieszczenia jeszcze chwila a bym popuściła a przy niej to możliwe już nie raz tak miałam gdy ciemnowłosa zamykała się tam na około trzy godziny musiałam latać do innych pokoi i prosić czy mogę skorzystać z łazienki na szczęście nikt nie odmówi skulonej w pół dziewczynie z miną kotka ze Shreka. Dokładnie umyłam ręce bananowym mydełkiem, nie rozumiem jak ktoś ich nie myje ja mam już to w nawyku tak jak spuszczanie wody nie muszę o tym pamiętać po prostu samo się robi i jeszcze gaszenie światła ta ręka zawsze się odwinie i je zgasi.
Zadowolona wyszłam z łazienki ach ta ulga po opróżnieniu pęcherza.
-No i co się tak szczerzysz, dzidzia zrobiła siusiu-zaśmiała się. Uśmiechnęłam się do niej sztucznie i przewróciłam na drugi bok.
-Możecie być cicho?-odezwała się ledwo przytomna blondynka.
-Ja mogę ale nie wiem co na to królewna-wskazałam na rozzłoszczoną dziewczynę.
-A żebyś wiedziała że królewna-uniosła dumie głowę.
-Taa tyle że sracza-zaśmiałam się a Mechi wraz ze mną. Lodo prychnęła i odwróciła się od nas. Nie umiałam wyrobić ze śmiechu.
-Dobra rozbudziłam się-zaśmiała się blondyneczka.-Co dzisiaj robimy?-przytuliła się do poduszki, a mnie się przypomniało wydarzenie ze wczoraj. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
-A własnie-przymrużyłam oczy-gdzie wczoraj byłaś przez całą imprezę szukałyśmy Cię hmm-zarumieniła się i spuściła głowę.
-Ymm ja byłam tu i tam.....też was szukałam ale was nie było-oburzyła się.
-Yhmm nie kłam, mów prawdę-zacisnęłam usta i spojrzałam na nią wyczekująco.
-No przecież mówię-jej wzrok latał na wszystkie strony tylko omijał moją osobę.
-Aha okej ufam Ci-uśmiechnęłam się. Widziałam jak odetchnęła.
-Ej wczoraj widziałam tego Ruggero przy basenie i nie uwierzysz całował się z jakąś blondynką-oburzyłam się sztucznie, zacisnęła zęby-i w dodatku była brzydka i w ogóle nie miała stylu-podpuszczałam ją.
-Ej ja mam fajny styl-wściekłą się.
-Wiem ale ja mówię o tej brzydkiej farbowanej blondi-prychnęłam.
-Ona nie jest farbowana-burknęła pod nosem.
-Skąd wiesz? Znasz ją?-uniosłam pytająco brew.
-Ymm tak z widzenia
-Jak ma na imię?
-Merida-wymyśliła na szybko. Dobra koniec z tym.
-Wiesz jak nie lubię kłamstw prawda?-zapytałam poirytowana.
-Oj ni dobra to byłam ja-wybuchła.
-Wiem-odpowiedziałam ze spokojem.
-To po co ten wywiad?-zezłościła się.
-Żebyś oduczyła się kłamać po za tym nie umiesz-zaśmiałam się.
-Ja nie umiem? Jestem świetną aktorką-wypięła się dumnie.
-I znowu skłamałaś ale tym razem wyszło Ci to całkiem dobrze-zaśmiałam się.
-Uch dobra koniec, tylko nie mów nikomu okej?-zapytała z nadzieją.
-Lodo też?-szepnęłam.
-Ja nie śpię i wszystko słyszałam-wybełkotała z pod pierza.
-Ktoś tu ma gumowe ucho-zanuciłam lekko.
-Przecież też widziałam jak się ślinicie-odwróciła się przodem posyłając chytry uśmieszek.
-My się nie śliniliśmy-zirytowała się.
-Nie wcale-i zaczęła pokazywać różne wyczyny na poduszce.
Wkurzona Mechi rzuciła w nią swoją. Śmiałam się jak nienormalna.
Ej dobra spokój....a tak apropos to która godzina?-szukałam mojego telefonu.
-Kur..już dziesiąta-zerwała się z łóżka Mercedes. Zaczęła latać po całym pokoju i szukać swoich rzeczy, przyglądałyśmy się jej z zaciekawieniem.
-Ej czemu się nie zbieracie spóźnimy się!-pisnęła. Przystanęła na chwilę i dumała.
-Kurwa dzisiaj sobota prawda?-zapytała zażenowana.
-Yhmm-mruknęłyśmy razem. Odłożyła ciuchy na krzesło przy jej łóżku i ciężko się na nim położyła. Sama uczyniłam to samo, nie mam ochoty na nic.
-Mam tydzień-powiedziałam beznamiętnie.
-Ale na co ?-zdziwiły się.
-Na znalezienie sobie lokum-mruknęłam zrezygnowana zaciskając usta.
-Możemy Ci pomóc, porozwieszamy ogłoszenia, poszukamy w internecie i na pewno coś się znajdzie-pocieszała mnie Lodovica.
-Taa-burknęłam. Wstałam z łóżka i wyciągnęłam świeże rzeczy. Muszę zacząć szukać samo do mnie nie przyjdzie choć fajnie by było. W łazience załatwiłam poranne czynność.
-Dobra ja idę na miasto zobaczyć ogłoszenia i wywieszę tez swoje które zrobiłam wczoraj pa-pożegnałam się i nie czekając na odpowiedź wyszłam. Mocny wiatr wiał ze wszystkich stron mierzwiąc moją fryzurę. Zdenerwowana co chwilę ją poprawiałam. Szybkim krokiem doszłam do celu w zaledwie dziesięć minut. Znalazłam tablicę na której wywieszone były kolorowe ulotki, palcem zaczęłam przejeżdżać kolejno po wszystkich. I nic. Żadnej oferty, zrezygnowana wywiesiłam własnoręcznie pisane ogłoszenie, które zlewało się z innymi jak ktoś je dostrzeganie albo będzie miała taką ofertę to cud.  Westchnęłam i odwróciła się szybko wpadając na kogoś. Zdenerwowana podniosłam wzrok na tą osobę, moim oczom ukazał się wysoki blondyn o szarych oczach.
-Uważaj jak łazisz-syknęłam w jego stronę wymijając go. Poczułam uścisk na moim nadgarstku. No czego ten typas chce? Wyrwałam rękę z jego uścisku i gwałtownie odwróciłam się ze zdezorientowaną miną.
-Co?-warknęłam. No co za upierdliwiec.
-Nic może w ramach przeprosin napijemy się kawy? Ja stawiam.-zapytał nieśmiało z głupkowatym uśmiechem.
-Okej-westchnęłam. Uśmiechną się i ruszyliśmy w stronę kawiarni. W środku było cieplutko nie to co na dworze. Zajęliśmy dwuosobowy stolik.
-To ja pójdę zamówić jaką chcesz?-wstał z krzesła.
-Z mlekiem-posłałam mu lekki uśmiech a on odwzajemniając go odszedł w stronę baru. Ciepłe wnętrze pomieszczenia rozgrzewała mnie dodatkowo, miła atmosfera i nie ma tłumów. Po chwili chłopak wrócił z dwoma ciepłymi napojami.
-Proszę-podał mi jeden kubek. Oblizałam usta żeby się nie sparzyć i zrobiłam lekkiego łyka jak się okazało przepysznej kawy. Spojrzałam na mojego towarzysza którego wzrok był skupiony na mnie.
-Nie zapytałam-lekko się zaśmiałam-Jak masz na imię?-uniosłam brwi do góry.
-Michael-podał mi rękę.
-Martina-uścisnęłam ją. Rozmawialiśmy na różne tematy ale to nie dlatego że tak dobrze się dogadywaliśmy po prostu ciągle padała niezręczna cisza i każde z nas próbowało podtrzymać temat tu o czekoladzie tu o pogodzie. Czułam się przy niem nieswojo było sztywno.
-O matko to już dwunasta muszę iść do domu-skłamałam.
Nie mogłam już dłużej z nim wytrzymać w takiej atmosferze.
-Okej może Cię odprowadzić?-zaproponował.
-Nie yy dam sobie radę-wymusiłam uśmiech.
-Okej spotkamy się jeszcze kiedyś miło mi się z tobą rozmawiało-zarumienił się.
-Yyy jasne kiedyś na pewno-sztuczność ze mnie ściekała.
-O to super dam Ci swój numer-podałam mu swój telefon aby się wpisał. Trochę mu to zajęło, no ile można wpisywać dziewięć cyferek. W końcu oddał mi telefon.
-Dobra to do zobaczenia-wyszłam z kawiarni.
-Paa-usłyszałam tylko za moimi plecami. Cholerny wiatr znowu zaczął rzucać moją czupryną na wszystkie strony. Mogłam wsiąść czapkę. Ostatni kawałek drogi przebiegłam żeby tylko jak najszybciej dotrzeć do "domu". Wbiegłam po schodach na górę.
-Lodo! Mechi! Jesteście?!-Nie uzyskałam odpowiedzi czyli ich niema. Rozebrałam się i nie wiedząc co robić usiadłam na łóżku. Rozglądałam się po wszystkim żeby się tylko czymś zająć. Mój wzrok zatrzymał się na czarnej błyszczącej gitarze. Uśmiechnęłam się i chwyciłam do rąk ten cudowny instrument. Opuszkami palców przejechałam po strunach. Przysiadłam na łóżku i zagrałam pierwsze akordy. Z każdym dźwiękiem zagłębiałam się i odpływałam. Zawsze czułam pewien pociąg do muzyki, uwielbiałam słuchać grajków na mieście gdy inni ludzie omijali ich spiesząc się do pracy. Całkowicie się różnili osoby śpieszące się były zestresowane po codziennej dawce kofeiny gnając do pracy aby szef ich nie zwolnił, nie zważali na przepiękną muzykę, ona do nich nie docierała była zagłuszona przez ich myśli: Czy zdążę? Matko obym tylko się nie spóźnił..Tak i to wystarczyło byli głusi. Za to osoby grające ze spokojem obserwowali śpieszących się mężczyzn jak i kobiet. Jedyne osoby które zwracały na to uwagę to małe dzieci obserwowały grajków z błyskiem w oku z taką fascynacją i uśmiechem na twarzy ale coś zaburzało tą chwile a wręcz ktoś byli nimi rodzice którzy szybko chwytali dziecko za rękę i odciągali też spiesząc się...dla nich nie istniała ta chwila nie było słowa teraźniejszość oni żyli przyszłością...co będzie zaraz a nie co jest teraz. Przecież muszę jeszcze ugotować obiad a to zdążyć do pracy przecież ja się nie wyrobie-o to ich myśli. Ułożyłam odpowiednio palce i zaczęłam grac melodię do piosenki "Hallelujah". Po chwili dołączyłam mój głos wypowiadając pierwsze słowa piosenki.
I've heard there was a secret chord 
That David played, and it pleased the Lord 
But you don"t really care for music, do you? 
Uwielbiam śpiewać czuje się wtedy spełniona, czuje że żyje w ten sposób mogę wyładować negatywne emocje jak i te pozytywne. Każdy ma na to swój sposób niektórzy trenują sztuki walk inni tańczą.
Hallelujah, hallelujah 
Hallelujah 
Zakończyłam ta wspaniała pieśń. Do pokoju weszły dziewczyny.
-O Tini widzę że prezent się podoba-ucieszyła się Lodo.
-Tak i to bardzo-uśmiechnęłam się.
-No to zagraj nam coś-zaproponowała Mechi.
-Niee ja ja nie chcę-zaczęłam się jąkać. Stresuje się przed występami publicznymi, dlatego nikt jeszcze nie słyszał jak śpiewam. Czerwona na twarzy szybko schowałam gitarę.
-Wstydzisz się nas?-zapytała czarnowłosa.
-Nie po prostu-cicho westchnęłam-po prostu zawsze się stresuje jak przed kimś gram czy tez śpiewam-burknęłam.
-No weź przecież już kiedyś słyszałam jak grałaś na gitarze śpiewu nie ale bardzo bym chciała cię usłyszeć-zachęcała mnie.
-No plosimyy-zrobiła słodką minkę. Przez chwilę się wahałam. Odważyłam się i po raz kolejny zaczęłam grac dźwięki. Na twarzach dziewczyn pojawiły się szerokie uśmiechy. Dołączyłam śpiew ich miny diametralnie się zmieniły. Wyglądały na zszokowane. Zaprzestałam i szybko schowałam gitarę.
-Widzicie śpiewać to ja nie umiem-zacisnęłam usta i położyłam się płasko na łóżku.
-Co ty gadasz masz niesamowity głos-mówiła dumnym i pewnym siebie głosem.
-Tini musisz go wykorzystać-zachęcała mnie Lodo.
-Taa jasne ledwo co się odważyłam przed wami zaśpiewać to co dopiero przed kimś innym-prychnęłam. Wstałam i wzięłam rzeczy do kąpieli.
-Ja idę się myć-powiedziałam cicho. W głowie tkwiły mi słowa Lodo. Musisz go wykorzystać. Z taką myślą weszłam naga do kabiny i odkręciłam gorącą wodę. Sparzyłam się ale po chwili już czułam tylko przyjemność. Polewałam nią całe swoje ciało, odpowiednio zwilżone wymyłam malinowym żelem spłukałam i wzięłam się za głowę. Zmniejszyłam temperaturę wody i powolnymi ruchami polewałam włosy.
Szamponem o zapachu truskawek umyłam skórę głowy i włosy ta czynność powtórzyłam dwa razy. Osuszyłam ciało ręcznikiem i wyszłam z kabiny. Wytarłam morę włosy w ręcznik z mikrofibry, rozczesałam spryskałam odżywką i zostawiłam rozpuszczone. Ubrałam niebieską piżamę i umyłam zęby. Gotowa wyszłam z łazienki i położyłam się spać. Morfeusz od razu zabrał mnie do siebie.
Następnego dnia:
Wstałam z samego rana i teraz chodzę po mieście i rozwieszam ulotki o wynajmie kawalerki, szukam też innych ofert ale nic z tego. W pewnym momencie dostrzegam Mariannę znowu jest obładowana zakupami. Podbiegam do niej.
-Przepraszam może pani pomóc?-pytam powstrzymując śmiech. Gwałtownie na mnie spogląda a na jej twarzy pojawia się uśmiech.
-To chyba przeznaczenie zawsze jesteś gdy Cię potrzebuje-zaśmiała się. Chwyciłam połowę toreb i ruszyłyśmy w kierunku jej willi.
-Znowu sobie spacerujesz?-zaśmiała się.
-Nie tym razem rozwieszam ogłoszenia-pokazałam jej ulotki. Spojrzała na jedną i uważnie przeczytała.
-Szukasz mieszkania?-zdziwiła się.
-Tak zostało mi sześć dni-wybełkotałam przygnębiona.
-Ymm możesz się nie zgodzić ale mam dla ciebie pewną propozycję-przystanęła na chwilę-zamieszkaj ze mną-powiedziała a mnie zatkało.
Co?-zdziwiłam się.
-Tak czemu nie....czuje się samotna w tak wielkiej willi-uśmiechnęła się.
-Nie chcę robić Ci problemu-zakłopotałam się. Zaczęłam nerwowo poprawiać włosy i oglądać się dookoła.
-Ale to żaden problem-machnęła ręką-będzie mi bardzo miło-jej uśmiech się poszerzył. Nie byłam pewna co do tego, bardzo ją lubię i zdążyłam jej zaufać ale zamieszkać z nią.
-Jeśli to nie byłby problem ale tylko na chwilę aż znajdę sobie kawalerkę-zgodziłam się. Uściskała mnie mocno. Okej takiej reakcji się nie spodziewałam.
-To kiedy się wprowadzasz?-zapytała entuzjastycznie.
-Mogę za pięć dni wtedy się kończy mój pobyt w domu dziecka-posmutniałam.
-Ej nie smuć się wszystko się ułoży i możesz się wprowadzić nawet dzisiaj no wiesz żeby przyzwyczaić-pociągnęła mnie w stronę domu.
-To jak idziemy Cię spakować?-
-Tak


-Okej za godzinę podjedzie tutaj mój szofer więc musimy się pośpieszyć z pakowaniem-poinformowała. Wyciągnęłam  czarną walizkę i otworzyłam ją kładąc na łóżku. Po kolei wkładałam do niej ciuchy i inne rzezy.
-Ooo nie wiedziałam że grasz na gitarze-zdziwiła się. Odwróciłam się w jej stronę posyłając lekki uśmiech.
-Tak dostałam ją od Lodo na urodziny-uśmiechnęła się pomysłowo.
-Może mi coś zagrasz?-zesztywniałam, zrobiło mi się słabo a ręce zaczęły się pocić. Spojrzałam na nią z przerażeniem.
-Niee ja nie gram publicznie-wydukałam.
-Czemu?-usiadłam na łóżku a ona obok mnie.
-Strasznie się stresuje przed występami publicznymi nawet jak gram przed jedną osobą-wytłumaczyła. Wlepiłam wzrok w podłogę.
-Zawsze ten pierwszy raz jest najgorszy, wiesz ile gwiazd miało tremę przed ich pierwszym występem a teraz szaleją na scenie jeśli przełamiesz pierwsze lody potem pójdzie jak po maśle-objęła mnie ramieniem. Spojrzałam na jej troskliwą twarz.
-Jeśli będziesz gotowa kiedyś mi zagrasz wierzę w ciebie-przytuliła mnie. Było mi tak dobrze, czułam się bezpiecznie.
-A teraz chodź bo musimy dokończyć pakowanie-zaglądnęła do mojej szafy.-Uuu trzeba odświeżyć Ci garderobę-zacisnęła usta kiwając głową.-Porem pojedziemy na zakupy-zaśmiała się.
-Nie Marianna doceniam co dla mnie robisz ale nie chcę abyś cokolwiek mi kupowała znajdę pracę i sama zarobię-upomniałam ją. Ona chcę dobrze ale ja nie chcę od nikogo pieniędzy dużo robi pozwalając mi mieszkać u siebie.
-No dobrze to chociaż załatwię tobie pracę-nie pytała ona to oznajmiła nie dając mi wyboru. Ale na taki układ mogę iść. Westchnęłam głośno i bez słowa wpakowywałam ciuchy do walizki.


-No to żegnaj Martinko będzie nam ciebie brakowało-sztucznie wypowiedziane słowa z ust Esmeraldy odbiły się od ścian. Chwyciła Alberta pod rękę i udawała że wyciera łzy.
-Pa Tiniuś odwiedzaj nas-Lodovica przytuliła mnie z całych sił. Mechi rozpłakała się i bez słowa wtuliła mnie w siebie. Trzymałyśmy siebie w objęciach przez kilka dobrych minut.
-Tini pożegnaj się ostatni raz i jedziemy pamiętajcie dziewczyny przychodźcie do nas kiedy chcecie-uściskała je i wróciła do samochodu. Spojrzałam ostatni raz na Esmeralde i Alberta. Jej wzrok mówił: No idź już sobie ile jeszcze mamy tu stać i Cię żegnać? Odchodziłam powoli lecz w ostatniej chwili zawróciłam.
-Chciałam jeszcze tylko życzyć pani wszystkiego dobrego i że w końcu wyzna pani swoje uczucia dyrektorowi Albertowi a pan niech w końcu przestanie zarywać do kobiet nie ze swojej półki i zajmie się z tej niższej takich jak pani Esmeralda-sztucznym uśmiechem ich pożegnałam. Kątem oka widziałam jak moje przyjaciółki zwijają się ze śmiechu. Wsiadłam do czarnego BMW i odjechaliśmy w stronę mojego nowego domu.

Ta willa zawsze będzie robić na mnie ogromne wrażenie jest przepiękna i ogromna.
Szofer wyciągną moje walizki i zaniósł do salonu. Panowała w nim pogodna atmosfera, ciepłe kolory, kominek i duża plazma.
-Dobrze chodź zaprowadzę Cię do twojego pokoju Mike zaniesie tam walizki-chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła na wielkie kręte schody.
-Oto i on-otworzyła drzwi a ja ujrzałam piękny pokój z wyjściem na taras i cudowną panoramę.
-Wow-zdołałam tylko wydukać. Marianna zaśmiała się.
-Widzę że się podoba?-zapytała
-I to jak jest przepiękny-zachwycałam się.
-Dobrze to rozpakuj się i zejdź na dół to zjemy obiad-uśmiechnęła się. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Czy ja śnię? To wszystko jest niesamowite. Wsadziłam rzeczy do dużej białej szafy a gitarę postawiłam na stojaku. Rozglądałam się jeszcze raz i ujrzałam jeszcze jedne drzwi. Otworzyłam je i okazało się to łazienką. No ja chyba śnię mam własną łazienkę!
Dokładnie się po niej rozejrzałam, kosmetyki powkładałam do półek i wyszłam. Chodziłam po korytarzu w tą i z powrotem. Mam słabą orientację ale ta willa na prawdę jest ogromna można się tu zgubić czego jestem dowodem. Wróciłam pod drzwi od mojej sypialni i w myślach odtworzyłam jak tu dotarłyśmy. Małymi korkami szłam instynktownie i coraz bardziej sobie przypominałam w końcu ujrzałam wielkie kręte schody. Odetchnęłam z ulga. Szybko zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni gdzie znajdowała się Marianna.
-No jesteś już myślałam że się zgubiłaś-zażartowała. Zaśmiałam się nerwowo i usiadłam na jednym z krzeseł.
-To co jemy na obiad wolisz coś zamówić czy ugotować?-uniosła brwi-oo albo mam lepszy pomysł znam fajną knajpkę z nieziemskim widokiem nie jest ona jakaś luksusowa ale ja uwielbiam-zaproponowała.
-Okej możemy tam zjeść-zgodziłam się. Ubrałyśmy grubsze bluzy i wyszłyśmy. Na dworze jest coraz cieplej wiec można odpocząć od grubych puchowych kurtek.  Lekki wiaterek muskał moją skórę, uliczki były oświetlone co sprawiało że było wspaniale. Dotarłyśmy na jakieś wybrzeże a przy nim mała knajpka. Nie sądziłam że Mari jada w takich miejscach odtąd zawsze zabierała mnie do luksusowych restauracji ale nigdy do zwykłej burgerowni. Małe pomieszczanie wyglądało bardzo ładnie i pachniało wyśmienicie po całym lokum.
-Dzień dobry co podać?-zapytał kelner o słodkim uśmiechu. Jego wzrok skupił się na mnie, pod wpływem jego wzroku zarumieniłam się.
-Ja poproszę cheeseburgera i do tego sałatkę a no i colę-Marianna zamówiła pierwsza.
-Ja tylko cheeseburgera-powiedziałam.
-A coś do picia?-uroczo się uśmiechną.
-Yymm może być cola-skończyłam zamawiać. Odszedł w stronę kuchni i zajął się obsługiwaniem innych klientów.
-Wpadłaś mu w oko-stwierdziła Mari.
-Co?-udawałam głupią. Popatrzyła na mnie z poirytowaniem. Spuściłam głowę cała czerwona.

Po piętnastu minutach dostałyśmy swoje zamówienie. Wyglądało bardzo pysznie. Do mojego napoju była przyklejona mała karteczka, zerwałam ja niezauważalnie i przeczytałam. Jeśli chciałabyś się ze mną spotkać to zadzwoń 798854*** Twój kelner :). Zaśmiałam się i odszukałam go wzrokiem, posłałam mu uśmiech który odwzajemnił.
-Tini jedz bo wystygnie-pospieszyła mnie Mariana wcinając swojego burgera. Chyba była naprawdę wygłodniała.

Skończyliśmy przepyszną obiado-kolację, zapłaciliśmy i spacerujemy po wybrzeżu. Nagle Mari zatrzymała się i usiadła nad urwiskiem z pięknym widokiem, przysiadłam się do niej. Siedzieliśmy w przyjemniej ciszy, było tylko słychać świerszczyki.
-Kiedyś często tu przychodziłam z moim chłopakiem-wpatrywała się przed siebie. Posmutniała na to wspomnienie.
-A teraz gdzie jest?-zapytałam jak najmilej.
-Nie wiem zerwałam z nim-rozpłakała się. Objęłam ją ramieniem dodając otuchy.-Bardzo go kochałam ale nie mogłam mu dać tego czego chciał-przymknęła oczy dając spłynąć słonym łzą po zaczerwienionych policzkach.-Bardzo chcieliśmy mieć dziecko ale nie umiałam zajść w ciąże poszłam do lekarza w tajemnicy przed Rickiem i wtedy okazało się że jestem bezpłodna, nic mu nie mówiąc zerwałam z nim podając nieprawdziwy powód i więcej go już nie zobaczyłam, zaczęłam robić karierę i wyjechałam a on został kto wie może teraz ma żonę i dzieci-jej głos się łamał. Przytuliłam ją mocno.
-Nadal go kochasz?-zapytałam.
-Nie wiem ale bardzo za nim tęsknie zawsze gdy tu przychodzę wspominam czasy kiedy jeszcze byliśmy razem.-wypuściła powietrze z ust.
-Może on też za tobą tęskni?-
-Nie wiem-odparła zrezygnowana.
-I nigdy się nie dowiesz dopóki nie sprawdzisz, podobno tu mieszka możemy popytać i się z nim spotkasz?-czekałam na jej reakcję.
-Jesteś kochana-wyszeptała i po raz kolejny mnie przytuliła.

Następnego dnia:
Obudziły mnie delikatne promienie słoneczne przedzierające się przez beżowe zasłony. Przetarłam delikatnie oczy i uniosłam się na łokciach, przez pierwsze sekundy nie wiedziałam gdzie jestem. A no tak przeprowadzka. Sięgnęłam ręką po mój telefon żeby sprawdzić godzinę: 9:03. Czas wstawać. Przeciągnęłam się leniwie i zlazłam z wygodnego łóżka. Przystanęłam przed białym meblem i wygrzebałam luźniejsze ciuchy na dzisiejszy dzień. Przebrałam się w nie a w łazience przemyła twarz letnią wodą, umyłam zęby i posmarowałam się maścią na trądzik. Ach te dojrzewanie. Przynajmniej ona mi pomaga i tylko raz na jakiś czas wyskoczy parę krostek. Zeszłam na dół tym razem nie gubiąc się. Muszę jeszcze zadzwonić do Mechi i Lodo jak się mają. Zobaczymy się dopiero na zakończeniu roku szkolnego które jest za tydzień. A tak jak już o dzwonieniach mówię to muszę zadzwonić do tego bruneta, był całkiem przystojny. Przeszukałam całą torebkę i znalazłam. Wpisałam dziewięć cyferek i nacisnęłam zielony przycisk. Jeden sygnał, drugi...trzeci...czwarty i odebrał.
-Halo?
-Ymm cześć tu Martina
-Kto?-a no tak przecież mnie nie zna.
-Ta z knajpki wczoraj obsługiwałeś mnie i moją koleżankę-wytłumaczyłam.
-Aaa wiec tak masz na imię ślicznotko-zaśmiał się.-Może chciałabyś się spotkać?
-Po to dzwonię-zaśmiałam się.
-Dobrze to dzisiaj o 20 w parku pasuje Ci?
-Jasne to na razie
-Pa-rozłączyłam się. Zadowolona zeszłam na dół w kuchni siedziała Marianna z laptopem na blacie. Zawzięcie wpatrywała się w ekran.
-Hej co tam oglądasz?-podeszłam do niej.
-Znalazłam go-nie dowierzała.
-Ale kogo?-zdziwiłam się. Zrobiłam niezrozumiałą minę, spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią.
-Ricka-szepnęła. Szybko podbiegłam do niej i spojrzałam na jego profil na Facebooku.
-Wejdź na informacje-nakazałam. Spojrzała na mnie miną: Po co?-Zobaczymy czy jest w związku z profilu można się dużo dowiedzieć i przejrzyj jego zdjęcia czy nie jest na nich z rodziną-wytłumaczyłam.
-Okej ale gdzie?-zaczęła szukać.
-Daj-chwyciłam myszkę i weszłam w informacje. Status:wolny. 
-Jest singlem-oznajmiłam. Widziałam że ucieszyła ją ta informacja. Przeszukałam jego zdjęcia i na jednym był z jakąś kobietą.
-Widzisz to pewnie jego żona-posmutniała.
-Czekaj dał opis zdjęcia: Z siostrzyczką nad morzem <3.-Odczytałam.-Widzisz to jego siostra-uśmiechnęłam się.
-A umiesz sprawdzić gdzie mieszka czy coś?-zaciekawiła się.
-Gdzie mieszka nie piesze ale jest adres jego restauracji.-spojrzałam na nią-Chcesz tam iść?-dopytałam. Przygryzła dolną wargę zastanawiając się.
-Tak-stwierdziła pewna swoich słów.
-Okej tu masz adres-spisałam jej go na karteczce-Iść z tobą?-chwyciłam ja za rękę.
-Nie spokojnie poradzę sobie, mam nadzieje-te ostatnie wyszeptała.
-Oczywiście że sobie poradzisz....Wierzę w ciebie-zaśmiałam się. Przytuliła mnie i razem zjadłyśmy śniadanie.
Godzina 19:30:
-Mari ja wychodzę umówiła się!-krzyknęłam do salonu. Nic nie odpowiedziała tylko przyszła z surową miną.
-Z kim?-zaśmiałam się. Jej natomiast do śmiechu nie było.
-Pytasz serio?-dziwie się.
-Tak chcę wiedzieć-odparła twardo.
-Z takim jednym-wybełkotałam.
-A jeśli to gwałciciel-panikowała.
-Co jaki gwałciciel to ten kelner z knajpki-wytłumaczyłam. Jej twarz przybrała wyraz grymasu.
-To może ja zadzwonię po mojego ochroniarza żeby z tobą poszedł-już chwytała telefon.
-Nie to zwykłe spotkanie nie potrzebny mi ochroniarz-wytłumaczyłam. Westchnęła.
-No dobrze ale za masz mi dać znać że wszystko okej inaczej idę Cię szukać jasne?-spojrzała wyczekująco.
-Jasne-opuściła wielką posiadłość i szybkim krokiem skierowałam się do parku. Dotarłam pięć minut przed czasem, zaczęłam się rozglądać za chłopakiem. Ciemna postura chłopaka jak się nie mylę zaczęła się do mnie zbliżać. Wydaje mnie się czy jest o wiele bardziej napakowany. Zapamiętałam go raczej jako chłopaka z cienkimi rączkami a nie z ogromnymi bułami. Szedł w kapturze, nie powiem wystraszyłam się. Po chwil stał już obok mnie, ściągną kaptur a ja ujrzałam jego twarz.
-Co ty tu robisz Chris?-zapytałam zdziwiona widokiem ochroniarza Mari.
-Pani Mariana przysłała mnie bo zapomniałaś bluzy-podał mi ją.
-Wysłała Cię tylko po to abyś dał mi bluzę czy żebyś przy okazji mnie śledził?-zapytałam podejrzliwie. Nerwowo podrapał się po karku.
-Yyy miałem tylko dać bluzę-uśmiechną się głupio.
-No to idź teraz jej przekaż że ja otrzymałam i nie śledź mnie jasne?-zapytałam lekko zła.
-Jasne-wyprostował się i odszedł. Nie wierzę kazała mnie śledzić. Rozumiem że się martwi no ale bez przesady.
-Hej-usłyszałam lekko zachrypnięty głos za moimi plecami. Gwałtownie się odwróciłam i ujrzałam go.
-Hej to może na początek powiesz jak masz na imię?-zaśmiałam się.
-Jestem Cole-podał mi rękę którą uścisnęłam.
-Martina ale to już wiesz-zachichotałam.
-To może pójdziemy do kina?-zaproponował.
-Okej to dobry pomysł-chwycił mnie pod rękę i ruszyliśmy w stronę Cinema City.

-To na jaki film wolisz Annabelle czy Czarownica?-uniósł pytająco brew.
-Możemy iść na Czarownice podobno fajny-stwierdziłam po obejrzeniu zwiastuna.
-Okej to zaczekaj tu a ja kupię bilety i popcorn-mrugną do mnie i odszedł w stronę kasy.  Rozglądałam się po całym kinie a moją uwagę przykuł wysoki, dobrze zbudowany szatyn był bardzo przystojny a jak się uśmiechną w moją stronę to zmiękłam. Chciał do mnie podejść ale niestety Cole już wrócił z biletami i kukurydzą. Zrezygnowany szatyn odszedł a ja musiałam iść na ten film cały czas myśląc o tym przystojniaku o perlistym uśmiechu. Stał daleko więc nie przyjrzałam się jego oczom i pewnie nigdy już tego nie zrobię. Film był bardzo fajny i to jeszcze z jedną z moich ulubionych aktorek Angeliną Jole. Ta historia była cudowna. Cole przez cały film gadał coś do mnie że nie umiałam się skupić na filmie. Światła na sali ponownie się zapaliły, zebraliśmy swoje rzeczy i odpuściliśmy kino.
-Odprowadzę Cię-uśmiechną się. Już chciałam zaprzeczyć.-i niema żadnego "ale"-pokiwał palcem. Droga minęła nam głównie na ciszy.
-To tutaj-wskazałam na "pałac".
-Wow tutaj mieszkasz-oczy mu się zaświeciły. Skinęłam lekko głową. Staną na przeciwko mnie.
-Wiesz świetnie się z tobą bawiłem i mam nadzieję że to kiedyś powtórzymy-spuścił głowę.
-Jasne że tak-oznajmiam z uśmiechem. Naprawdę się z nim spotkam nie tak jak z tym blondynem yyy Michaelem może nie jest idealne ale kto jest? Jak trochę ze sobą pobędziemy to się rozluźnimy i kto wie może coś z tego wyniknie. Nie ma co się łudzić że spotkam tajemniczego szatyna z kina jeszcze raz.
-To super-uśmiechną się. Powili do mnie podchodził i zniżał się do moich ust. On chce mnie pocałować! Nie wiedziałam co robić.
-To pa-powiedziałam szybko i uciekłam do domu zostawiając zdezorientowanego bruneta na dworze. Po wejściu do środka poczułam ulgę, nie chciałam go całować. Z salonu dobiegały dwa głosy jeden Marianny a drugi męski którego nie znam. Podążyłam w tamtą stronę.
-Yyy Dzień dobry-przywitałam się.
-Oo Tini już jesteś przedstawiam Ci Ricka-wskazała na starszego mężczyznę.-Rick to jest Martina to ona pomogła mi cię znaleźć-poszerzyła uśmiech.
-Rick-podał mi rękę.
-Martina-zawstydziłam się.
-Dobra to ja już pójdę do siebie-oznajmiam. Ruszyłam na górę w stronę mojego pokoju.


-Tini śpisz?-zapytała wystawiając głowę za drzwi.
-Nie-odszepnęłam. Zaśmiała się i weszła do środka. Usiadła obok mnie na łóżku.
-Jadłaś coś?-zapytała troskliwie.
-Wysłałaś za mną ochroniarza-zmieniam temat. Zakłopotała się.
-Tak bo zapomniałaś bluzy-machała ręką.
-Yhmm i tylko po to?-zapytałam ironicznie.
-Tak-pisnęła.
-I to dlatego szedł cały czas za mną i w kinie siedział za nami? Myślałaś że nie zauważę?-zbulwersowałam się.
-Kurde miał być ostrożny-szepnęła wściekła. Skarciłam ja wzrokiem.
-Nie musisz wysyłać za mną ochroniarza jak wychodzę gdzieś z kimś i proszę nie rób tego więcej mam szczęście że Cole jego nie widział-westchnęłam.
-Aaa więc to Cole ma na imię i jak było?-zmieniła temat.
-Nie zmieniaj tematu......całkiem fajnie trochę sztywno ale mam zamiar się jeszcze z nim spotkać i sądzę jak lepiej się poznamy to atmosfera się rozluźni-zacisnęłam usta.
-Dobrze a teraz chodź musisz jeść poparz jaka z ciebie chudzinka-wskazała na mnie.
-Ej wcale nie i opowiadaj jak tam z Rickem-poruszyłam zabawnie brwiami.
-A no właśnie poszłam pod ten adres co mi dałaś i zamówiłam jakieś danie żeby tak nie siedzieć bez niczego, wypatrywałam go i zauważyłam wpatrywał się we mnie i podszedł i nie uwierzysz poprosił mnie o autograf potem mnie rozpoznał i zaczęliśmy gadać jak spędziliśmy te kilka lat bez siebie, miałaś rację jest sam i powiedział że za mną tęsknił, zaprosiłam go do siebie rozmawialiśmy jak za dawnych lat i chcemy odnowić znajomości-podekscytowana żywo gestykulowała.
-To cudownie!-krzyknęłam.-mam nadzieję że wam się ułoży.
-Dziękuję a teraz chodź jeść-zaciągnęła mnie do kuchni.

Następny dzień:
Dzisiaj zakończenie roku szkolnego. Spotkam się z Mechi i Lodo! Podekscytowana spotkaniem i zakończeniem w nerwach wybrałam ciuchy. Ubrałam czarną prostą sukienkę. Lekko zestresowana zbiegłam na dół nie raz potykając się o schody.
-Gotowa?-zapytała Mari, która jedzie ze mną do szkoły bo chce być przy rozdaniu świadectw.
-Jak nigdy-zaśmiałam się. Wsiedliśmy do czarnego samochodu. Po 20 minutach dotarliśmy do szarego budynku. Chris i Nate szli za nami patrząc czy nikt nie chce zrobić krzywdy Mariannie jak i mnie.
-Tini!!-ktoś a raczej dwa ktosie krzyknęły za mną. Odwróciłam się i od razu zostałam duszona przez Lodo i Mechi.
-Tęskniłam-przyznałam nadal je tuląc.
-My też-odpowiedziały równo. Oderwałyśmy się od siebie. Rozbrzmiał głośny dzwonek.
-Dobra chodźcie na sale zaczyna się-oznajmiła Lodovica. We trójkę weszłyśmy na salę. Zajęłyśmy swoje miejsca i rozpoczęło się rozdawanie świadectw. Miałam świadectwo z wyróżnieniem. Marianna cieszyła się bardziej niż ja.

Po zakończeniu poszliśmy we czwórkę na pizzę. O 19 razem z Marianną wróciłam do domu. Poszłam do swojego pokoju i się nudziłam Mari się teraz myje. Chwyciłam gitarę do rąk i zaczęłam śpiewać i grać. Zamknęłam oczy i całkowicie się rozluźniłam. Pisze też swoje teksty piosenek ale nikt o tym nie wie. Zapisuje jej w moim tak jakby "pamiętniku" na kłódkę żeby nikt ich nie zobaczył. Zakończyłam swoją grę i się uśmiechnęłam pod nosem.
-Śpiewasz przepięknie-usłyszałam głos Marianny nawet nie zauważyłam jak weszła. Odskoczyłam jak poparzona.
-Słyszałaś?-moje serce waliło jak oszalałe.
-Yhmm i muszę Ci powiedzieć że masz ogromny talent-oznajmiła siadając przy mnie. Spuściłam głowę.-Nie myślałaś żeby zostać piosenkarką mogę cię przedstawić producentom na pewno się spodobasz-przekonywała mnie.
-Niee. Uwielbiam śpiewać ale nie potrzebuje do tego publiki-stwierdziłam.
-A może oni potrzebują ciebie?-zapytała-Jak byś się zdecydowała to powiedz-i wyszła. Nie nie i jeszcze raz NIE ja się nie nadaje. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, przymknęłam oczy i nie wiedząc kiedy usnęłam.

Spojrzałam na zegarek już 21.30. Zasnęłam. Wstałam i wyszłam do kuchni. Oho chyba Rick tu jest, nie będę im przeszkadzać. Po cichutku weszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Słyszałam jak się razem dobrze bawią. Jestem szczęśliwa kiedy ona jest szczęśliwa. Uśmiechnęłam się pod nosem i zabierając jedzenie wróciłam do pokoju. Zjadłam i się umyłam. Gotowa ułożyłam się na łóżku i rozmyślałam o przyszłości. O tym co zaproponowała mi Marianna. Z takimi myślami usnęłam.
Następnego dnia:
Przez noc długo myślałam i zdecydowałam że spróbuje swoich sił. Ubrana postanowiłam poszukać Mari. Siedziała w kuchni pijać kawę.
-Dzień dobry-przywitałam się.
-Cześć-uśmiechnęła się. Nalałam sobie do szklanki soku pomarańczowego. Przysiadłam się do niej powoli sącząc sok.
-I co zdecydowałaś się?-zapytała.
-Tak-odparłam beznamiętnie. Jej wzrok zwrócił się na mnie. Zaciekawiona odłożyła kubek z kawą, splatając swoje dłonie.
-Chcesz spróbować?-dopytała poważnie.
-Tak-jedno słowo zmieniło całe moje życie.

Kilka dni później:
-Dobra wejdź tam i zaśpiewaj jak najlepiej umiesz-przytuliła mnie mocno i lekko pchnęła w stronę pomieszczenia.-Wierzę w ciebie-zacisnęła kciuki. Wzięłam głęboki wdech i spokojnie wypuściłam powietrze. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Poczekałam na odpowiedni moment i wyśpiewałam pierwsze słowa. Uważnie obserwowałam miny producentów. Nic z nich nie umiałam wyczytać co mnie jeszcze bardziej stresowało. Zafałszowałam. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie że jestem sama.....pomogło do końca zaśpiewałam czyściutko. Powoli uniosłam powieki i ujrzałam szerokie uśmiechy i zachwyt na twarzach producentów. Marianna już z nimi rozmawiała. Wskazała ręką abym do nich przyszła. Powoli się do nich zbliżałam.
-Martina to jest Gregor Molier twój menadżer jak i producent-oznajmiła.
-Mam nadzieje że będzie nam się znakomicie pracować-zilustrowałam go wzrokiem. Wysoki brunet, smukła sylwetka, głos spokojny i opanowany.
-Ja też mam taką nadzieje-odwzajemniłam uśmiech.
-Chciałbym zacząć już w piątek nagrywanie piosenek będą pomagały ci dwie inne osoby. Mam jeszcze jedno pytanie. Piszesz swoje teksty?-zapytał.
-Tak trochę ale są słabe-oznajmiłam.
-To już ja stwierdzę-zaśmiał się.-Widzimy się w poniedziałek o ósmej tutaj w studio-dopowiedział.
-Oczywiście.

I od tego się zaczęło Martina nagrała pierwszą płytę na której były jej teksty, bardzo spodobały się Gregorowi tak jak i reszcie. Sława rosła a jej album był najlepszym sprzedającym się. Fani ją uwielbiali, paparazzi śledzili, pokonała tremę. Ale charakter jej się nie zmienił, nie uderzyła jej woda sodowa do głowy. 


-Jestem!-krzyknęłam wchodząc do salonu. Cisza. Poszłam do kuchni a na blacie leżała mała karteczka. Jestem z Rickiem na basenie wrócimy o 13. Buziaki Marianna. Zaczęłam robić sobie coś do jedzenia. Umieram głowę. Nagle zadzwonił mój telefon: Cole. Po chwili odebrałam.
-Halo?-zapytałam
-Yyy cześć Tini może chciałabyś się spotkać?
-Jasne. Gdzie? O której?-dopytywałam.
-Przyjdę po ciebie za pół godziny i gdzieś cie zabiorę?
-Oki to papa
-Pa-rozłączyłam się i postanowiłam przebrać.

-Hejka-ucałował mój polik.
-To gdzie idziemy?-zaciekawiłam się.
-Najpierw na spacer a potem do jakiejś kawiarenki?-uniósł pytająco brwi.
-Z chęcią-przytaknęłam i ruszyliśmy. Spacerowaliśmy z 2 godziny i nogi mnie odpadają, potem kawa i do domu. Fani napadali mnie ze wszystkich stron. Paparazzi robili zdjęcia a co dziwniejsze Cole jak tylko zobaczył jakiegoś chwytał mnie za rękę. Już widzę te nagłówki w gazetach.
Następnego dnia:
Wstałam i wyszykowana zeszłam na dół. W salonie siedziała Marianna z Rickiem coraz częściej tu przebywa a raczej niekiedy go tu nie ma. Nie przeszkadza mi to ale czuje że oni potrzebują trochę prywatności.
-Tini-wstała chwytając rękę Ricka i podeszła do mnie trochę zestresowana.
-Tak?-zapytałam kompletnie nie wiem o co chodzi.
-Mamy dla ciebie informacje-wzięła głęboki oddech. Teraz to ja się zestresowałam. Milczałam więc kontynuowała.
-Postanowiliśmy że Rick zamieszka z nami i czy nie miałabyś nic przeciwko?-odetchnęłam z ulgą.
-A wiec o to chodzi nie oczywiście że nie to twój dom-uśmiechnęłam się. Jej chłopak bo chyba tak go mogę określić też odetchną z ulga.
-Och dziękuje nawet nie wiesz jak bardzo się ciesze-przytuliła mnie. Z uśmiechem na ustach ruszyłam do kuchni. Na blacie leżała jakaś gazeta, chwyciłam ją do ręki i przeczytałam nagłówek: Martina Stoessel z chłopakiem na romantycznym spacerze! Wnerwiona przyjrzałam się zdjęciu na którym trzymaliśmy się za ręce, przewróciłam kilka stron na których było pełno naszych zdjęć i wypisane jakieś brednie. Zdenerwowana wyrzuciłam gazetę do śmietnika. Muszę jakoś wyładować energię, pójdę pobiegać. Przebrałam się w dres a do uszu włożyłam słuchawki. Wyszłam tylnym wyjściem i zarzuciłam szary kaptur na głowę żeby zminimalizować rozpoznanie mnie. Biegałam przez drużki i wtedy zauważyłam znajomą twarz oddaloną o jakieś dwadzieścia metrów ode mnie.
To ten szatyn! Przyśpieszyłam i próbowałam go dogonić lecz cały czas znikał i się pojawiał po kilkunastu minutach gonitwy stwierdziłam że go zgubiłam. Zrezygnowana przysiadłam na murku. Mój oddech powoli się uspokajał. Chyba nie dane mi jest z nim porozmawiać choć to los splatana nam cały czas drogi. Zmęczona postanowiłam wrócić do domu. Wykąpałam się i położyłam na wygodnym łóżku. Mój telefon zaczął dzwonić. Szybko odebrałam od Mercedes.
-Hej Tini!-krzyknęła mi do ucha.
-No hejka co porabiacie?
-A nic ale chciałybyśmy Cię zaprosić na nasze urodziny postanowiłyśmy że urządzimy je w ten sam dzień-oznajmiła. Kompletnie o nich zapomniałam. Co z ciebie za przyjaciółka?!
-A taak
-Będą w barze "Fritata"-oznajmiła ucieszona.
-Esmeralda i Albert wam pozwolili?-zdziwiłam się.
-A właśnie nie uwierzysz......w tedy kiedy wygarnęłaś im co myślisz tak zrobili i teraz są razem....Esmeralda jest inną kobietą a Albert przestał zarywać do wszystkich kobiet-zszokowała mnie.
-Mówisz serio?!
-Tak teraz jest tu lajtowo i dlatego Esme się zgodziła
-To super a jak z mieszkaniem?-dopytałam.
-Znalazłyśmy malutką kawalerkę razem z Lodo i dodatkowo pracujemy na razie w knajpce więc tam zarobimy na opłacenie czynszu-
-Wiesz jakbyście miały jakieś problemy to pamiętaj że macie mnie-zatroszczyłam się.
-Spokojnie Tini. A właśnie czytałam dzisiejsza gazetę...Czy ty jesteś z Colem?-jej głos był zdziwiony.
-Niee specjalnie łapał mnie za rękę nie wiem co mu to da-prychnęłam
-Może myśli że go to rozsławi-zaśmiała się.
-Haha na pewno dobra Merci ja już muszę kończyć jestem padnięta-ziewnęłam.
-Okej to dobranoc śpij dobrze-pożegnała się.
-Dobranoc wam-rozłączyłam się a moje oczy od razu się zamknęły.
Następnego dnia:
Miałam dziwny sen jakby wydarzenie z przeszłości jak gonię tego chłopaka tylko była jedna różnica w śnie go dogoniłam, niestety był zamazany że nie mogłam zobaczyć twarzy. Przeciągnęłam się leniwie po łóżku. Z ledwo otwartymi oczami wstałam i poszłam do łazienki, przemyłam twarz letnią wodą i spojrzałam w lustro. Przestraszyłam się samej siebie....podkrążone oczy, rozczochrane włosy. Ogarnęłam się i jak każdego ranka zeszłam na dół. Mój brzuch o sobie przypomniał więc wstąpiłam do kuchni. Zastałam w niej Mariannę skuloną w pół i oparta o blat. Podbiegłam do niej szybko i zaprowadziłam do salonu. Usiadła na wielkiej kanapie opierając głowę na rękach a łokcie na kolanach. Przykucnęłam obok niej chwytając jej chudą rękę. Byłam tak zapracowana że nie zauważyłam jak schudła. Ale przecież jest też Rick on też mógł coś zauważyć! Dobra Martina nie zwalaj wszystkiego na Ricka! Gładziłam kciukiem jej kolano i zmartwiona wpatrywałam się w jej zmarniałą bladą twarz. Szybko pobiegłam po szklankę zimnej wody.
-Proszę-podałam jej przeźroczystą ciecz. Upiła kilka łyków i odłożyła na stoliczek. Odchyliła się ddo tyłu powoli ale ciężko oddychając.
-Już lepiej-wymusiła niemrawy uśmiech. Przysiadłam się do niej.
-Co się dzieje?-zapytałam.
-Nic to pewnie jakieś zatrucie-wyszeptała. Nie wierzę jej to już drugi raz, pierwszy był w wesołym miasteczku.
-Jedziemy do szpitala-oznajmiłam.
-Nie to nic poważnego-lekko się zdenerwowała.
-Nie masz nic do gadania jedziemy albo dzwonie po Ricka-oznajmiłam twardo.
-Dobra-burknęła. Ominęła mnie i ruszyła do samochodu. Podreptałam za nią.
-Daj ja prowadzę-zabrałam jej kluczyki.
-Jeszcze to umiem zrobić-bąknęła.
-Ja też i teraz to ja mam kluczyki więc wsiadaj i zapnij pasy-uśmiechnęłam się zwycięsko. Z grymasem na twarzy usiadła na miejsce pasażera.
Dotarłyśmy do szpitala, nie lubię ich są smutne.
-Wyłaź-rozkazałam.
-Czy to konieczne?-zapytała zniesmaczona spoglądając na zielony budynek.
-Tak-byłam nieugięta. Guzdrając się w końcu wysiadła. Szłyśmy w różnych tempach ja z przodu pośpiesznym krokiem ona za mną stawiając małe powolne kroki z grymasem na twarzy.
-Dzień dobry my do doktor Rodriguez-powiedziałam spokojnie recepcjonistce w białym kitlu.
-Ymm sala 312 pierwszym korytarzem w lewo, proszę wypełnić tą kartę i usiąść tam-oznajmiła i podała mi biały świstek papieru. Chwyciłam go i uważnie przeczytałam, zaczęłam wypełniać go danymi Marianny.
-Jaką masz grupę krwi?-spytałam przysiadając się do niej.
-A+-bąknęła. Przewróciłam oczami i tak zapisałam. Jak ma zamiar zachowywać się ja małe dziecko to ja pierdole! Oddałam kartkę pielęgniarce a ta poszła ją gdzieś zanieść.
-Chodź pod tą salę-nie czekając na nią ruszyłam. Kątem oka widziałam jak za mną biegnę. I dobrze jeszcze się zgubi i będę musiała jej szukać. Usiadłam na niebieskim krześle i czekałam inni ludzie patrzyli się na nas ze zdziwieniem i potajemnie robili nam zdjęcia. Chyba myśleli że tego nie widzę, mylą się. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Ile jeszcze mamy tu siedzieć. Spojrzałam na Mari która grała w pou na telefonie.
Zaśmiałam się pod nosem, dorosła kobieta gra w grę dla nastolatków. Nie mówię że ja w nią nie grałam nabiłam nawet 130 level. Ona ma 50 haha cienias.
-Pani Marianna zapraszam-zza drzwi wyłoniła się się starsza kobieta.
-Idź ja tu poczekam-oznajmiłam. Widziałam jak się stresuje ale nie chcę jej krepować włażąc tam z nią. Popatrzała na mnie z strachem. Kiwnęłam lekko głową żeby poszła, uczyniła to.

Po gdzieś dwudziestu minutach wyszła.
-I jak?-zaciekawiłam się. Zdenerwowana czekałam na odpowiedź.
-To tylko zatrucie-uśmiechnęła się sztucznie. Czułam że ma ochotę się rozpłakać. Ale jej uwierzyłam.
-Aha to dobrze...Idziemy?-wskazałam na wyjście. Skinęła głową. Gdy odwróciłam głowę przez chwilkę widziałam jak jej mina zrzedła a potem znów wymusiła uśmiech. Martwię się o nią, cholernie się martwię. Przez całą drogę nie odzywałyśmy się do siebie. Atmosfera w aucie była napięta i przygnębiająca. Jeśli to tylko zatrucie to czemu jest taka smutna? Myślałam że mi ufa. Lecz nie powiedziała mi prawdy...

-Mari może zadzwonić po Ricka ja wychodzę muszę kupić prezent na urodziny dla Lodo i Mechi-oznajmiłam. Oderwała swój wzrok od telewizora.
-Nie dzisiaj chcę pobyć sama-oznajmiła. Zdziwiłam się.
-Okeej to ja już idę jakby się coś działo dzwoń-coś tam wymamrotała nie odwracając głowy od TV. Znowu ogląda ten swój głupi serial.

Dobra jestem w centrum z Chrisem i Natem, teraz są moimi ochroniarzami. Polubiłam ich. Łazimy po sklepach a ja kompletnie nie wiem co im kupić. Zastanówmy się Mechi uwielbia słuchać muzyki i zawsze puszczała ją na głos bo nie miała słuchawek czyli kupie jej je. Jej ulubiony wzór to panterka. Wybrałam takie:
Dokupiłam jeszcze album jej ulubionego zespołu i gotowe. Teraz Lodo.  Cały czas siedzi na telefonie wiec oto i jej prezent:
Myślę że jej się spodoba dokupiłam też parę case'ów. Mam nadzieję że im się spodoba. Opakowałam je jeszcze w ładne folie i gotowe.


-Jestem!-krzyknęłam wchodząc w głąb mieszkania. Nie uzyskałam odpowiedzi. W salonie na kanapie spała Marianna a telewizor grał w tle. Wyłączyłam go i przykryłam ją kocem. Przyglądałam jej się chwilę, jest chudsza i słabsza. Kiedyś o tej porze szła biegać, marnieje w oczach. Ucałowałam jej głowę i ruszyłam na górę. Odłożyłam prezenty w bezpieczne miejsce, umyła się i poszłam spać.

Następnego dnia:
Wstałam wcześnie rano aby zrobić nam śniadanie. Muszę zadbać żeby trochę przytyła. Zrobiłam jajecznicę i do tego tosty.
Do kuchni akurat weszła Marianna.
-Dzień dobry-przywitałam się.
-Dzień dobry-wymusiła uśmiech.
-Jak się spało?-zapytałam nakładając porcję na talerz.
-Dobrze tylko trochę niewygodna ta kanapa-zaśmiała się a ja wraz z nią.
-Smacznego-podałam jej śniadanko. Uśmiechnęła się lekko. Zaczęłyśmy jeść.
-Wybacz ale już więcej nie zmieszczę strasznie to syte-zaśmiała się. Trochę dziwne zjadła kilak kęsów. Może straciła apetyt? Bo moim zdaniem wyszła mi bardzo dobra.
-Okej-wymusiłam uśmiech i zabrałam jej talerz zgrzebując resztki do kosza.
-Pójdę się położyć jeszcze na godzinkę-oznajmiła.
-Dobra ja dzisiaj idę na urodziny a do ciebie przychodzi Rick pamiętaj-pogroziłam jej zabawnie palcem.
-Pamiętam, pamiętam-zaśmiała się i znikła. Postanowiłam zadzwonić do Ricka.
-Halo Rick?-zapytałam.
-Tak coś się stało Tini?-zmartwił się.
-Nie to znaczy dzisiaj do nas przychodzisz i chciałabym cię prosić żebyś z Marianną przyrządził jakiś obiad ostatnio schudła....martwię się-
-Oczywiście i dopilnuje żeby dużo zjadła-w jego głosie było słychać wyraźną troskę.
-Dziękuję to na razie-pożegnałam się.
-Pa-rozłączyłam się. Dokończyłam śniadanie i poszłam coś komponować a Mari przez ten czas spała.


-Hej Rick wchodź-uśmiechnęłam się i zaprosiłam go do środka.-A tak w ogóle to kiedy się wprowadzasz?-zaciekawiłam się.
-Najpierw muszę pozałatwiać kilka spraw z tamtym mieszkaniem....myślę że tak za około tydzień-uśmiechną się. Widziałam w jego oczach iskierki.
-Okej Mari jest w salonie a ja wychodzę i wrócę po północy, zaopiekuj się nią-patrzałam mu w oczy. Widać że zależy mu na niej.

-Hejka solenizantki-powiedziałam gdy stały do mnie tyłem. Odwróciły się od razu mnie ściskając.
-Proszę to dla ciebie a to dla ciebie-podałam im pakunki. Rozpakowały od razu.
-O matko kupiłaś mi iphone'a......Dziękuje-rzuciła się na mnie.
-Aaa beatsy! I album! Dziękuje!-po raz kolejny zostałam duszona.

Po cichu weszłam do domu. To było nie potrzebne gdyż w salonie siedziała Mari z Rickiem i co chwilę skradali sobie słodkie pocałunki. Nie zauważona weszłam na górę. Zaczęłam kojarzyć fakty: Mechi i Lodo mają mieszkać w ciasnej kawalerce, Marianna i Rick potrzebują prywatności, ja cały czas nie mogę u niej przecież mieszkać i mam dużo pieniędzy. Z takimi myślami usnęłam.

Następnego dnia: 
Poranne promienie wybudziły mnie ze snu. którego nie pamiętam. Przygotowałam się i zeszłam na dół. Na kanapie spali zakochańce. Nie będę ich budzić. Zrobię śniadanie dla wszystkich.  Postawiłam na zwykłe kanapki.
-Ooo jak miło zrobiłaś nam śniadanko-zaśmiali się. Podałam im ich porcie a oni zaczęli wcinać. Rick zjadł chyba z sześć a Mari no właśnie tylko dwie i to ledwo. Sama zjadłam cztery.
-To może dzisiaj gdzieś wyjdziemy we trójkę hmm?-zaproponowałam. Spojrzeli po sobie.
-Jasne czemu nie-pokiwali głowami.
-Mam pomysł wybierzemy się na kajaki-zaklaskałam w dłonie.


-Mogłaś powiedzieć że masz chorobę morską-powiedziałam cicho. Skarciła mnie wzrokiem. Już tłumaczę otóż to dziesięć minut po wypłynięciu Marianna zrobiła się lekko zielona, chciałam zawrócić, ale nie. Po kolejnych dziesięciu zwymiotowała do jeziora. Wtedy już zawróciłam ale byliśmy sporo oddaleni od brzegu wiec wymiotowała jeszcze dwa razy. Teraz siedzimy na ławce i czekamy aż jej się polepszy.
-Miałam ją w dzieciństwie skąd miałam wiedzieć że nadal ją mam-warknęła. Wywróciłam oczami. Najgorsze było to że paparazzi mieli świetny temat do gazet. Na szczęście są tu Chris i Nate bo by nas zamęczyli.
-Dobra już mi lepiej a teraz wracajmy-rozkazała. Zaśmiałam się.

Muszę powiedzieć Mariannie o mojej propozycji. Zeszłam do salony lecz pustka tak jak i w kuchni i łazience. Super tu jest tyle pomieszczeń że szukanie jej zajmie mi wieczność. Postanowiłam iść do jej pokoju ale to na nic. Chwila jest ładna pogoda, może jest na basenie.
Zbiegłam szybko na dół i jest nasza zguba wygrzewa dupsko na słoneczku. Podeszłam do niej spokojnie.
-Ej-zadźgałam ją w ramie.
-Hmm-mruknęła.
-Musimy porozmawiać-powiedziałam to takim głosem że natychmiast się odwróciła i usiadła.
-Coś się stało?-zmartwiła się.
-Nie po prostu mam pewien pomysł i..-plątałam się w słowach.
-Do rzeczy co się dzieje?-spokojny miły głos dodał mi pewności.
-Chciałabym się wyprowadzić i kupić sobie dom-oznajmiłam na jednym wdechu. Uniosła brwi do góry.
-Ołł-w ogóle się tego nie spodziewała.
-Wiesz nie chodzi mi o to że jest mi tu źle bo nie jest ale myślę że to odpowiednia pora i ty potrzebujesz prywatności a ja samodzielności-przekonywałam ja. Mogłam bym zrobić to bez jej zgody ale za bardzo ją szanuje i zależy mi na jej zdaniu.
-Rozumiem....jeśli tego chcesz nie mogę ci zabronić ale pamiętaj o mnie-posmutniała.
-Przecież będę cię odwiedzać wiele dla mnie znaczysz i nie będziesz sama masz Ricka-pocieszałam ja.
-Dobrze pomogę ci załatwić formalności-westchnęła a po jej policzku spłynęła łza.
-Ej nie płacz-przytuliłam ja.
-Jesteś już taka dorosła-wychlipała. Zaśmiałam się i też posmutniałam.
-I jeszcze chcę żeby Mechi i Lodo ze mną zamieszkały nie chcę żeby gnieździły się w tej kawalerce.
-Dobrze jutro pojedziemy pooglądać wille-uśmiechnęła się co odwzajemniłam.
Następnego dnia:
O dwunastej pojechaliśmy oglądać wille a na razie żadna mi nie odpowiada.
-O Tini ta jest bardzo ładna-rozglądała się z zachwytem.
-Eee mnie się nie podoba-na mojej twarzy zawitał grymas. Popatrzała na mnie zła.
-A co ci się w niej nie podoba?-prychnęła.
-Jest taka, taka staroświecka-pokazałam rękami. Westchnęła i zaczęła rozmasowywać sobie skronie.
-Mamy jeszcze jedną do obejrzenia i masz którąś wybrać- zastrzegła mnie.


-Okej to tutaj-oznajmiła. Zatrzymałyśmy się przed piękną willą od razu przypadłą mi do gustu.
-Bierzemy-powiedziałam zaczarowana.
-Poczekaj najpierw zobacz wnętrze-pociągnęła mnie do środka. Jeszcze lepiej.
-Bierzemy-oznajmiłam zachwycona. Marianna zaśmiała się.
-Jesteś pewna?
-Tak-nadal się rozglądałam. Reszta dnia minęła mi na załatwianiu formalności.

-Dobra ja idę zadzwonić do Lodo-krzyknęłam. Jeden sygnał..
-Halo?-usłyszałam.
-Hej masz tam gdzieś Mechi?
-Taa zaczekaj......okej już jest.....siema Tini-wydarła się do słuchawki.
-No cześć mam dla was propozycję-
-A jaką?-zapytały równo.
-Kupiłam dzisiaj sobie dom i chciałabym zapytać czy zechciałybyście ze mną zamieszkać?
-Żartujesz?-zdziwiły się.
-Nie to jak?-
-Jasne!-psiknęły.
-Okej to jutro wszystkie się wprowadzimy....będę po was o dwunastej-zakomunikowałam
-Okej będziemy czekać
-Dobra ja kończę papa-
-Pa-i koniec. Zadowolona poszłam spać.

Tydzień później:
Razem z Mechi i Lodo mieszkamy w mojej nowej willi bardzo im się spodobała. Ja nagrywam piosenki na kolejny album a Marianna no właśnie nie rozmawiałam z nią od tygodnia a obiecałam. Nagle zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam.
-Tak Rick?-zapytałam.
-Tini jest źle..-jego głos drżał.
-Matko Rick co się stało?-zdenerwowałam się.
-Marianna ona źle się czuła ale nie kazała Ci mówić aaa teraz jesteśmy w szpitalu proszę przyjedź-zesztywniałam.
-Jaki to szpital?-powiedziałam jak w transie.
-Św. Angeliki-oznajmił.
-Jadę-rozłączyłam się i wybiegłam z domu. Odpaliłam samochód i jak najszybciej umiałam jechałam.
Wbiegłam do szpitala i podleciałam do recepcjonistki.
-Marianna Samarego-podałam szybko. Spojrzała na mnie jak na idiotkę.-Gdzie leży Mariana Samarego-warknęłam przez zaciśnięte zęby. Wystraszyła się i szukała czegoś w komputerze.
-Sala 103 ale nie może pani tam wejść jeśli nie jest pani z rodziny-oznajmiła. Tym razem to ja spojrzałam na nią jak na totalną idiotkę.
-Trzeba było nie podawać sali-wycedziłam i ruszyłam w tamtym kierunku a ona za mną.
-Proszę się zatrzymać-chwyciła mnie za ramię tuż przed samą salę, wyrwałam się i podbiegła do Ricka który siedział przed nią.
-Co z nią?-przetarłam oczy. Czy to dzieje się na prawdę?!
-Nie wiadomo robią jej badania-płakał. Z sali wyszedł lekarz. Podbiegłam do niej.
-Co jej jest?-zapytałam.
-Jest pani kimś z rodziny?-poirytowana na niego spojrzałam.
-Nie ale on jest jej chłopakiem -wskazałam na Ricka.
-Dobrze więc na razie nie wiadomo co jest pani Samarego wyniki badań będą za tydzień a na razie musi zostać w szpitalu-mówił ze spokojem.
-Ale to coś poważnego?-chciałam się dowiedzieć więcej.
-Przykro mi nic nie mogę powiedzieć więcej-odszedł. Zła usiadłam na krześle. Pobiegłam za nim.
-Można chociaż do niej wejść?-zapytałam z nadzieją.
-Ale tylko na chwilkę-złamał się widząc łzy w moich oczach.
-Dziękuje-szybko pobiegłam pod salę.
-Można do niej wejść-oznajmiłam.
-Wejdź pierwsza ja tu zaczekam-pokiwałam głową. Zacisnęłam oczy uspakajając się. Powoli pchnęłam drzwi. Leżała tam blada, wychudzona, słaba. Uszło z niej życie. Przysiadłam się na krzesełku. Głowę miała zwróconą ku oknie. Chwyciłam jej koścista rękę i gładziłam kciukiem.
Odwróciła się do mnie a w jej oczach widziałam szczęście, miłość i smutek. Patrzałam jej w oczy.
-Dlaczego nie zadzwoniłaś?-wyszeptałam łamliwym głosem. Z jej oczu poleciały łzy.
-Dziękuje że jesteś-zmieniła temat.
-Zawsze będę-delikatnie ścisnęłam jej dłoń.-Odpocznij-pogładziłam ją po głowie i zasłoniłam żaluzje. Zamknęła oczy i usnęła. Wyszłam z sali.
-Teraz śpi potem możesz do niej wejść ja też tu zostanę-poszłam do kawiarenki szpitalnej i kupiłam kawę dla siebie i Ricka. On siedział przed sala a ja w kawiarence. Byłam tam tylko ja...do czasu. Wszedł do niej ten sam szatyn co w kinie i w parku. Widać było że jest zaznajomiony z tym miejscem. Usiadł kilka stolików dalej. Postanowiłam do niego podejść.
-Mogę się przysiąść?-spojrzał na mnie. Teraz wiem że jego oczy wyglądają niczym dwa szmaragdy. Uśmiechną się ukazując urocze dołeczki.
-Jestem Martina-podałam mu dłoń.
-Wiem-zaśmiał się a ja oblałam rumieńcem-A ja Jorge-uścisną ją i przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
-Czemu tu jesteś?-zapytałam.-Nie wyglądasz na chorego-dodałam.
-Odwiedzam moją babcie jest już stara i schorowana-uśmiechną się słabo.-A ty?-uniósł brwi.
-To trochę skomplikowane nie wiem jak ją określić powiem tyle że jest mi bardzo bliską osobą i nie wiadomo co jej jest-zacisnęłam pięści. Przytulił mnie. Zdziwiłam się ale oddałam uścisk, było mi przyjemnie i czułam się bezpieczniej niż przy Nate i Chrisie. Po chwili puścił mnie i zawstydzony podrapał się po karku.
-Przepraszam-powiedział.
-Nic nie szkodzi było miło-uśmiechnęłam się co odwzajemnił. Miałam już coś powiedzieć ale przerwał nam lekarz.
-Panno Stoessel mógłbym z panią porozmawiać?-zacisną ręce na niebieskiej teczce którą trzymał.
-Oczywiście-odparłam-Przepraszam muszę iść-skierowałam słowa do Jorge. Na co kiwną głową że rozumie. Ruszyłam za siwym mężczyzną do jego gabinetu.
-Proszę usiąść-wskazał na bordowe krzesło. Był cholernie poważny a jego mina nie wróżyła nic dobrego. Zaczęłam nerwowo poprawiać włosy a mój oddech przyśpieszył.
-O co chodzi?-nie wytrzymałam tej presji. Spojrzał na mnie przez rzęsy i otworzył niebieską teczkę.
-Ymm pani Marianna była ostatnio doktor Rodriguez i zleciła jej badania lecz się nie zjawiła-oznajmiła.
-Przepraszam jakie badania, o niczym nie wiem-broniłam się.
-Ostatnio pani Marianna źle się czuła i przyjechała do szpitala..
-Tak wiem byłam z nią-przerwałam mu.
-No właśnie i miała zrobić kilka badań lecz się nie zjawiła-oznajmił.
-Powiedziała mi że to tylko zatrucie-wyjaśniłam.
-I teraz odmawia zrobienia ich. Mam prośbę czy mogła by pani ją jakoś przekonać są one bardzo istotne inaczej nie dowiemy się co jej dolega-kręcił głową.
-Postaram się-wyszłam i ruszyłam ku sali Mari. Okłamała mnie. Byłam zdenerwowana przecież powinna mi ufać. A może nie chciała mnie martwić? Nie udało jej się, teraz jestem cholernie zmartwiona i zdenerwowana. Otworzyłam cicho drzwi....spała. Podeszłam bliżej i zaczęłam jej się przyglądać. Niestety muszę ja obudzić.
-Mari-szepnęłam, delikatnie ruszając jej ramieniem. Delikatnie otwarła oczy. Przysunęłam krzesło do niej i nic nie mówiłam.
-O co chodzi?-złapała mnie za rękę.
-O badania-zabrałam dłoń. Widziałam jak ją to zabolało. Zakłopotała się.
-Wytłumaczę Ci-przymknęłam oczy i ponownie je otwarła.
-Ja myślę-chodziłam w kółko po całej sali.
-Usiądź-wskazała na uprzednie miejsce na którym siedziałam.
-Nie. Mów-nie lubię dla niej taka być ale czasami trzeba. Westchnęła.
-Nie chciałam cię martwić. Jeśli bym Ci powiedziała pewnie nie wyprowadziłabyś się a widziałam jak bardzo ci na tym zależy-tłumaczyła.
-Czyli to moja wina-oskarżyłam się.
-Nie..-przerwałam jej.
-Jak to nie, jak bym nie powiedziała że chcę się wyprowadzić teraz byłoby wszystko dobrze a nie jest bo jesteśmy tutaj a nie w domu-coraz ciężej wypowiadałam kolejne słowa. Z moich oczu wypłynęło morze łez. Obwiniałam się.
-Przestań.....-nie dałam jej dojść do słowa.
-Nie! Zrób coś dla mnie-spojrzałam w jej oczy w których też pojawiały się łzy-wykonaj te badania-dokończyłam i nie czekając na odpowiedź wyszłam. Zdenerwowana opuściłam szpital, nie miałam siły dalej tam siedzieć. Musiałam jakoś się wyładować albo uspokoić. W pobliskim kiosku kupiłam paczkę papierosów zwykłe najtańsze chesterfield niebieskie i zapalniczkę. Odeszłam w jakiś ciemny kąt żeby nikt mnie nie zauważył. Zapaliłam go i zaciągnęłam się.
Oparłam głowę o betonowy murek i powoli wypuściłam dym. Wypaliłam całego, nie powiem zakręciło mi się trochę w głowie, to mój pierwszy raz. Schowałam resztę do torebki i wróciłam do szpitala. Pewniejszym krokiem przekroczyłam próg. Windą dojechałam na odpowiednie piętro i do sali Marianny w której siedział Rick. Poczekam aż wyjdzie.
-Powiedziała że już jej trochę lepiej-chwyciła mnie za ramię na co się odwróciłam.
-Okej i tak musi tu siedzieć tydzień-bąknęłam.
-Tak a właśnie dziękuje że namówiłaś ją na te badania przedtem próbowałem i to było na nic-pokręcił głową.
-Nie musisz mi dziękować, zrobiłabym dla niej wszystko-powstrzymywałam napływające łzy.-A teraz przepraszam muszę z nią porozmawiać czy jej czegoś nie potrzeba-ominęłam go i weszłam do niej. Uśmiechnęła się gdy mnie zobaczyła, nie odwzajemniłam tego. Obserwowała moje ruchy.
-Pobędziesz tu jakiś tydzień, przywieźć ci coś z domu?-patrzałam przez okno, chodź wiedziałam że szukała ze mną kontaktu wzrokowego.
-Jeśli mogłabyś przywieźć mi jakieś piżamy i kosmetyki byłabym wdzięczna-wydukała zachrypniętym głosem.
-Jasne-odwróciłam się.
-I jeszcze jedno-spuściła głowę. Popatrzałam na nią wyczekująco.-Przepraszam-nasze spojrzenia się zetknęły. Odwróciłam wzrok i wyszłam.


Właśnie wracam do szpitala z rzeczami Marianny.
-Hej Tini-podszedł do mnie Jorge. Cała zesztywniałam.
-H-hej co tam?-uśmiechnęłam się.
-A nic-widziałam że coś go dręczy.
-Co jest?-zatrzymałam się. Włożył ręce do kieszeni i spuścił głowę.
-Babcia znowu źle się czuje boje się że..-nie dałam mu dokończyć. Przytuliłam go.
-Wszystko będzie dobrze-oddał mój uścisk.
-Dziękuje-szepną po oderwaniu. Poszerzyłam swój uśmiech. Wgapiałam się w jego niesamowicie zielone oczy. Hipnotyzował mnie.
-Yyy pójdę zanieść jej te rzeczy-spuściłam głowę.-Ta pójdę już-unikałam jego wzroku. Cała czerwona odeszłam od niego słysząc jego stłumiony chichot.

-Wzięłam dwie piżamy i kosmetyki które leżały na wierzchu bo nie wiedziałam jakie i bieliznę-odłożyłam torbę na bok i usiadłam w nogach na łóżku szpitalnym.
-Jak się czujesz?-udawałam że mnie to niezbyt obchodzi.
-Dobrze-i znowu niezręczna cisza.
-Aha-zaczęłam bawić się palcami.
-Potrzebujesz czegoś?-uniosłam brwi. Zrobiła zamyśloną minę.
-Nie wszystko mam-zacisnęła usta. Do "pokoju" wszedł Rick.
-Cześć Tini-uściskał mnie.
-Jak się czujesz?-te słowa skierował do Marianny. Ucieszyła się gdy go zobaczyła.
-Dobrze-uśmiechnęła się.
-Zostawię was samych-oznajmiłam i opuściłam salę. Jest już 21 pojadę do domu, muszę wytłumaczyć dziewczynom czemu tak wybiegłam. Przetarłam zmęczone oczy i pożegnałam się recepcjonistką. Droga nie trwała długo zaledwie kilka minut. Zaparkowałam na podjeździe i weszłam do domu.
-Mechi! Lodo! Jesteście?-krzyknęłam w głąb gigantycznego salonu.
-Martina gdzieś ty była?!-stanęły przede mną ze srogimi minami.
-W szpitalu-ściągnęłam buty.
-Matko nic ci nie jest?-zaczęła mnie obmacywać.
-Mnie nie-ruszyłam do kuchni a one za mną.
-To komu?-zdziwiła się Lodo. Zamknęłam oczy, zaciskając pięści.
-Marianie-szepnęłam. Przytuliły mnie.
-Mam nadzieje-wtuliłam się jeszcze bardziej.

Kilka dni później: 
Marianna czuje się lepiej i wczoraj wyszła ze szpitala teraz czekamy na wyniki badań. Przez te kilka dni zaprzyjaźniłam się z Jorge. Można powiedzieć że czuje coś więcej niż przyjaźń ale wolę na razie mu tego nie mówić. Zamieszkałam znowu z Marianną by dopilnować ją. Mechi i Lodo zostały w mojej willi. Co do mojej kariery wydałam kolejny album który wczoraj wszedł do sklepów. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
-Tak słucham?
-Nie mów słucham bo Cię..
-Jorge-zaśmiałam się.
-Zgadłaś-zaśmiał się.
-Czemu twój numer mi się nie wyświetla?-zdziwiłam się.
-Bo zmieniłem i teraz zapisz sobie ten bo on jest aktualny-oznajmił.
-Okej
-A jak mnie zapiszesz?-zapytał
-Nie wiem myślę nad "Głupek" lub "Idiota" a co?-prowokowałam go.
-Ej!-oburzył się.
-Haha a jak byś chciał żebym Cię zapisała?
-No nie wiem może "mój chłopak" albo "Moje kochanie" sama coś wymyśl
-Mój chłopak?-zdziwiłam się.
-Taak-przeciągną.
-To chyba coś mnie ominęło albo nie pamiętam?-zaśmiałam się.
-No chyba tak ja to dobrze pamiętam-też się zaśmiał.
-Czy ty prosisz mnie o chodzenie przez telefon?
-To jak mnie zapiszesz?-dopytywał.
-To zależy od ciebie-szepnęłam.
-No dobrze yym Martino Stoessel czy zostaniesz moją dziewczyną?-zapytał.
-Prosisz o to przez telefon?!-zbulwersowałam się.
-Nie-powiedział pewien swoich słów.
-Jak to nie?!
-Odwróć się-powoli zaczęłam się obracać i co? Ujrzałam Jorge na moim tarasie. Oszołomiona wpuściłam go do środka. Rozłączyłam naszą rozmowę telefoniczną.
-Jak ty tu wlazłeś?!-zdziwiłam się.
-Ma się te swoje sposoby-zaśmiał się. Spojrzałam na niego poirytowana.
-To po co przyszedłeś?-uklękną przede mną i chwycił moją rękę.
-Martino Stoessel czy zostaniesz moją dziewczyną?-zrobił słodką minkę.
-No nie wiem-droczyła  się z nim. Wstał energicznie i podniósł mnie do góry aż pisnęłam.
-Jak to nie wiesz?-zapytał z zadziornym uśmiechem. Zaśmiałam się i pogładziłam go po policzku. Zbliżyłam się i pocałowałam go.
-Tak-szepnęłam w jego usta tuz po oderwaniu. Odstawił mnie  na ziemię i pocałował tym razem namiętniej.
Następnego dnia:
Obudził mnie dzwoniący telefon. Zdenerwowana tym że ktoś się dobija o....sama nie wiem która jest odebrałam.
-Halo?-zapytałam szorstko.
-Uuu co tak ostro?-usłyszałam jego głos i od razu się rozbudziłam.
-Jorge?! Przepraszam ale to ty dzwonisz o tej godzinie..
-O tej godzinie? Jest jedenasta...
-Co?!-zdziwiłam się.
-Dobra nieważne. Czy moja dziewczyna chciałaby się ze mną spotkać? Ach jak to pięknie brzmi..-zaśmiałam się.
-Oczywiście..Gdzie i kiedy?-zapytałam.
-Spotkajmy się w tej kawiarni na rogu o 13?-zaproponował. Szybko przeliczyłam czas czy zdążę się zebrać.
-Jasne kotku-powiedziałam do słuchawki.
-Okej to pa kocico-powiedział seksownym ochrypniętym głosem.
-Haha papa-rozłączyłam się i w wspaniałym nastroju przygotowywałam się na spotkanie.

Gotowa zbiegłam na dół gdzie przesiadywała Marianna i Rick.
-Hejka-przywitałam się.
-No hej-odpowiedzieli zajadając śniadanie zapewne przygotowane przez jej chłopaka.
-Ja idę się spotkać z Jorge wrócę yyy nie wiem kiedy wrócę-zaśmiałam się.
-Dobrze my dzisiaj zostajemy w domu-uśmiechnęła się Mari i przytuliła do Ricka. Wyglądają słodko razem. Z uśmiechem opuściłam dom i ruszyłam ku miejscu spotkania. Na szczęście nie ma dużo ludzi i nie musiałam brać ochroniarzy poza tym wolę spędzić czas sam na sam z Jorge a nie ja, on i dwóch ochroniarzy którzy podsłuchują co mówimy. Nate i Chris to plotkarze! Zauważyłam go stał przed kawiarnią i uśmiechał się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, podeszłam do niego zarzucając ręce na jego szyję i namiętnie całując. Zza pleców wyją krwisto czerwoną różę która mi wręczył. Zarumieniam się i musnęłam jego policzek. Weszliśmy do kawiarni było tam sporo ludzi dlatego schyliłam głowę i schowałam się za ramieniem mojego chłopaka. To na nic ludzie rozpoznali mnie zanim zdążyliśmy usiąść. Wybraliśmy dwuosobowy stolik pod ścianą gdzie mieliśmy więcej prywatności. Czułam wypalające wzroki na mojej twarzy, wyciągali swoje telefony i ronili nam zdjęcia myśląc że tego nie widzę. Zdenerwowało mnie to co zauważył Jorge. Chwycił moją rękę pod stołem i pogładził kciukiem.
-Dzień dobry, mogę spisać zamówienie?-spoglądał tu na mnie tu na niego.
-Tak ja poproszę tiramisu i latte-zamówiłam pierwsza i spojrzałam wyczekująco na Jorge.
-Ja poproszę krówkę i latte-powiedział przeglądając kartę. Blondyn szybko zapisał nasze zamówienia w notesiku i odszedł. Chciałam już coś powiedzieć ale przerwał mi znajomy głos. Odwróciłam się w jego stronę. Widok uśmiech tego palanta od razu zepsuł mi się humor.
-Hej Tini-przytulił mnie nie oddałam uścisku. Widziałam zazdrość w oczach Jorge.
-Hej Cole-bąknęłam niezadowolona. Ten tylko bezczelnie się do nas przysiadł.
-Zamówiliście już?-zmarszczył czoło. Przeprosiłam wzrokiem Jorge.
-Tak nie obraź się ale..-przerwał mi.
-Co zamówiliście ja chyba wezmę ptysia i małą czarną-przygryzł wargę zastanawiając się nad menu.
-Słuchaj Cole jesteśmy tu na randce więc łaskawie idź sobie-nie wytrzymałam. Zrobił zdziwioną minę, która po chwili zamieniła się w chytry uśmieszek.
-Życzę udanej randki.....o ile taka będzie-to ostatnie wyszeptał sobie pod nosem i odszedł. Wychodząc wciągną telefon i zapewne do kogoś dzwonił.
-Przepraszam cię za niego to mój były przyjaciel-machnęłam ręką.
-Och myślałem że to twój były...widziałem w gazetach jak trzymacie się za ręce-podrapał się po karku.
-Nie to brednie co tam piszą, szukają sensacji i tyle-pokręciłam głową z dezaprobatą.
-Okej-uśmiechną się.
-Proszę o to pańskie zamówienie-kelner podał nam ciasta i kawy. Zamoczyłam usta w gorącym latte. Och jak ja kocham kawę...Jorge zaśmiał się z mojej miny.
-No co?!-oburzyłam się.
-Nic-powstrzymywał śmiech.-Fajnego masz wąsa-wyszczerzył się. Zawstydzona szybko chwyciłam chusteczkę i wytarłam usta. Spojrzałam na chłopaka który śmiał się w najlepsze. Sama długo nie wytrzymałam i dołączyłam do niego. Przed restauracją zebrał się tłum reporterów. Skąd wiedza gdzie jestem.....Cole! Zakryłam twarz włosami. Długo nie czekaliśmy żeby weszli do środka, obsługa nie dała sobie rady z wyprowadzeniem nachalnych paparazzi. Zaczęli robić nam zdjęcia i zadawać mnóstwo pytań. Chwyciłam Jorge za rękę i chciałam wyjść. Zostawił jeszcze pieniądze na stole i zaczęliśmy się przeciskać przez innych. Kilku z nich przyblokowało mi drogę a Jorge udało się wyjść. Widziałam jak gdzieś dzwoni. Oby po ochroniarzy, nie myliłam się po dziesięciu minutach Chris i Nate wtargnęli do restauracji i pomogli mi i Jorge stamtąd uciec. Wbiegliśmy do czarnego jeepa i odjechaliśmy do domu.
-Dzięki wam nie wiem co bym bez was zrobiła-podziękowałam ochroniarzom gdy już wychodziliśmy z auta.
-Nie ma za co Tini-uśmiechnęli się. Pociągnęłam szatyna za sobą w stronę drzwi i już mieliśmy wchodzić gdy on się zatrzymał.
-Wejdziesz?-zapytałam.
-Niestety nie mogę obiecałem mamie że posprzątam....strych-uśmiechnął się niemrawo.
-Okeej-przeciągnęłam-może ci pomóc?-zaproponowałam.
-Nie!-krzykną aż odskoczyłam.-Nie to moja robota nie chcę cię wykorzystywać-tłumaczył gestykulując.
-Nie wykorzystujesz mnie ale jak nie chcesz to nie-wzruszyłam ramionami.
-Okej to ja już pójdę-chciał pocałować mnie w policzek lecz ja w ostatniej chwili przekręciłam głowę i zatopiłam się w jego usta.
-Pa-powiedziałam i weszłam do środka. Uśmiechnięta podreptałam do salonu gdzie znajdowała się Marianna i Rick.
-Hej już jestem jakby co-wychyliłam głowę zza drzwi. Zwrócili głowy ku mnie.
-Ooo może pooglądasz z nami?-spojrzałam na telewizor co oglądają.
-Kevin sam w domu? Teraz to puszczają?.Już chyba nie mają kiedy-bąknęłam.
-To co oglądasz?-chyba się nie zrozumieliśmy.
-Nie, nie dzięki ale wy sobie oglądajcie-uśmiechnęłam się. Rick tylko popatrzył na mnie wzrokiem: Ratuj!! No tak Mariana mogła by to oglądać każdego dnia. Zacisnęłam kciuki i pokiwałam głową mówiąc: Dasz radę! Zrezygnowany objął Mariannę ramieniem i dalej oglądali. Zaśmiałam się i ruszyłam na górę. Mój telefon zaczął dzwonić. Mechi.
-Hej-powiedziałam wchodząc do pokoju i odkładając torebkę.
-No hejka....chyba wasza randka z Jorge nie była zbyt udana-powiedziała cicho.
-Skąd wiesz?-zdziwiłam się.
-Cały internet trąbi że byliście na romantycznym obiedzie w restauracji-mówiła rozmarzonym głosem.
-Może do końca się nie udała ale było super gdyby nie Cole i paparazzi-prychnęłam.
-Cole?! Przylazł tam?-zdziwiła się.
-Taak nie uwierzysz bezczelnie się dosiadł to go spławiłam i chyba się wnerwił bo to od zadzwonił bo reporterów-westchnęłam zdenerwowana.
-Żartujesz?! A to świnia-oburzyła się i jestem prawie pewna że uderzyła pięścią w stół.
-Mechi spokojnie bo stół rozwalisz.
-A skąd ty...?
-Znam Cię-zaśmiałam się na co mi zawtórowała.
-A właśnie Tini razem z Lodo wyjeżdżamy na obóz i nie będzie nas przez tydzień...Mogłabyś..
-Doglądnąć roślinki?-zaśmiałam się.
-To my mamy jakieś roślinki?-zdziwiła się.
-Nie mów że nie podlewałaś mojego kaktusika?!-zezłościłam się.
-Niee no co ty oczywiście że podlewałam...-
-Idziesz teraz go podlać?-pokręciłam głową.
-Tak ale to nie znaczy że o nim zapomniałam-broniła się.
-A tak apropo to..?-
-Na parapecie w salonie-przekręciłam oczami.
-Wiesz co?-
-Co?
-Kupię ci nowego ten jest jakiś brzydki-
-Jak go nie podlewałaś to brzydki. A mówiłam z pięć razy podlewaj mojego kaktusa to nie no bo kto by to pamiętaj-obarczałam ją.
-Oj no dobra kupi się nowego-zaśmiała się.
-Lepiej nie bo o nim też zapomnisz-
-Wcale nie!-krzyknęła.
-Okej dobra ja kończę papa Mechi i pozdrów Lodo
-Oki papa-rozłączyłam się. Zmęczona położyłam się na wygodnym łóżku. Może zaproszę Jorge, będziemy mieli czas dla siebie a nie tutaj paparazzi tu Cole tu Marianna i Rick albo Mechi i Lodo. Tylko my sami. Taa jak tylko wyjadą to go zaproszę. Zmęczona umyłam się i położyłam na łóżku. Po kilku sekundach spałam jak zabita.
Następnego dnia:
Z samego rana wstałam i zrobiłam śniadanie dla naszej trójki, swoją porcję zjadłam a dla M i R zostawiłam na stole. Wsiadłam to samochodu i podjechałam pod naszą willę.
-Hej!-krzyknęłam po wejściu przez wielkie dwudrzwiowe drzwi.
-O Tiniuś już jesteś-uściskały mnie.
-Jadłaś coś?-wskazała na tosty.
-Tak już jadłam... a tak w ogóle to na jaki wy obóz jedziecie?-przedtem nie miałam okazji zapytać.
-Ten obóz jest z uczelni za granicę będziemy tam się szkolić i możemy zarobić i jeszcze oni nam dadzą za to kasę-podnieciła się.
-Uuu to fajniutko-zaśmiałam się.
-Nio...ej dobra która jest?-spojrzałam na mojego złotego Rolexa od Marianny.
-Za dziesięć dziesiąta-odparłam spokojnie. Spojrzały wystraszone po sobie.
-Co jest?-zerkałam tu na Lodo tu na Mechi.
-A my mamy być tam o dziesiątej-spanikowała.
-No to na co czekacie? Chodźcie podwiozę was-wybiegłam z domu wprost do czarnego auta. Biegiem ruszyły za mną. Z piskiem opon ruszyłam z pod domu.
-Yyy Tini zwolnij aż tak się nie śpieszymy-ścisnęła fotel moja czarnowłosa przyjaciółka.
-Spokojnie wiem co robię-machnęłam ręką spoglądając na nią.
-Patrz na drogę i obie ręce na kierownice!-wrzasnęła spanikowana.
-Och no przecież jestem ostrożna-machnęłam ręką. Na koniec szybko zaparkowałam troszeczkę zwracając na siebie uwagę. Zgasiłam silnik i z uśmiechem popatrzałam na moich przerażonych pasażerów.
-Jesteśmy-zaśmiała się. Powoli puściły fotele uspokajając swój oddech.
-Dzięki Bogu-westchnęła.
-Oj no nie przesadzaj aż tak źle nie było...dojechaliśmy w jednym kawałku i nic nam nie jest prawda?-uniosłam brwi głupio się uśmiechając.
-Taa-bąknęły.
-A i jak będziecie wracać to zadzwońcie to was odbiorę-zaśmiała  się.
-Nie dzięki przejdziemy się-pokręciły głowami.
-Wasza strata-prychnęłam.-To papa-i odjechałam z piskiem opon. Dotarłam do mojej willi i trochę ogarnęłam. Mam pomysł aby dzisiaj zaprosić Jorge i spędzić trochę czasu razem bez wszystkich niespodziewanych osób. Zawiadomiłam Mari o tym że zostaje tutaj. Jeszcze tylko jedna sprawa...Jorge.
-Halo Jorge?-przysiadłam na fotelu i czekałam na odzew ze strony ukochanego.
-Tak o co chodzi kochanie?-uśmiechnęłam się na te słowa. Poprawiłam swoje długie włosy, muszę iść do fryzjera.
-Co dzisiaj robisz?-przygryzłam nerwowo wargę.
-Dzisiaj nic a co masz jakieś plany względem mnie?-usłyszałam jego śmiech.
-A mam wpadnij do mnie o dziewiętnastej to się przekonasz-na mojej twarzy widniał chytry uśmiech,
-Czy ty mnie zapraszasz na randkę? Trochę dziwnie się czuje w końcu to ja jestem mężczyzną-powiedział niskim głosem dżentelmena. Przewróciłam oczami.
-Może nie na randkę ale wieczór filmowy. Co ty na to?-stukałam długimi czarnymi paznokciami o blat.
-Hmm no nie wiem....przekonaj mnie-zapanowała głucha cisza.
-Jak nie chcesz to nie-prychnęłam-dobra to ja kończę...-podpuszczałam go.
-Nie nie miałbym odpuścić sobie wieczór spędzony z tobą? Nigdy-powiedział na jednym wdechu.
-To o dziewiętnastej?-upewniałam się.
-Tak to do zobaczenia skarbie-wyszeptał do słuchawki aż moje serce zabiło szybciej.
-Do zobaczenia kochanie-rozłączyłam się. Ścisnęłam mocniej telefon sugerując tym gestem że się udało. To będzie wspaniały wieczór i ja już o to zadbam.

8 godzin później:
Już osiemnasta przez ten czas zdążyłam pojechać do domu Mari i wybrać strój, zrobić zakupy, posprzątać mieszkanie, wypożyczyć filmy a teraz próbuje zrobić spaghetti. Całkiem nieźle mi idzie. Zaciągnęłam się zapachem sosu pomidorowego i pomieszałam drewnianą łyżką. Zajrzałam do większego garnka z makaronem który jeszcze trochę był twardy...pff a na opakowaniu pisało piętnaście minut....bzdury już dawno tyle minęło. Do mojego dania głównego przygotowałam deser którego głównymi składnikami jest czekolada, maliny i bita śmietana, i do tego czerwone wino wytrawne. Sprawdziłam makaron który wydawał się już idealny ale dla pewności skosztowałam i nie myliłam się, wyłączyłam palnik i przez sitko odcedziłam długie kluski. Została mi godzina do przyjścia Jorge. Zamieszałam ostatni raz sos i zdjęłam go z gazu. Pognałam wsiąść szybki prysznic i przebrałam się w czarną sukienkę do kolan z koronką na plecach. Na nogi założyłam czarne szpilki z czerwoną podeszwą i przygotowałam sobie zwykłe czarne baleriny na przebranie. Nie miałam na sobie dużo dodatków kolczyki i czerwona szminka wystarczą. Zbiegłam na dół naszykować jedzenie powinno być w sam raz jak Jorge przyjdzie. Wymieszałam sos z kluskami i dodałam małe klopsiki,
nałożyłam na zwykłe białe talerze i postawiłam na stole wraz z dużymi lampkami na wino, które położyłam z boku stołu. Odeszłam kilka kroków by móc spojrzeć na to z dalsza, chciałam aby wszystko było idealnie. Analizowałam w głowie czy o czymś nie zapomniałam. Spojrzałam na zegar wiszący w salonie, będzie tu za 15 minut. Poczułam ucisk w żołądku....cholera stresuje się. Wyluzuj to tylko kolacja. Czas dłużył się niemiłosiernie a wskazówki zegara biły coraz głośniej odbijając się echem w mojej głowie. W panice sprawdzałam wszystko jeszcze raz i jeszcze raz.
Ding-Dong! 
Mój oddech na chwilę się zatrzymał a serce przyśpieszyło maksymalnie. Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Na trzęsących się nogach poszłam otworzyć. Ujrzałam go w błękitnej koszuli i czarnych jeansach w dłoni trzymał bukiet czerwonych róż. Zachwycona jego wyglądem uniosłam wzrok na jego twarz, która delikatnie się do mnie uśmiechała. Z transu wyrwał mnie jego głos.
-To dla ciebie ślicznotko-podał mi z trzydzieści czerwonych róż. Powąchałam je i pachniały cudownie musiały być spryskane czymś przez kwiaciarkę bo one nie pachniał by tak intensywnie.
-Dziękuje-uśmiechnęłam się-Wejdź-gestem ręki wskazałam na salon. Ominął mnie dając szybkiego buziaka w policzek i wszedł do środka.
-Pójdę włożyć kwiaty do wody a ty idź do salonu-oznajmiłam i poszłam do kuchni. Posłuchał mnie i ruszył w tamtym kierunku.
-Mmm co tak ładnie pachnie-usłyszałam jego donośny głos. Zaśmiałam się.
-Spaghetti...mam nadzieję że lubisz?-spytałam ciekawa.
-Oczywiście-odkrzykną. Nalałam wody do wazy i wstawiłam kwiaty. Postawiłam je na środku blatu, tam ładnie wyglądały. Poszłam do salonu gdzie czekał na mnie Jorge oparty o białą sofę, podeszłam do niego i czule pocałowałam w usta. Moje ręce spoczywały na jego szyi a on swoje trzymał na moich biodrach. Przyciskał mnie do siebie zachłannie pieszcząc moje podniebienie. Oderwałam się od niego, patrzał na mnie z pożądaniem. Przygryzłam dolną wargę i pociągnęłam go za rękę do jadalni.
-Wow sama to przygotowałaś?-rozglądał się po przystrojonym pomieszczeniu i udekorowanym stole.
-Yhmm-mruknęłam. Odsuną mi krzesło i sam usiadł na przeciwko.
-Czuje się jak w restauracji-zaśmiał się co odwzajemniłam.
-Nalejesz nam wina?-wskazałam na butelkę. Kiwną głową i chwycił za korkociąg, sprawnie ją otworzył i nalał po większe pół lampki wina. Jako pierwsza skosztowałam i muszę powiedzieć że było pyszne. Jorge nawiną na widelec kluski i wsadził do ust. Obserwowałam jego wyraz twarzy, miał mi zdradzić czy mu smakuje. Przymkną delikatnie oczy i uniósł głowę.
-Bardzo dobre. Kto Cię uczył gotować?-uniósł brwi wkładając kolejną porcję do ust.
-Jestem samoukiem, pomagał mi internet i książki kucharskie-przyznałam.
-Widzę że nie tylko masz talent wokalny ale i gotować umiesz-splótł swoje ręce razem opierając się łokciami na stole. Bacznie mnie obserwował. Skrępowana zarumieniłam się i spuściłam głowę.
-Co? Ubrudziłam się?-wskazałam na moją twarz. Zaśmiał się tylko.
-Niee po prostu jesteś piękna-głęboko wpatrywał się w moje oczy. Jego dwa szmaragdy sprawiały że robiło się gorąco.
-Ymm skończyłeś już?-zmieniam temat. Nie czekając na jego odpowiedź zabrałam nasze talerze i zaniosłam do zmywarki. W odpowiedzi usłyszałam jego śmiech. Otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam schłodzone desery.
Postawiłam na tacce i ostrożnie zaniosłam na stół.
-Nie wierzę że sama to zrobiłaś-kręcił głową nie dowierzając.
-To uwierz...widzisz jaką masz zdolna dziewczynę-usiadłam na krześle.
-No jest też bardzo skromna-pogładził moja dłoń.
-To jedna z wielu jej cech-odparłam. Skosztował kawałek i ze zdumieniem spojrzał na mnie.
-Mmm już wiem jaki jest mój ulubiony deser-zajadał bardzo szybko.-Ty się nie śmiech bo będziesz robiła to częściej-pogroził mi palcem.
-Och jak zasłużysz-kręciłam głową, skarcił mnie wzrokiem po czym znów się uśmiechną i jadł dalej.
-Trudno będzie to przebić-popatrzał na mnie tajemniczo.
-Co?-uniosłam jedną brew.
-Wiesz zrobiłaś wspaniała kolację i teraz moja kolej aby Cię zaskoczyć-uśmiechną się uroczo. Nie umiałam oderwać od niego wzroku, jest niesamowity....ideał. Skończyłam swój deser i poszliśmy pooglądać film który wybrałam na ten wieczór czyli "Wciąż ją kocham". Podczas seansu bardziej interesował mnie Jorge który bardzo wczuł się, był skupiony i zafascynowany. Wtuliłam się w jego klatę i pomyślałam sobie że mogłabym spędzić w tych ramionach resztę życia. Film się skończył a my zostaliśmy w tej samej pozycji. Delikatnie oderwałam się od niego i spojrzałam na twarz, wpatrywał się we mnie. Moją uwagę przykuły jego pełne usta, bez zastanowienia zbliżyłam się i zachłannie w nie wbiłam obejmując jego twarz i przyciskając bardziej do swojej. Usiadłam na nim okrakiem i nie przestawałam go całować. Jego dłonie znalazły się na moich plecach i zjechały aż do pośladków które zaczął mocno ściskać. Bawiłam się jego kołnierzem i zjeżdżając na klatę lekko ją masowałam. Poczułam jego silne dłonie na moich udach, podwijał moją sukienkę do góry jak bardzo się dało. Odpięłam kilka guzików i wsunęłam dłonie na jego barki. Jego rozgrzane usta dotykały mojej szyji.
-Och-westchnęłam podniecona wyginając się do tyłu. Delikatnie położył mnie na kanapie kładąc się na mnie. Wsuną rękę pod moją sukienkę i gładził plecy. Oderwał się ode mnie i spojrzał w moje oczy. Moja ręka spoczywała na jego policzku.
-Tini..-wyszeptał wprost w moje usta.
-Kocham Cię-przejechałam po jego włosach.
-Ja Ciebie też-pocałowałam go dając znak że chcę tego. Schodził miękkimi ustami od szyji do pępka składając pocałunki i lekko szczypiąc w niektórych miejscach skórę. Zassał ustami moje podbrzusze a rękami ścisną piersi. Ciepłym językiem jechał w dół aż dotarł do łechtaczki, zgniótł ja ustami i delikatnie ssał całując, wygięłam się w łuk. Wplotłam ręce w jego miękkie włosy przyciskając jego głowę mocniej. Ścisną moje pośladki i rozszerzył bardziej nogi. Sprawiał mi przyjemność jakiej jeszcze nie zaznałam, wbiłam paznokcie w jego umięśnione plecy na co sykną.
-Jorge-wysapałam czując że zaraz dojdę. Ścisną jeszcze bardziej mój tyłek, uczucie narastało.
-Och-po moim ciele rozszedł się orgazm. Skuliłam głowę zaciskając uda i po chwili rozluźniając się. Mój ukochany wykorzystał zimną wodę stojącą obok i zamoczył w niej dłoń. Uniósł ją nad moje piersi i brzuch powodując opadanie kropelek na moje ciało sprawiając przyjemne mrowienie. Zimną dłonią zjechał pomiędzy piersiami, brzuchem i ścisną moją kobiecość.
-Ach-jęknęłam. Położył się na mnie kładąc rękę na mojej szyji. Sięgną po prezerwatywę, otworzył ją zębami. Nałożył ją na penisa i otarł się o moją pochwę. Zacisnęłam ręce na kanapie, nie pozwolił mi na to i przeniósł je na swoje biodra. Spojrzał mi w oczy i pocałował usta. Rękom nakierował członka i płynnym ruchem wszedł we mnie. Przymknęłam oczy zaciskając ręce na jego pośladkach. Nie czekał długo tylko wykonał kolejny ruch. Z każdym razem napierał na mnie mocniej przyśpieszając ruchy.
-Martina-wysapał.
-Jorge-i w tym momencie szczytowałam wraz z nim. Moje i jego mięśnie się napięły po czym rozluźniły. Ucałował moją szyje i powoli ze mnie wyszedł, położył się obok przyciągając mnie silnymi ramionami. Zamknęłam oczy i usnęłam na jego klatce piersiowej okryta kocem.


Następnego dnia:
Obudziłam się na kanapie przykryta kocem. Ciało Jorge ogrzewało mnie od tyłu, tkwiłam w jego sidłach. Nasze dłonie były splecione, spojrzałam na nie i pogładziłam nimi o swój policzek delikatnie musnęłam ustami jego. Przymknęłam oczy myśląc o tym co się wczoraj stało, na mojej twarzy zawitał szeroki uśmiech. Za kilka dni moje urodziny, nie będę urządzała jakiejś wielkiej imprezy chcę spędzić go razem z rodziną czyli Marianną, Rickiem, Jorge, Mercedes i Lodovicą. Chcę też zrobić coś o czym dawno marzyłam a teraz mnie na to stać. Z moich przemyśleń wybudziła mnie dłoń Jorge, która przejechała po moim nagim udzie.
-Hej kochanie-mrukną zaspany przez moje ramię. Delikatnie odwróciłam głowę do tyłu i pocałowałam policzek.
-Hej..wstajemy?-gładziłam jego rękę. Mrukną coś pod nosem na znak odmowy. Zaśmiałam się i sama wstałam opatulając się kocem.
-Lepiej się ubierz-zachichotałam. Zawstydzony szybko wstał i wyrwał mi koc.
-Ty się lepiej ubierz-uśmiechną się zwycięsko przyglądając mojemu ciału. Zebrałam szybko ciuchy z podłogi i założyłam jego koszulę która częściowa mnie zakryła. Bez słowa udałam się na górę do swojego pokoju. Wybrałam luźniejszy zestaw czyli dresy i szarą bokserkę a na to koszula Jorge. Zeszłam na dół gdzie mój ukochany robił jajecznicę. Wykorzystałam to że mnie nie widzi i przylgnęłam do jego pleców, delikatnie pocałowałam jego szyję.
-Głodna?-zapytał mieszając jajka na patelni.
-Yhmm-mruknęłam.-Ale pachnie-przymknęłam oczy-Wyciągnę talerze-szepnęłam całując jeszcze raz jego szyję. Postawiłam dwa białe talerze na blat a do szklanek nalałam soku pomarańczowego, on nałożył porcję na talerze i podał mi widelec.
-Smacznego kurczaczku-uśmiechną się uwodzicielsko. Spojrzałam na niego roześmiana.
-Kurczaczku?-powstrzymywałam śmiech.
-Tak, jemy jajecznicę a jak wiesz ktoś te jajeczka musiał znieść-tłumaczył. Podeszłam do niego i przyłożyłam dłoń do czoła.
-Hmm nie masz gorączki-pokręciłam głową. Skarcił mnie wzrokiem na co mrugnęłam do niego.


Jorge poszedł przed chwilą a ja wybieram się do Marianny. Pozamykałam dom i w kilka minut dojechałam. Drzwi jak zwykle były otwarte więc weszłam bez pukania.
-Mari! Jesteście?-rozglądałam się po pomieszczeniach. Wchodzę na górę lekko poddenerwowana, spokojnie pewnie śpi. Przechodząc obok łazienki słyszę jak coś upada. Pukam szybko.
-Marianna?-przykładam ucho do drzwi.
-Tini?-słyszę słaby ochrypnięty głos. Zrywam się i wchodzę. Na podłodze leży Marianna jedną ręką oparta o kibel. Ciężko oddycha i patrzy na mnie błagalnie. Chwytam jej rękę i przerzucam na plecy. Ciągnę jej cały ciężar do jej sypialni i jak najdelikatniej kładę na łózko, lecę jeszcze po miskę na wymioty i siadam obok niej. Blada, ledwo rozwarte oczy i słaby oddech. Chwytam się za głowę i ją spuszczam. Marianna podnosi się i opiera o poduszki, widzę że trochę lepiej.
-Jadłaś coś dzisiaj?-spoglądam na nią.
-Kanapki-zaciska usta. Kiwam głowa.
-Tylko? Zjadłaś i wyrzygałaś, zrobię ci coś do jedzenia-wstawałam powoli.
-Nie jestem głodna-bąknęła. Powoli się odwracałam.
-Musisz jeść rozumiesz-uniosłam głos.
-Nie rozumiesz że jak zjem to od razu zwymiotuje!-krzyknęła ze łzami w oczach. Otworzyłam zdziwiona oczy i buzia sama mi się otworzyła.
-Od kiedy? A tak w ogóle gdzie do cholery jest Rick! Obiecał że będzie się tobą opiekował a tym czasem go niema a ty ledwo żywa w kiblu leżysz!-dałam upust emocjom. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
-Mari-szepnęłam gładząc jej ramie-Przepraszam nie chciałam krzyczeć ale on obiecał-zamknęłam oczy próbując się uspokoić.
-Tini zrozum że on też ma inne sprawy związane z firmą a nie tylko zajmowanie się schorowaną babą-wskazała na siebie.
-Nie mów tak, zobaczysz wszystko będzie dobrze-przytuliłyśmy się.

-Dzwoniłam do lekarza za dwa tygodnie masz wizytę, chyba że się to powtórzy a teraz w miarę możliwości masz odpoczywać i porządnie się odżywiać, a i badania trzeba powtórzyć bo maszyna się zepsuła i twoje coś tam się sfałszowały a na koniec zaginęły-gestykulowałam wszystko jej tłumacząc. Pokiwała głową na znak że rozumie.-To co chcesz zjeść?-uśmiechnęłam się. Westchnęła poirytowana.
-Kanapki-bąknęła.
-Okej z szynką, serem, pomidorem, szczypiorkiem i do tego herbatka...tak?-uniosłam brwi.
-Nieee. kanapki z twarożkiem-pokręciła głową.
-Aha czyli z twarożkiem, pomidorem i szczypiorkiem i do tego herbatka-uśmiechnęłam się nie dając za wygraną. Zamroziła mnie wzrokiem.
-Yhm-mruknęła. Uśmiechnęłam się zwycięsko i opuściłam jej sypialnię.

-Proszę bardzo-postawiłam jedzenie wraz z tacką na jej kolanach.
-Ile ty tych kanapek zrobiłaś?-zaskoczona przyglądała się tacy wyłożonej około dwudziestoma połówkami kanapek.
-Spokojnie zjesz ile dasz radę, przecież przyjdzie jeszcze Rick zapewne głodny-uspokoiłam ją.-A tam masz herbatę-wskazałam na stolik nocny.
-Posłodziłaś?-zamieszała ja łyżeczką.
-Tak-oznajmiłam.
-A ile łyżeczek?-dopytywała.
-Dwie tak jak zawsze-odparłam już lekko zirytowana. Zaśmiała się.
-A i jeszcze jedno Tini?
-Tak?-zdziwiona przeniosłam na nią wzrok.
-Dziękuje jesteś kochana-uśmiechnęła się w podzięce. Miałam już odpowiedzieć lecz usłyszałam jak ktoś się tłucze na dole.
-Zaczekaj pójdę sprawdzić, pewnie Rick przyszedł-wstałam i podreptałam na dół. Nie myliłam się.
-Hej-stanęłam za nim. Lekko się przestraszył.
-Przestraszyłaś mnie-złapał się za serce. Patrzałam na niego beznamiętnym wzrokiem.-Marianna śpi?-zapytał.
-Nie, leży w sypialni i je, bo od rana zjadła tylko jakieś nędzne kanapeczki a potem wymiotowała w łazience a ciebie nie było-mój głos był zdenerwowany i z każdym słowem głośniejszy. Podeszłam do niego spoglądając z nienawiścią w jego oczy. Westchną cicho.
-Tini musiałem jechać do restauracji-pokręcił głową.
-Obiecałeś mi coś-założyłam ręce na pierś.
-Tak wiem ale to był nagły wypadek-tłumaczył się.
-A wiesz że istnieje takie coś jak telefon komórkowy i można go użyć właśnie w takich nagłych wypadkach?-zapytałam sarkastycznie.
-Wiem-powiedział smutny-nie pomyślałem-wlepił swój wzrok w podłogę.
-Powiem Ci tylko jedno Marianna jest najważniejszą osobą w moim życiu i mogłabym za nią umrzeć, wiec następnym razem pomyśl i zadzwoń-ominęłam go lekko popychając barkiem. Bez słowa ruszył w przeciwną stronę, oglądnęłam się za nim i zobaczyłam coś dziwnego na jego szyji, jakiś czerwony ślad ale to nie była krew jakiś marker czy coś, ale nie jestem pewna było ciemno. Zaglądnęłam jeszcze do Mari która tym razem siedziała z Rickiem na łóżku.
-Przyszłam tylko sprawdzić czy wszystko okej-powiedziałam cicho. Uśmiechnęli się do mnie co odwzajemniłam i wyszłam. Umyłam się i poszłam spać.

Następnego dnia:
Wstałam z rana i zrobiłam im śniadanie a sama pojechałam do swojego domu. Przebrałam się w świeże ciuchy i zjadłam płatki z mlekiem. Za pięć dni wracają Mechi i Lodo no i są moje urodziny dokładnie 30 marca. Zadzwoniłam do pewnej osoby i umówiłam się z nią na ten dzień i wyznaczoną godzinę. Zadowolona dokończyłam śniadanie i umówiłam się z Jorge.

Hejka-przytulił mnie.Ucałowałam go lekko i poszliśmy w stronę parku.
-Musze Ci coś powiedzieć-zatrzymał się nagle. Jego twarz wyrażała poddenerwowanie.
-Co jest?-ścisnęłam jego dłoń.
-Mam nową pasję-powiedział tajemniczo.
-Okej jaką?-zaciekawiłam się.
-Lepiej będzie jak cię tam zabiorę-pociągną mnie w stronę tego miejsca.

Stoję właśnie przed wielkim torem na którym prześcigają się mężczyźni jak i kobiety na motorach.
Z tego co zaobserwowałam płeć piękna jest o wiele lepsza. Sztywna obracam się do Jorge który czeka na moją reakcję.
-A więc motocross...okej nie przeszkadza mi to-przytulam go, czuje jak wypuszcza powietrze.-Tylko musisz mi coś obiecać-spojrzałam głęboko w jego oczy. Nic nie mówił więc kontynuowałam. -Obiecaj że będziesz ostrożny-pogładziłam jego policzek.
-Obiecuje-zgniótł moje ciało swoimi umięśnionymi ramionami.

5 dni później:
Od rana jestem zabiegana, właśnie organizuje moje urodziny. Odbędą się w naszej willi i będą tak jak mówiłam sami najbliżsi. W mojej ulubionej cukierni odebrałam zamówiony dwa dni temu trzy piętrowy tort i przystroiłam salon. Jest już piętnasta a zaczynamy o 17, potem idę na spotkanie z osobą z która się umówiłam.
-Tini!-usłyszałam krzyk Mechi.
-Co?!-odkrzyknęłam ustawiając tort na właściwe miejsce. Nie uzyskałam odpowiedzi więc poszłam do kuchni skąd słyszałam jej głos. -Co?-powtórzyłam. Siedząca na przeciwko mnie Mercedes nie odpowiadała tylko siedziała ze spuszczoną głową. Podeszłam zatroskana i objęłam ją ramieniem.
-Muszę Ci coś powiedzieć-uniosła głowę a na jej twarzy zauważyłam....uśmiech?!
-No to mów-nakazałam odsuwając się na krzesło stojące obok.
-Lodovica przyjdzie z kimś-poruszyła brwiami. Westchnęłam zirytowana.
-Z kim? Powiesz w końcu o co chodzi czy nadal będziesz się droczyć?
-Ze swoim chłopakiemmm-zanuciła. Otworzyłam szerzej oczy.
-Chłopakiem?! Od kiedy i czemu ja o tym nie wiem?-wstałam z naburmuszoną miną.
-Oj no sama się dzisiaj dowiedziałam-bąknęła.
-Powiedziała Ci czy...?-pokazałam ręką aby sama dokończyła.
-Widziałam jak wysiadała z jego samochodu-uśmiechnęła się. Spojrzałam na nią jak na idiotkę.
-I co z tego? Może to jej kolega po prostu ja podwiózł-uśmiechnęłam się sztucznie.
-Dasz mi dokończyć..?-zamilkłam.
-Wydaje mi się że z kolegą by się nie całowała-prychnęła nadgryzając zielone jabłko. Otworzyłam usta.
-Uhh i nic nam nie powiedziała-zbulwersowana usiadłam na krzesło.
-Pewnie dzisiaj chciała więc udawaj zaskoczoną-pogroziła mi palcem.
-Oki...-chwila ciszy aż korci mnie żeby zadać to pytanie-A przystojny chociaż? Mów jak wygląda-nakazałam. Zbliżyłam się do niej i czekałam na sprawozdanie.
-Och no brunet tak mi się wydaje albo czarne włosy-zamyśliła się-nieważne był całkiem przystojny i zapewne bogaty-poruszyła brwiami.
-Mechi to nie jest najważniejsze-przekręciłam oczami. Spojrzała na mnie z irytacją.
-Tini wiem że nie jest ale ja tylko stwierdzam fakty-wytłumaczyła. Uniosłam ręce w geście obronnym.
-Okej


Właśnie z Mechi i Lodo przenosimy a raczej próbujemy przenieść tort do salonu,  co nam ciężko idzie bo waży z tonę.
-Lodo czy ty w ogóle coś dźwigasz?!-zapytałam widząc że używa jednej ręki.
-No raczej a co nie widać?-zdenerwowała się, skarciłam ją za to wzrokiem. Wymamrotała coś pod nosem i użyła drugiej ręki.
-Zadowolona?-uśmiechnęła się sztucznie na co odpowiedziałam zwycięskim uśmiechem. Stawialiśmy małe ostrożne kroczki aby nie wywalić tortu.
-Okej teraz kładziemy-wysapałam powoli opuszczając go na stół. -Udało się-odetchnęłam.
W salonie rozbrzmiał dzwonek.-Pójdę sprawdzić kto to-mruknęłam i znikłam za ścianą. Otworzyłam drzwi i ujrzałam Mariannę, Ricka i Jorge z kolorowymi pakunkami.
-Wejdźcie-otworzyłam szerzej drzwi wpuszczając ich do środka. Ze szczerym uśmiechem przytuliłam wszystkich po kolei uważnie spoglądając na szyje Ricka a mojemu chłopakowi dałam całusa. Weszliśmy w głąb salony gdzie przywitały ich Mechi i Lodo.
-Och co za piękny tort-zachwycała się Mari wypiekiem. Rick stał z boku z lekko sztucznym uśmiechem.  Na mojej twarzy pojawił się grymas.
-Dobrze siadajcie a ja przyniosę talerze Mechi pomożesz?-spojrzałam na nią wymownie. Zrozumiała o co mi chodzi i ruszyła za mną do kuchni. Zamknęłam jak najciszej drzwi żeby nikt nas nie usłyszał.
-Jest jakiś dziwny-zacisnęłam zęby. Podeszła do mnie.
-Tini spokojnie to jeszcze nic nie oznacza-uspokajała mnie. Wyciągnęłam talerze i podałam jej sztućce.
-Taa ja wiem swoje-bąknęłam. Westchnęła zirytowana.
-Jeśli chcesz możemy go dzisiaj poobserwować-przechyliła głowę, chwilę się zastanawiałam i przystałam na jej propozycję.
-Okej a teraz chodź-wróciłyśmy do gości. Marianna zagadywała Lodo, która podekscytowana o czymś nawijała, a Jorge próbował nawiązać temat z nieobecnym tu Rickem. Odłożyłam porcelanę na stół.
-Okej to brakuje tylko Ruggero chłopaka Mechi-specjalnie podkreśliłam to słowo. Lodovica najwyraźniej się zakłopotała.
-Ymm właściwie Tini to czekamy jeszcze na kogoś-zarumieniła się spuszczając głowę. Spojrzałam na nią z udawany zdziwieniem.
-Ołł a na kogo?-postanowiłam ją trochę pomęczyć.
-Jak przyjdzie to zobaczysz-warknęła. Uniosłam ręce w geście obronnym. W tym momencie zadzwonił dzwonek. Spojrzałyśmy po sobie i zerwałyśmy się do biegu. Przed samymi drzwiami poprawiłyśmy się.
-Hej-powiedziałam radośnie widząc dwóch wysokich chłopaków, jednego znałam. Zdezorientowany Rugg stał nie wiedząc kto stoi obok niego. Lodovica pociągnęła za rękę wysokiego bruneta.
-To mój chłopak Xabiani-speszona wskazała dłonią na zestresowanego chłopaka. Aż takie straszne jesteśmy? Zrobiłyśmy niby zdziwione miny.
-Hej ja to Mercedes ale mówią na mnie Mechi-podała mu pierwsza dłoń.
-A ja to..-nie dokończyłam gdyż mi przerwał.
-Wiem kim jesteś-uścisną moją dłoń. Nastała chwila ciszy.
-Okej chodźcie do reszty przedstawię was-poprowadziłam ich do salonu.
-Ymm to jest Ruggero chłopak Mechi i Xabiani chłopak Lodo, a to Marianna i Rick jej chłopak no i Jorge mój chłopak-wskazywałam kolejno na poszczególne osoby. Podali sobie dłonie. Gdy to robili szepnęłam Jorge żeby ukroił po kawałku tortu. Po chwili każdy miał na talerzyku ciasto. Puściłam muzykę i usiedliśmy przy stolę. Widziałam po minach że im zasmakował.

-Okej czas na prezenty-zaklaskała w dłonie gdy wszyscy skończyli jeść. Podeszła do mnie i wręczyła mi czerwoną taszę. Uśmiechnęłam się wstając i powoli otwierając torbę.
-To ode mnie i Ricka-uśmiechnęła się. Na mojej twarzy pojawił się gigantyczny uśmiech gdy to ujrzałam.
-Mój pierwszy koncert-zaśmiałam się patrząc na zdjęcie w złotej oprawce, było tyle moich fanów.
-Dziękuje przytuliłam ją.
-Teraz ja-krzyknęła Lodo. Wręczyła mi różowe pudełko. Szybko je otwarłam. Ujrzałam olejki zapachowe do masażu. Spojrzałam na nią zdezorientowana.
-No wiesz Jorge będzie cię mógł wymasować-szepnęła mi na ucho uśmiechając się chytrze. Zaśmiałam się ściskając ja.
-A to od nas-Mercedes dała mi elektroniczną ramkę ze wszystkimi naszymi wspólnymi zdjęciami.
-Wow musiałaś się namęczyć żeby je wszystkie znaleźć-przytuliłam ja.
-Miałam pomocników-zaśmiała się wskazując na Lodo i Rugga. Jorge jako ostatni wręczał mi prezent.
-Proszę to dla ciebie-otworzyłam zielony pakunek. Jego prezent mnie chyba najbardziej zdziwił a jednocześnie uszczęśliwił.
-Lot balonem?-zdziwiona trzymałam bilety.
-Tak całodniowy lot balonem i piknik w magicznym miejscu-uroczo się uśmiechną. Wtuliłam się w niego. -Dziękuje-wyszeptałam.

Przez cały czas razem z Mechi obserwowałyśmy Ricka ale to na nic, tylko siedział z grymasem. Spojrzałam na przyjaciółkę znacząco, wzruszyła ramionami skupiając wzrok na Ricku i nagle zadzwonił mu telefon. Spojrzał na ekran i zacisną usta, szepną coś na ucho Mari i odszedł na bok. Ruszyłam za nim biorąc brudne talerze aby mieć pretekst do podsłuchania jego rozmowy. Po cichu odłożyłam je na blat i skradając się oparłam o ścianę i wychyliłam głowę tak że mogłam go obserwować.
-Jestem w restauracji......nie wiem mamy dużo klientów....okej przyjdę.....ja też Cię kocham...papa-stałam sparaliżowana nie dowierzając w to co właśnie usłyszałam. Serce biło mi jak oszalałe. Co za skurwysyn! Usłyszałam jego kroki, szybko odeszłam od ściany.
-O Tini co tu robisz?-głupie pytanie.
-Mieszkam-burknęłam. Zaśmiał się.
-To to ja wiem. Pomóc ci w czymś?- odwracam się przodem do niego, mam ochotę przywalić mu w tą parszywą mordę. Karcę się w myślach.
-Nie dzięki..poradzę sobie-na mojej wita ten sam fałszywy uśmiech co przed chwilą. Odchodzi a ja obserwuję jego najmniejszy ruch. I co teraz? On ją zdradza! Marianna się załamie..Chwytam się za głowę. Prostuje się i wracam do gości. To moja wina...ja kazałam jej go odszukać...ja...i teraz ja to naprawię.


Po trzech godzinach wszyscy zaczęli się zbierać.
-Okej ja idę się myć-powiedziała Lodo.
-To se poczekamy-prychnęła Mechi. Zaśmiałam się.
-Ymm ja jeszcze wychodzę...muszę coś załatwić-jak najszybciej opuściłam willę zostawiając je zdezorientowane. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w wyznaczonym prze GPS kierunku.

Zaparkowałam na parkingu i weszłam do sporego pomieszczania z różnymi wzorami wywieszonymi na ścianie.
-Dzień dobry-podekscytowana podeszłam do małej lady. Ozdobiona kobieta uniosła swój wzrok na mnie i od razu się uśmiechnęła.
-Hej-podała mi dłoń-Martin czeka na ciebie-wskazała na salkę obok.
-Okej dzięki-kiwnęłam głową i udałam się w wyznaczone miejsce. Siedział i szkicował coś.
-Hejka-przytuliłam go.
-Ooo nie stchórzyłaś-zaśmiał się.
-Ja?-prychnęłam.-Nigdy-uniosłam głowę.
-Okej to usiądź sobie tutaj-wskazał na czarny fotel-przyszykowałem kilka wzorów i wybierzesz który ci się najbardziej podoba-zaczął szukać jakiejś teczki. Po chwili znalazł i zaczął pokazywać mi szkice.
-Ta mi się podoba-wskazałam na jeden rysunek. Przyjrzał się mu dokładnie.
-Tak zdecydowanie jest najładniejsza-uśmiechnął się. -Okej połóż tu rękę-wykonałam ta czynność. Ubrał czarne gumowe rękawiczki i wyciągną maszynkę, przemył moją rękę. Przymknęłam lekko oczy ze zdenerwowania.
-Stresujesz się-zapytał.
-Trochę-zaśmiałam się. Chwycił moją rękę i odpowiednio ją ustawił, po chwili poczuła jak igła wbija się w moją rękę. Nie powiem na początku zabolało lecz potem czułam mrowienie i chwilami lekki ból.
-I co? Aż tak źle?-zaśmiał się Martin.
-Szczerze? Myślałam że będzie gorzej-uśmiech mi się poszerzył.

-I gotowe-powiedział. Spojrzałam na miejsce gdzie miało powstać jego arcydzieło.-Podoba się?-uniósł brwi.
-I to bardzo-z zachwytem przyglądałam się mu.
To mój pierwszy tatuaż i jestem zadowolona. Martin zabezpieczył mu go i powiedział co i jak, zapłaciłam mu i z uśmiechem opuściłam salon.

Tydzień później:
Minęło już siedem dni, w tym czasie wszyscy zdążyli dowiedzieć się o moim tatuażu. Marianna była trochę zła że jej nie powiedziałam a Mechi i Lodo były zachwycone i powiedziały że też chcą. No i jeszcze jedna za to najważniejsza sprawa: Rick. Nadal nic nie zrobiłam odkąd dowiedziałam się o jego zdradzie. Nie powiedziałam nikomu, sama to załatwię tylko jeszcze nie wiem jak. Właśnie jedziemy z Marianną do szpitala na te cholerne badania. Stresuję się i to bardziej niż ona. Jesteśmy tylko w dwójkę bo Rick musiał iść do restauracji yhm chyba do kochanki. Weszłyśmy do białego holu i doszłyśmy do recepcji. Młoda blondynka która chyba dopiero zaczęła tu pracę spojrzała na nas a jej źrenicę zrobiły się jak spodki.
-Dzi-dzień dobry w czym mogę pomóc-zestresowana wyginała palce we wszystkie strony.
-My na badania do doktora Fickera-miło się uśmiechnęłam. Sprawdziła coś na komputerze.
-Pan doktor już czeka w sali na samym końcu korytarza-wychyliła się aby pokazać dłonią na salę.
-Dziękujemy-odparłam. Pociągnęłam Mariannę za rękę i po dotarciu  na koniec korytarza zapukałam i lekko ją pchnęłam do środka a sama usiadłam na krzesełku tuz przy drzwiach.

30 minut później:
Po około pół godzinie wyszli z sali.
-Na dzisiaj to tyle i widzimy się za tydzień przy odbiorze wyników-usłyszałam gdy wychodzili.
-Dobrze-kiwnęła głową i zabrała kartkę która podawał jej Rock. Ujrzał mnie i tylko się uśmiechną. Bez słowa ruszyłyśmy do samochodu.
-I jak było?-spytałam odpalając silnik. Westchnęłam wgniatając się w fotel.
-Dobrze ale boje się-otarła łzę spływającą po jej policzku. Zgasiłam silnik i odpięłam pas przybliżając się do niej, przytuliłam ją.
-Ja też się boję-szepnęłam.

Siedzimy na kanapie we trójkę i oglądamy ulubiony serial Marianny jest głupi ale dla niej wszystko. Naburmuszony mężczyzna obejmuje ją ramieniem i po raz kolejny dzwoni mu telefon, tym razem odbiera. Odchodzi kawałek.
-Okej....zaraz będę-słyszę urywki. -Kochanie muszę znowu jechać do restauracji, nie radzą sobie beze mnie-śmieje się nerwowo. Zaciskam pięści.
-Ooo musisz-Marianna smutnieje.
-Przykro mi kochanie-przytula ja a we mnie się gotuje.
-Okej papa-całuje lekko jego usta a on bez słowa wychodzi. Siedzę chwile i do głowy wpada mi pomysł.
-O matko zapomniałam! Miałam się spotkać z Jorge-kłamie zeskakując z kanapy. Ona śmieje się.
-No to leć poradzę sobie-mruga do mnie.
-Okej w razie czego dzwoń-grożę palcem i wybiegam. Wsiadam do sportowego auta i jadę za Rickiem, którego na szczęście widzę, jedzie srebrnym samochodem. Po piętnastu minutach zatrzymuje się pod jakimś domem. Robię to samo i chowam się. Wysiada a do niego podbiega jakaś blond włosa kobieta. Całują się, wyciągam telefon i robię zdjęcie aby mieć jakiś dowód. Kierują się do domu ale nagle on zawraca, z jego gestów rozumiem że zapomniał czegoś w samochodzie. Nie myliłam się, idą w przeciwne strony on do auta ona do domu. Wysiadam i podbiegam do tego idioty. Stoję za nim a on głowę ma schowaną w środku.
-Yghm-odchrząkuje. Jak oparzony odskakuje waląc głową o drzwi.
-Martina?!-przerażony przełyka głośno ślinę.
-Chyba widać....co tu robisz?-pytam jak gdyby nigdy nic. Drapie się po karku.
-Odwiedzam przyjaciółkę-jego wzrok skupia się na wszystkim tylko nie na mnie. Oj kłamać to ty nie umiesz.
-Ołł a to nie miałeś być w restauracji? A i jeszcze jedno od kiedy to całuje się swoją przyjaciółkę?-warczę. Zaciska oczy i kręci głową.
-To nie tak-zaprzecza. Wybucham śmiechem.
-Nie tak?! A jak? Bo myślę że jesteś z Marianną i tą dziwką jednocześnie-krzyczę. Przestraszony odsuwa się. -Nie chcę łamać serca Mariannie-wzdycham-więc masz wybór albo wracasz teraz do Mari i robisz wszystko żeby była najszczęśliwsza na świecie albo idziesz to farbowanej blondi i znikasz z naszego życia-podchodzę bliżej niego.
-To nie takie proste-kręci głową.
-Albo z nią zrywasz albo będziesz skończony....masz na to dwa tygodnie potem zajmę się tobą ja i tą suką z którą ja zdradzasz-odchodzę i odjeżdżam szybko.

Przeglądam pocztę i widzę zaproszenie od Alberta i Esmeraldy na ślub! Wow przynajmniej połączyłam dwójkę ludzi.
-Mechi! Lodo!-wrzeszczę. Słyszę głośne zbieganie po schodach.
-Co jest?!-przestraszone przyglądają mi się. Podaje im zaproszenie. Stoją z otwartymi buziami nie dowierzając.
-No nie!-piszczą.-Biorą ślub?! Widzisz i gdybyś im wtedy nie wygarnęła to nadal Esmeralda robiła by podchody a Albert startował do jakiś babek-wymachiwała rękami.
-Idziemy?-pyta Lodo. Myślę chwile.
-Chyba nie wypada nie pójść-drapię się po szyji. Przytakują mi.
-Pisze że mamy wsiąść osoby towarzyszące-doczytuje.
-Spoko ja wezmę Jorge a wy swoich chłopaków-odpowiadam po chwili. Mój telefon zaczyna wibrować w kieszeni. Marianna.
-Halo?
-Hej Tini wy też dostałyście zaproszenie na ślub?-pyta.
-Tak ty też dostałaś?
-Yhm i pisze że mam przyjść z osobą towarzyszącą, wezmę Ricka-te imię odbija się echem w mojej głowię.
-No okej-odpowiadam z trudem-A właśnie mam pytanie. Jest teraz w domu?-Czekam na odpowiedź.
-Tak właśnie się kąpie. A co?
-A nic tak pytam, to papa
-Papa-rozłączam się.
Patrzą na mnie zaciekawione.
-Mari też dostała-tłumaczę.
-Aaa czemu wypytywałaś się tak o Ricka?-patrzy znacząco.
-Tak sobie-wzruszam ramionami. Mruży oczy, lecz potem odpuszcza. Macha ręką i idzie oglądać swój serial.

Następnego dnia:
-Tini-czuje jak ktoś szturcha mnie w ramię-Tiniii-otwieram moje zaspane oczy i widzę....Jorge.
-Co ty tu robisz?-przebudzam się. Siadam przecierając oczy.
-Budzę Cię-śmieje się i wali mnie poduszką po głowie. Oburzona mu oddaje.-Wstawaj!-wrzeszczy.
-Która godzina?-wtulam się w kołdrę. Spogląda na swój zegarek.
-Ósma-siada obok mnie i pstryka w nos.
-Och i budzisz mnie o tak wczesnej porze bo..?-wybucham.
-Mechi zadzwoniła do mnie o siódmej i kazała przyjść, powiedziała że idziemy na zakupy po ubrania i prezenty na ślub i kazała cie obudzić-tłumaczył bawiąc się kosmykiem moich włosów.
-Zabije ją-bąkam. Odkrywam kołdrę wstając i podążam do łazienki.-Siedź tu-dodaje twardo, w odpowiedzi słyszę tylko śmiech chłopaka. W pośpiechu robię poranną toaletę, wracam jeszcze po ubrania i widzę jak Jorge przegląda moją szufladę z bielizną. Szybko do niego podchodzę.
-Jorge!-warczę i wyrywam mu koronkowy stanik. Ciągnę go na łóżko gdzie go sadzam a sama biorę potrzebne ciuchy. Odwracam się i widzę jak siedzi obrażony i nie patrzy na mnie.
-Obraziłeś się?-prycham. Nie odpowiada.-Jorge?-nie reaguje. Podchodzę i siadam mu na kolanach.-Kochanie?-gładzę jego policzek.-Nie gniewaj się-mruczę całując jego szyję. Długo nie wytrzymuje i całuje namiętnie moje usta. Unosi mnie przewracając i kładzie się na mnie nie odrywając się ode mnie. Jego ręka wędruje od szyji do biodra po czym wkłada ją za koszulkę. Jeździ opuszkami palców po moich plecach co mnie łaskocze i podnieca. Chce unieść moją piżamę do góry ale....go zrzucam i teraz to ja siedzę na nim.
Przestaje go całować, prostuje się.
-Nie teraz-mamroczę i wchodzę do łazienki zostawiając go samego.

-Gotowi?-pytam jak wszyscy stoimy w kuchni. Kiwają głowami. Ruszamy do samochodu, który pomieści nas wszystkich na moje nieszczęście Rick też jest, posyłam mu cały czas znaczące spojrzenia ale on nic sobie z tego nie robi...ignoruje mnie.
-Zapiąć pasy-burczę. Wszyscy wykonują polecenie oprócz Ricka.
-Pasy!-warczę w jego stronę. Przewraca oczami i je zapina a moje ręce zaciskają się na kierownicy. Jorge kładzie rękę na moim udzie, patrze na niego.
-Uspokój się-porusza ustami aby nikt nie usłyszał. Odwracam wzrok i odpalam silnik jeszcze raz patrząc na Ricka w lusterku. Wypuszczam powietrze i ruszam do centrum.

Wszystkie mamy już wybrane sukienki. Jorge, Ruggero, Xabiani i Rick przymierzają garnitury.
-A może ten?-pyta pracownica tego salonu. Wskazuje na szary garnitur. Mój chłopak uważnie przygląda się mu po czym unosi kącik ust.
-Przymierzę-chowa się za bordowym filarem. Po kilkunastu minutach wychodzi a na jego widok wszyscy się uśmiechamy.
-Widzę że leży idealnie-śmieje się kobieta. Podchodzi do niego i sprawdza czy wszystko pasuje.-Nie będą potrzebne poprawki-zadowolona uśmiecha się. Jorge znów znika i pojawia się tym razem w swoich ciuchach.
-Kto teraz?-odwraca się i przejeżdża wzrokiem po pozostałych.-To może pan?-unosi brwi w kierunku Ricka. Przestaje klikać na telefonie i zdezorientowany spogląda na nią. Ale mnie on denerwuje.
-Zapraszam-wskazuje na przymierzalnie i podaje mu zwykły czarny garnitur. Zdegustowany rusza kręcą biodrami i nie patrząc na nikogo bierze ubranie i wchodzi do przymierzalni. Zdezorientowana kobieta zachowaniem chłopaka Marianny patrzy na nas. Uśmiecham się przepraszająco na co się rozpogadza. Po kilkudziesięciu minutach wychodzi. Ten to ma ruchy. Wydaje mi się że to za mały rozmiar, marynarka się nie dopina a spodnie są napięte w udach.
-Jak się pan w nim czuje? Wydaje mi się że jest trochę za mały-pyta próbując naciągnąć marynarkę na jego brzuch lecz nie udaje jej się zapiąć.
-Nie jest w sam raz...zawsze noszę ten rozmiar-lekko zażenowana ekspedientka odsuwa się z grymasem na twarzy.
-No dobrze jeśli panu odpowiada....
-Taa odpowiada-przerywa jej i idzie się przebrać. Zerkam na Mariannę która nie wygląda na zadowoloną z jego zachowania.

W centrum spędziliśmy około pięć godzin te przymiarki i do tego szukanie odpowiednich butów trochę nam zajęło. Zmęczona nalałam gorącej wody do wanny dodając lawendowy olejek. Zanurzyłam się po pierś odchylając głowę do tyłu. Moje mięśnie natychmiast się rozluźniły. Cicha muzyka dodatkowo mnie koiła. Wsłuchiwałam się w lecącą z radia ścieżkę, leciała Rihanna. Palcami wystukiwałam rytm podśpiewując sobie. Moją chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Rozdrażniona sięgnęłam po niego. Dzwonił:Gregor Molier mój menadżer.
-Słucham?
-Martina? Za trzy dni musisz zjawić się w studio, musisz napisać coś nowego-mówił szybko lecz zrozumiale.
-Okej o której?-moja kąpiel poszła na marnie, przez to że muszę napisać nowy kawałek spięłam się.
-Bądź o 9 okej?-pyta.
-Ok
-Na razie-rozłącza się. Wstaję i wycieram swoje ciało, zakładam świeże ciuchy i gotowa idę do pokoju z instrumentami. Siadam na czarnym skórzanym fotelu z gitara w ręce. Sięgam po kartkę i kładę ją na małym stoliczku. Palcami przejeżdżam po strunach, zaczynam grać jakiś rytm. Nie umiem się skupić za dużo myślę. za dużo zmartwień mam na głowie. Zdrada, ślub, Mariana i jej choroba...to na nic, nie mam tekstu ani melodii. Zirytowana odkładam gitarę i zamykam oczy odpływając do krainy Morfeusza.

Następnego dnia:
Zbudziłam się od razu chwytając za kark, no tak spałam na fotelu. Z grymasem na twarzy wstałam i zeszłam do kuchni. Nalała soku do szklanki i wypiłam duszkiem, kątem oka patrząc na zegarek dopiero siódma. Odłożyłam szklankę do zlewu i poszłam do salonu pooglądać telewizor. Na kanale pierwszym leciały wiadomości, drugim powtórka serialu a na trzecim plotkarskim....JA. A dokładniej omawiano mój tatuaż i gdzie ostatnio bywałam, mój związek.
-A teraz zmienimy trochę temat...chłopak Martiny, Jorge Blanco niedawno zaczął swoją przygodę z motocrossem. Co na to Martina?-dalej nie słuchałam tylko wyłączyłam dwie durne baby nawijające o moim życiu. Zadzwonił mój telefon. Jorge.
-Tak?
-Hejka kochanie-uśmiechnęłam się słysząc jego głos.
-Hej po co dzwonisz?-zapytałam ciekawa.
-Nie mów że zapomniałaś-westchną. Otworzyłam szerzej oczy.
-Ymm ale o czym?-pisnęłam.
-Lot balonem...o dziewiątej mamy być na miejscu więc będę po ciebie o 8:30
-Okej. Przepraszam że zapomniałam ale mam dużo rzeczy na głowie-zaciskam oczy.
-Coś się stało?-słyszę zmartwiony ton w słuchawce.
-To nie jest rozmowa na telefon-mówię cicho.
-Okej jak przyjadę to porozmawiamy-szepcze ciepło.
-Okej to do zobaczenia
-Pa kotku-rozłączam się. Zbieram się z kanapy i wędruje na górę. Wchodzę do pokoju i otwieram szafę. Wędruje wzrokiem po moich ciuchach, jest ciepło więc wezmę zwiewną sukienkę w końcu to randka balonem. Przebieram się i robię lekki makijaż. Zegar wiszący na ścianie wskazuje 8.00. Powolnym krokiem podążam do kuchni. Wyciągam podstawowe składniki i robię sobie kanapkę. Zjadam ją i trochę płatków z zimnym mlekiem idealnie na czas bo właśnie ktoś dzwoni do drzwi. Przytulam chłopaka stojącego w progu w jasnych rurkach i koszulce z jakimś wzorem, w ręce trzyma koszyk piknikowy i jedną róże którą mi wręcza.
-Dziękuje-szepcze.
-Idziemy śliczna?-wyciąga dłoń którą chwytam. Ciągnie mnie do auta i jedziemy w wyznaczonym kierunku.

-To tutaj-mówi parkując obok wielkiej polany. Wychodzę i rozglądam się dookoła. Jak tu pięknie zielona trawa na niebie kilka chmurek a dalej piękny las. Łapie mnie za rękę i idzie ciągnąc mnie za sobą. Moim oczom ukazuje się wielki kolorowy balon przywiązany linami a obok niego jakiegoś starszego mężczyznę.
-Witaj Carl-wita się z nim Jorge.
-Witaj-ściskają sobie dłonie.-A to pewnie ta szczęściara-tym razem wita się ze mną.
-Tak wujku to Martina-przedstawia mnie. Ale czekaj co? Wujku?!
-Chyba pamiętasz jak się tym kieruje-śmieje się siwy mężczyzna.
-Jak mógł bym zapomnieć przecież uczył mnie sam mistrz-odpowiada mu tym samym. Widać że są zżyci.
-Chodź księżniczko-śmieje się biorąc na ręce. Wsadza mnie do wielkiego kosza i podaje ten mniejszy piknikowy a sam wskakuje. Odpina wszystkie liny w czym pomaga mu wujek a baon powoli się unosi.
-Miłego lotu-macha nam z dołu Carl. Jorge podgrzewa balon przez co unosimy się jeszcze wyżej...to niesamowite uczucie i do tego piękne widoki.
-Nie mówiłeś że to twój wujek-zbliżam się do niego.
-Nie pytałaś-śmieje się. Przytula mnie i razem obserwujemy widoki.

-Okej to tutaj-mówi rozglądając się. Balon stopniowo zniża się na ziemię. Jorge zrzuca worki z piaskiem i wyskakuje przymocowując go do podłoża. Uśmiecha się do mnie po czym wyciąga i postawia na ziemi. Bierze kosz i koc do jednej ręki a druga mnie obejmuje. Prowadzi pod wielkie drzewo gdzie można znaleźć cień. Rozkładamy tam koc i wyciągamy jedzenie z koszyka.
-Wow sam to wszystko zrobiłeś?-pytam zdziwiona widząc te przysmaki.
-Oczywiście..pamiętasz jak ty zrobiłaś nam kolację powiedziałem Ci że trudno będzie to przebić-śmieje się.
-Jesteś cudowny-przytulam go. Układamy się wygodnie wcinając maliny i mini kanapeczki. Po skończeniu patrzymy w niebo. Czuję jego rękę na moim policzku, odwracam głowę.
-Kocham Cię-patrzy głęboko w moje oczy. Uśmiecham się widząc że mówi to szczerze.
-Ja Ciebie też-całuje mnie namiętnie.


-Już jestem!-krzyczę wchodząc do przedpokoju.
-Ok-odpowiada mi z góry chyba Mechi. Słyszę zbieganie po schodach.
-I jak było?-uśmiecha się i ciekawa siada na krześle ciągnąc mnie za sobą.
-Najlepiej-bujam w obłokach.
-Umm jak to fajnie widzieć cię taką szczęśliwą...każdy ma swoją druga połówkę ja. Lodo, Mari-uśmiech schodzi mi z twarzy.
-Muszę ci coś powiedzieć-prostuje się a moja mina poważnieje.
-Co jest?-łapie moją rękę.
-Pamiętasz jak miałyśmy podsłuchiwać Ricka na moich urodzinach, wtedy kiedy za nim poszłam usłyszałam rozmowę przez telefon najprawdopodobniej z jego kochanką-bladnie.-to nie wszystko śledziłam go raz i widziałam jak się z nią obściskuje dałam mu ultimatum, nie chcę ranić Marianny-zakrywam twarz dłońmi. Kładzie dłoń na moich plecach i gładzi.
-Musisz to zakończyć-kończy.

Następny dzień w studio, godzina 9:45:
Od czterdziestu minut siedzę z dwoma osobami które pomagają mi coś napisać lub stworzyć melodie.
Nic mi nie masuje, widzę że nie są z tego zadowoleni. Gregor próbuje mi pomóc robi wszystko aby wena wróciła.
-Co zawsze robiłaś jak pisałaś piosenki? Może czegoś ci trzeba? Załatwię to-przekonuje mnie.
-Siadałam i pisałam...samo przychodziło-zaciskam pięści-teraz tak nie jest-spuszczam głowę.
-Myślę że to nie ma sensu cię tu dzisiaj trzymać i tak nic nie wymyślisz-uspokaja mnie.-Wam też dziękuje macie dziś wolne-kieruje słowa do Artura i Jasmine. Wychodzą zamykając za sobą drzwi. Gregor przysiada się do mnie.
-Idź do domu odpocznij, przygotuj się na ślub i jak będziesz gotowa to przyjdź. Jeśli masz jakieś problemy albo coś to powiedz a na pewno pomogę-zapewnia i wychodzi.

Dzień ślubu:
Od rana wszyscy są zabiegani....zaspaliśmy. Za godzinę uroczystość się zaczyna a nikt nie jest gotowy. Jorge przyszedł godzinę temu wystrojony i zdziwiony że my jeszcze śpimy. Dobrze że mamy kilka łazienek. Chłopaki wsadzają prezenty do samochodu a ja z dziewczynami kończymy się stroić.
-Idziecie? Spóźnimy się!-Ruggero najwyraźniej stresuje się najbardziej.
-Chwilka!-odkrzykuje. W pośpiechu zakładam szpilki i zbiegam po schodach, potykając się...na szczęście łapie mnie Jorge. Wybiegamy z domu i wsiadamy do wielkiego samochodu.
-Ja prowadzę!-oznajmiam. Ich wystraszone wzroki wędrują na mnie. -Będzie najszybciej-tłumaczę.
-Jeśli nie zginiemy-mamrocze Lodvica siadając z tyłu. Mrożę ją wzrokiem.
-Ruszaj!-krzyczy Rugg.

-Spotkaliśmy się tutaj aby połączyć tą dwójkę ludzi-mówi ksiądz.
Stoimy na dworze pod wielkim dachem a obok płynie strumyczek. Jest naprawdę pięknie. Marianna i Rick stoją za mną i Jorge w trzecim rzędzie. Muszę z nim pogadać.
-Możesz pocałować pannę młoda-kończy a para młoda...nie taka młoda całuje się co trochę śmiesznie wygląda bo to Esmeralda jest wyższa od Alberta i się nad nim nachyla. Rozbrzmiewają oklaski. Kierujemy się wszyscy na wesele w restauracji obok. Pięknie przystrojona salka, podchodzę do nich.
-To ode mnie i Jorge na początek związku-podaje im małe pudełeczko. Zdziwieni otwierają je i zszokowani na nas patrzą.
-Dziękuję-Esmeralda przytula mnie i Jorge.
-Wow to na serio niesamowite że kupiliście nam samochód-tym razem Albert mnie przytula.-Dziękujemy-obejmuje Esme i odchodzą.
-Za chwilę wrócę-mówię na ucho Jorge. Szybszym korkiem podążam za Rickiem opuszczającym salę.
-Chyba się nie zrozumieliśmy-mówię za jego plecami. Odwraca się z chamskim uśmiechem.
-O Martina-niby zdziwiony podchodzi do mnie.
-Zerwałeś z nią? Nie musisz kłamać i tak się dowiem-uśmiecham się sztucznie.
-Nie i nie zamierzam-zakłada ręce na pierś. Marszczę brwi.
Jak to nie zamierzasz?-prycham zdenerwowana.
-Nie powiesz jej o tym...złamiesz jej serce? Nie sądzę-uśmiecha się i odchodzi. To prawda nie potrafię jej o tym powiedzieć.

3 Dni później:
Dzisiaj jedziemy po odbiór badań Marianny. Wchodzimy do szpitala i witamy się z recepcjonistką.
-Pan doktor czeka w gabinecie-uśmiecha się uprzejmie. Ruszamy w tamtym kierunku, pukam i wchodzimy.
-Dzień dobry-równo mówimy. Unosi wzrok z nad papierów, zaciska zęby widząc nas.
-Ymm prosiłbym aby pani Marianna została sama-mówi.
-Nie mam przed nią nic do ukrycia-zatrzymuje mnie głos Mari.
-Dobrze w takim razie proszę tu usiąść-oblizuje wargi.-Otrzymaliśmy wyniki badań, przeglądnąłem je i....nie mam dobrych wieści-serce mi staje aby wybić najszybszy rytm-to tak trzustki-głos mu drży. Ręce mi się pocą i trzęsą, łapię się za głowę i kulę.
-A chemioterapia?-ożywiam się. Kręci głową.
-Można spróbować ale jest minimalna szansa że się uda, guz jest bardzo duży-usiada bezradny. Patrzę na Mari która siedzi wpatrując się w jeden punkt.
-Ile mi zostało?-pyta ochryple.
-Może rok jeśli stan się nie pogorszy-mówi cicho.-Chyba że chce pani spróbować chemioterapii-splata ręce. Kręci głową bezradna.
-Nie wiem czy to ma sens-unosi wzrok na Fickera.
-Ma sens-stawiam na swoim. Patrzy mi w oczy widzę w nich bezradność, miłość i ból.-Jest szansa-szepcze. Przytula mnie.
-Spróbuje-trzyma mnie mocno.

Po paru tygodniach:
Za tydzień Marianna rozpoczyna chemioterapię, boi się i ja też się boję. Nadal jest z Rickiem, nie umiem jej tego powiedzieć jest z nim szczęśliwa to jej pierwsza miłość a ten skurwiel wykorzystuje moją bezsilność. Gregor mój menadżer stara się jak umie by pomóc mi odzyskać wenę ale to na nic. Z Jorge układa mi się dobrze oprócz tego że spędzamy coraz mniej czasu razem on ma motocross a ja skupiam się na Mariannie, Ricku i karierze. Oparłam się na fotelu w "pokoju weny" czemu tak? To tutaj stworzyłam moje największe hity....nikt tu nie wchodzi oprócz mnie....nikt. Ściany są koloru niebieskiego i czerwonego a na nich zdjęcia artystów inspirujących mnie, jednym z nich jest Marianna, ona inspiruje mnie każdego dnia. Są też gitary...wiszą i stoją, elektryczne, akustyczne i basowe, perkusja stojąca w rogu i pianino po drugiej stronie.
Przejeżdżam ręką po czarnym skórzanym fotelu patrząc na jeszcze większą od niego czerwoną kanapę. Pokój marzeń...barek, instrumenty, płyty i cisza, spokój, odpoczynek. Niestety wkrada się tu niechciany stres...spędzam tu noce i dnie próbując coś napisać i w ten sposób zaniedbuje inne rzeczy, myślę o wszystkim tylko nie o tworzeniu. Wstaję odkładając czarną gitarę która meczę już od kilku godzin. Powolnym krokiem wychodzę i cicho zamykam drzwi złotym kluczem. Stawiam kolejno kroki na schodach kierując się w dół aż dochodzę do kuchni.
-No w końcu wyszłaś-przytula mnie uszczęśliwiona Mari mój wyraz twarz się nie zmienia..smętny.-Wiem że nie masz weny ale nie przemęczaj się tak-usiadłyśmy przy blacie-też miałam taki okres ale on miną i z tobą też tak będzie-uśmiechnęła się.
-Dziękuje-szepnęłam nieśmiało. Pogłaskała mój polik i przytuliła.
-A gdzie Rick?-zmieniłam temat.
-Ach znowu jakieś problemy w restauracji-pokręciła głową upijając wyka wody.
-A może chciałabyś go odwiedzić?-mam pewien pomysł. Zrobiła zamyśloną minę.
-To nie jest zły pomysł-wstała.-To co jedziemy?-zaśmiała się. Kiwnęłam głową.


-Dzień dobry my do Ricka Omarelli-powiedziała do wysokiej czarnowłosej dziewczyny. Ta się zakłopotała.
-Przykro mi ale szef jest na urlopie ma wrócić za dwa tygodnie-tłumaczyła. Zszokowana Marianna pokiwała głową na znak że rozumie a ta odeszła. Odwróciła twarz w moją stronę.-Słyszałaś? Okłamał mnie-posmutniała.-Dzwonię do niego-zdenerwowała się. Wybrała w nerwach numer mężczyzny. Z każdym sygnałem niecierpliwiła się jeszcze bardziej.
-Nie odbiera-zacisnęła usta. Przez ten cały czas się nie odzywałam nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić...jak mam się zachować?!
-Muszę ci coś powiedzieć-spuściłam głowę. Okej teraz albo nigdy..
-O co chodzi?-zmarszczyła brwi.
-Rick jest...-nie dokończyłam bo znikąd pojawił się właśnie on za jej plecami.
-Hej co wy tu robicie?-uśmiechną się nerwowo podchodząc do nas.
-Tutaj-dokończyłam wskazując na niego. Odwróciła się dynamicznie i go uściskała. Gdy się ściskali pokazał mi zwycięski uśmiech tak że Mari nie widziała. Moja twarz wyglądała jak jeden wielki grymas.
-Tini coś się stało? Masz taką minę..-powiedziała po oderwaniu.
-Po prostu ktoś yyy coś mnie obrzydziło-uśmiechnęłam się sztucznie spoglądając na Ricka.
-Okej...-podejrzliwie na mnie spojrzała-Słyszałam że masz urlop-skierowała się do niego zakładając ręce na pierś. Za jej plecami posłałam mu chytry uśmieszek.
-Yyy tak od dziś-a to szuja-ostatnio mało czasu spędzaliśmy razem więc postanowiłem trochę o ciebie zadbać-uśmiechną się do niej czarująco. Bleee...zaraz rzygnę.
-Ooo jesteś kochany-rzuciła mu się na szyję. Przekręciłam oczami, jego wzrok mówił: Wygrałem!

-Ja zostawię was samych-bąknęłam odchodząc. Marianna chciała coś powiedzieć ale on ją powstrzymał. Ze spuszczoną głową wyszłam z restauracji. Przyglądając się brukowanej kostce szłam prze zatłoczony chodnik.
-Cholera-syknęłam zderzając się z kimś.
-Nie, nie tak mam na imię-pomógł mi wstać.-Czuję się jakbyś mnie unikała-z irytacja spojrzałam w jego oczy.
-Nie unikam cię-tłumaczę-po prostu jestem zajęta-zaczynam iść a on za mną.
-Czym? A może kim?-prycha. Zatrzymuję się gwałtownie.
-Jesteś zazdrosny?!-bulwersuje się.
-Niee-karci mnie.
-Yhmm bo mi to wygląda..... na brak zaufania-ruszam nie zważając na czy za mną idzie.
-Przestań, nie chcę się kłócić-łapie mnie za łokieć. Wzdycham.
-Ja też nie....Jorge wszystko mi się sypie-wtulam się w niego, obejmuje mnie ramionami.
-Wszystko się ułoży-całuje mnie w głowę-zobaczysz-przytula mnie mocniej.
-Tini-szepną.
-Hmm?-uniosłam głowę do góry aby patrzeć mu w oczy, jest ode mnie o głowę wyższy.
-Chciałbym teraz spędzić z tobą czas ale muszę iść trenować-podrapał się po karku. Spuściłam głowę.
-No dobrze....Spotkamy się jutro?-dopytałam z nadzieją. Zamyślił się prze chwilę.
-Jasne-trochę sztucznie się uśmiechną. Postanowiłam nie zwracać na to uwagi.
-Okej to do jutra-ucałowałam go i odeszłam.

Następnego dnia:
Obudził mnie bardzo głośny pisk Mercedes dobiegający z dołu. Zerwałam się z łóżka biorąc kij bejsbolowy do ręki. Byłam prawie na dole gdy usłyszałam kolejny pisk tym razem Lodovicy. Zbiegłam ze schodów, zatrzymując się przed samą kuchnią, ścisnęłam mocniej rączkę kija. Nasłuchiwałam by stwierdzić z kim mam do czynienia ale słyszałam tylko podekscytowane głosy przyjaciółek. Rozluźniłam się i zdziwiona weszłam do kuchni.
-Czemu tak piszczycie?-zapytałam ich. Stały z radosnymi minami.
-Ruggero mi się oświadczył!-pisnęła.
-Aaaa nie wierzę-wyściskałam ją. Chichrałyśmy się tak przez chwilę.
-Po co ci ten kij?-wskazała na rzecz w mojej ręce.
-Myślałam że to włamywacz-szepnęłam.
-Ahaa-dziwnie na mnie spojrzała.
-A ty co byś sobie pomyślała gdybyś usłyszała takie piski?-uniosłam brwi i jedną ręką oparłam się o blat.
-Na pewno że to nie włamywacz-zaśmiała się. Spojrzałam na nią wyczekująco.-Tini jest dzień. ta okolica jest świetnie chroniona i masz cztero metrowe ogrodzenie z alarmem a niedaleko stąd jest posterunek policji.....uwierz mi takich głupich złodziei nie ma-pokręciła głową. Odłożyłam kij z boku i otworzyłam lodówkę.
-To kiedy i jak ci się oświadczył?-wychyliłam głowę.
-Wczoraj podczas kolacji w jego domu, postarał się wiesz świeczki, romantyczna muzyka i takie tam, skończyliśmy jeść zaprosił mnie do tańca i w trakcie niego uklękną, wyciągną czerwone pudełeczko i zapytał czy za niego wyjdę-rozmarzyła się. Z uśmiechem wysłuchiwaliśmy jej, cieszę się z jej szczęścia.
-Romantycznie-podsumowałam. Pokiwała twierdząco głową.
-To co? Teraz czekamy aż wasi się oświadczą-zaśmiała się.
-Oj u mnie to sobie poczekamy.....Xabiani nawet jeszcze nie powiedział że mnie kocha-posmutniała.
-Może czeka na odpowiedni moment albo chce być pewien swoich uczuć-pocieszałam ją-tych słów nie rzuca się na wiatr a widziałam jak na ciebie patrzy to tylko kwestia czasu-uśmiechnęła się.
-Ty zawsze wiesz co powiedzieć-przytuliła mnie. Oderwałyśmy się bo zadzwonił mój telefon a raczej menadżer.
-Hej Gregor-przywitałam się odchodząc trochę.
-Hej Martina załatwiłem ci dzisiaj wywiad-mówił szybko.
-Tak? To wspaniale! O której?-niecierpliwiłam się przygryzając wargę.
-Będę po ciebie o 13 tam się umalują co potrwa godzinę i o 14 się zaczyna
-Okej będę gotowa-oznajmiłam.
-To super! Do zobaczenia za dwie godziny pa
-Pa-rozłączyłam się. Uradowana wróciłam do kuchni.
-Co jest?-uniosła głowę Mercedes.
-Gregor załatwił mi wywiad-stukałam w blat rękami.
-Ymm wspaniale a wracając do tematu...jak myślisz kiedy Jorge ci się oświadczy?-o matko miałam się spotkać dzisiaj z nim. Zrozumie przecież muszę dbać o karierę.
-Zobaczymy-powiedziałam bez entuzjazmu.

Godzina 16:30:
Jestem wykończona, wywiad trwał ponad dwie godziny. Ellen zdążyła mnie powypytywać ale i zagrać ze mną różne zabawy. Sprawdzę co na portalach społecznościowych. Odblokowuje ekran kombinacją czterech cyfr po czym pokazuje mnie się tapeta i 15 nieodebranych połączeń od.....Jorge. Szybko oddzwaniam, po pięciu sygnałach odbiera.
-Jorge bardzo cię przepraszam ale mój menadżer załatwił mi wywiad i musiałam tam być-tłumaczyłam. Usłyszałam tylko jak ciężko wzdycha.
-Mogłaś mi powiedzieć. Dzwoniłem z piętnaście razy a ty nie odebrałaś byłem w twoim domu i dopiero od Lodo dowiedziałem się że masz wywiad. Wystawiłaś mnie-skwitował.
-Wiem Jorge przepraszam-przetarłam oczy ze zmęczenia.
-Spotkajmy się  musimy porozmawiać nie prze telefon pa-rozłączył się nie dając mi dojść do słowa.
-Chris podjedź pod dom Jorge dobrze?-powiedziałam do mojego szofera jak i zarazem ochroniarza. Kiwną głową i skręcił w lewo.

Chwiejnym krokiem szłam ku drzwi, boję się tej rozmowy. Zapukałam i odsunęłam się od drzwi patrząc na buty. Otwarł mi Jorge z rozczarowana miną.
-Wejdź-szepną robiąc mi miejsce w drzwiach.  Uczyniłam to nie spoglądając na niego. Poprowadził mnie do kuchni.
-Chcesz coś do picia?-z uprzejmości zapytał.
-Chciałeś porozmawiać-zmieniłam temat.
-To nie ma sensu-pokręcił głową. Tymi słowami sprawił ucisk w moim żołądku. Zacisnęłam zęby.-Nie spędzamy razem czasu ty robisz karierę i ja, tyle że jest jedna różnica... dla mnie to ty jesteś ważniejsza zaś w twoim przypadku kariera-zrezygnowany otarł czoło.
-To nie prawda-spojrzałam w jego oczy. Zamkną je odwracając wzrok.
-Nie wypieraj się tego, dzisiaj wystawiłaś mnie dla wywiadu....a pomyślałaś że ja też musiałem z czegoś zrezygnować-spojrzał na mnie wyczekująco-właśnie zrezygnowałem z zawodów do których trenowałem prze miesiąc, abyś ty mogła mnie wystawić-głos mu się łamał. Zastygłam w miejscu niczym posąg, beznamiętna twarz wpatrywała się w podłogę.
-Chcesz przez to powiedzieć że-przerwał mi.
-To koniec-zapanowała głucha cisza. Odwróciłam się i wyszłam. Wsiadłam do czarnego samochodu i wraz z Chrisem ruszyłam do domu.

Pożegnałam się z ochroniarze i weszłam do willi. W salonie siedziała Mechi z Ruggiem.
-O Tini już jesteś-zauważyła mnie.
-Ta jak widać-odparłam oschle.
-Jorge tu był....podobno mieliście się spotkać-mówiła coraz ciszej śledząc mnie wzrokiem. Przystanęłam na schodach odwracając się. Patrzałam na nią przez chwilę.
-Dobranoc-podreptałam na górę nie wiedząc lub nie chcąc odpowiedzieć.  Rozejrzałam się po moim pokoju w którym się znajdowałam i przysiadłam na łóżku. Ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się, nie wytrzymałam za dużo tego wszystkiego brak weny, choroba Marianny, zdrada Ricka i zerwanie z Jorge. Trzęsącymi dłońmi poprawiłam włosy zasłaniające mi twarz. Sława i bogactwo niby wszystko dla nie których. Ludzie którzy mają przyjaciół, rodzinę, matkę darzącą ich bezgraniczną miłością chcą sławy i bogactwa, ja zaś pragnę mieć rodzinę, wsparcie i matkę kochającą mnie a nie ćpunkę i dziwkę która mnie zostawiła gdy byłam niemowlęciem. Nie mam matki ani ojca chyba wiadomo dlaczego i jestem prawie pewna że ona też nie wie który to. Wiem to z tego co opowiadała mi Clara moja ciotka kiedy jeszcze żyła o mojej "rodzinie" w tym jej siostrze czyli mojej matce Matyldzie, miałam z nią zamieszkać ale pijany kierowca przejechał ją na pasach powodując śmierć. Przerwałam swoje rozmyślenia potrząsając głową, położyłam się na plecach zamykając oczy, słone łzy swobodnie spłynęły po moich policzkach. Wykończona usnęłam.

Następnego dnia:
Otworzyłam oczy nie podnosząc się, spałam prze całą noc w ciuchach nie przykryta kołdrą na płasko tak jak zasypiałam. Uniosłam głowę i od razu poczułam ból. Zebrałam siły i w końcu udało mi się wstać. W łazience umyłam się i ogarnęłam. Po ciuchu aby Mechi i Lodo mnie nie zauważyły zeszłam do kuchni i wzięłam dużo niezdrowego jedzenia. Wróciłam do pokoju i zamknęłam na klucz. Plan na dzisiejszy dzień: Nie ruszać się z łóżka, oglądać telewizję i jeść świństwa.

Po czterech godzinach bezsensownego siedzenia i leżenia ktoś zaczął się dobijać.
-Kto tam?-krzyknęłam z pełnymi ustami popcornu.
-To ja Mechi!-przestała dudnić.
-Idź sobie-bąknęłam.
-Martina co się stało siedzisz tam pół dnia-zdenerwowała się.-Tini otwórz!-tym razem Lodo która zapewne stała z nią krzyknęła.
-Nie-pogłośniłam muzykę. Zamknęłam oczy opierając się o róg łóżka i machałam rękami w rytm piosenki My Love. Poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Przestraszona odskoczyłam szybko.
-Jak tu weszłyście?!-zbulwersowałam się.
-Mam zapasowy klucz.....ale tu śmierdzi-otworzyła okno. Przekręciłam oczami.
-Naruszacie moją prywatność-powiedziałam oschle. Zignorowały to i usiadły na łóżku.
-Co się stało? Wróciłaś z tego wywiadu jakaś dziwna-ale to nie o wywiad chodzi pomyślałam.
-To nie wasza sprawa-podniosłam głos.
-Jesteśmy twoimi przyjaciółkami i to jest nasza sprawa co się z tobą dzieje-przekonywała do swojej racji.
-Jorge ze mną zerwał! Zadowolona? Teraz już wiecie...możecie iść-miny im zrzedły. Bez słowa mnie przytuliły. Nie będę płakać tym nic nie zdziałam.-Mam dość życia-oznajmiłam.
-Może chcesz z kimś porozmawiać?-zapytała Lodovica.
-Chcesz mi powiedzieć że potrzebuje psychiatry?-sztucznie się zaśmiałam.
-Nie o psychiatrę mi chodziło-wyszła zostawiając mnie z również zdezorientowaną Mercedes. Wróciła po kilku minutach.
-Za chwilę będzie-oznajmiła.
-Kto?!-zmarszczyłam brwi.
Zobaczysz-tajemniczo się uśmiechnęła.

-Mogę wejść?-usłyszałam znajomy głos.
-To my zostawimy was samych-opuściły pokój zostawiając mnie z Marianną. Usiadła obok mnie kładąc rękę na kolanie.
-Lodovica powiedział mi co się stało-spokojny głos dopływał do moich uszu-pamiętaj żeby się nie łamać, masz wspaniałe przyjaciółki które zawsze ci pomogą i masz mnie wiedz że zrobię dla ciebie wszystko-jej słowa były jak miód na moje serce. Mimowolnie się uśmiechnęłam.-A teraz wstawaj nie będziesz tak leżeć cały dzień-pociągnęła mnie za rękę. Doprowadziła mnie do kuchni.
-A wiec co wy na to żeby zrobić pizzę?-zaklaskała w dłonie.
-Ja jestem za-uniosła rękę Lodo. Kiwnęłyśmy ochoczo głowami.

Po 30 minutach:
-Too może lepiej zamówimy pizzę?-usiadłam na podłodze pełnej mąki.
-Dobry pomysł-poparły mnie.
-Ale pierwsze trzeba tu posprzątać-rozejrzałam się po kuchni. Wszędzie mąka, składniki które miały być na pizzy leżą rozdrylone na blacie a w zlewie pełno naczyń.
-Okej ja zmywam naczynia, Lodo bierze blat a Mechi z Marianną podłogę-wstałam energicznie podając mój plan. Wzięłyśmy się za sprzątanie.

-To co zamawiamy? Już jest czysto-oznajmiła Mechi.
-Jakie składniki?-wyciągnęłam telefon.

Następnego dnia:
Jemy we czwórkę śniadanie, Marianna została u nas na noc.
-Muszę zadzwonić-oznajmiłam i oddaliłam się do kuchni. Wybrałam numer do niego.
-Martina?-odebrał zdziwiony i jakby uradowany.
-Tak. Możemy się spotkać chciałabym z tobą pogadać-oznajmiłam.
-Okej to za pół godziny pod restauracją okej?
-Jasne pa-rozłączyłam się. Mam pół godziny na ubranie i dojście....zdążę. Pobiegłam na górę gdzie wybrałam zestawi ciuchów po czym się w nie ubrałam, pomalowałam się, uczesałam i spryskałam Euphorią od Calvina Kleina. Zadowolona zeszłam na dół.
-Ja wychodzę nie wiem kiedy wrócę-krzyknęłam zanim zniknęłam za drzwiami wyjściowymi. Pośpiesznym krokiem dotarłam pod restaurację gdzie czekał Jorge.
-Usiądziemy?-zapytał wskazując na nią.
-Nie wolę się przejść-oznajmiłam. Ruszył za mną. Spacerowaliśmy w trochę niezręcznej ciszy.
-Mogę wiedzieć o czym chciałaś porozmawiać?-zatrzymał mnie. Usiedliśmy na białej ławce pod drzewem z czerwonymi liściami.
-Wiem że się rozstaliśmy, ale nie chcę by nasze relacje były złe-oznajmiłam.
-Też tego nie chcę-spojrzał na mnie.
-Jeśli chcesz możemy zostać przyjaciółmi-przygryzłam nerwowo wargę.
-No pewnie-uśmiechną się. Niepewnie się do niego przytuliłam na szczęście odwzajemnił uścisk.
-To co przyjaciółko idziemy na lody?-uśmiechną się promiennie po oderwaniu odwzajemniłam to.
-Pewnie mój ty przyjacielu-zaśmiałam się wstając i łapiąc go pod rękę. Czerwona budka z różowym daszkiem a pod nim starsza kobieta.
-Dzień dobry-przywitałam się, odpowiedziała mi tym samym.
-Co zakochańce sobie życzycie?-miło się uśmiechnęła, na co ja się trochę skrępowałam.
-Ja poproszę sorbet malinowy i pistacjowy a ty Tini?-spojrzał wyczekująco.
-Miętę z czekoladą i cytrynę poproszę-lekko się uśmiechnęłam. Kobieta podała nam różki a Jorge zapłacił. Polizałam swojego loda który był pyszny jak dla mnie.
-Daj skosztować-wyrwał mi go i oblizał dookoła na co zmroziłam go wzrokiem. Uśmiechną się niewinnie i podał swojego. Skosztowałam go tyle że nie śliniłam go dookoła jak ok.

Po kilku godzinach spacerowania Jorge odprowadził mnie do domu.
-To pa-staliśmy na przeciwko siebie. Chciałam pocałować go w policzek ale odwrócił przypadkowo głowę przez co musnęłam jego usta. Skrępowana odsunęłam się od niego mówiąc szybkie "pa" i weszłam do domu. Z otwartymi ustami szłam przez salon i całe schody a w pokoju walnęłam się na łóżko analizując co się stało. Umyłam się szybko i dostałam esemesa od Jorge: Dobranoc :*. Odpisałam mu tym samym tyle że z inną miną, zwykłym uśmieszkiem i poszłam spać.

Następnego dnia:
Wyspana wstałam przeciągając się powoli. Czuje jakby stres i złe myśli mnie opuściły, zaczyna się układać i mam nadzieje że już tak zostanie. Zadowolona wybrałam sobie wygodne ale ładne ubrania i do tego sportowe buty. Szybko zeszłam po schodach i w lekkim truchcie wparowałam do kuchni gdzie nikogo nie było. Wzięłam się za robienie śniadania dla naszej trójki, wybrałam jajecznicę. Gdy smażyłam jajka na patelni zadzwonił dzwonek do drzwi i do kuchni weszły dziewczyny.
-Popilnujecie jajek? Ja otworzę-kiwnęły głową a ja udałam się otworzyć, moją pierwszą myślą była Marianna i Jorge ale ku mojemu zaskoczeniu za ujrzałam dorosłą kobietę palącą papierosa, szatynkę choć jej włosy trochę przypominały rudy kolor.
Miała wory pod oczami i gdy mnie ujrzała w jej oczach zobaczyła zadowolenie, pod wpływem jej wzroku po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
-Dzień dobry...w czym mogę pomóc?-z lekkim strachem spoglądałam na nią nałogowo ściskając klamkę od drzwi. Nieznajoma przez chwilę się nie odzywała.
-Nie wiesz kim jestem, za to ja wiem kim ty jesteś-odparła. Wszystko było by w porządku bo jestem sławna, mogła to być moja fanka ale no właśnie jest jedno ale....miała bardzo podobne rysy twarzy i barwę głosu do mojej ciotki Clary. Czy to możliwe że to jej siostra czyli moja matka?!
-Kim pani jest?-zacisnęłam usta. Serce biło mi jak oszalałe a ręce dygotały. Uśmiechnęła się ledwo widocznie.
-Jestem twoją matką-jej szaro-zielone oczy wpatrywały się we mnie.-Nie wpuścisz mamusi?-podeszła do mnie. Chciała dotknąć mojego policzka ale się odsunęłam.
-Ja nie mam matki-wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Otwarła usta ze zdziwienia prychając.-Dla mnie-wskazałam palcem na nią tuż przed jej twarzą powodując jej lekkie odsunięcie-nie żyjesz-zamknęłam szybko drzwi na klucz.
-Jeszcze zobaczymy smarkulo-krzyknęła zza drwi waląc w nie bodajże pięścią lub kopiąc. Stanęłam tyłem opierając się o nie i przysłuchując czy już poszła. Najwyraźniej tak gdyż już jej nie słyszałam. Z moich oczu poleciały łzy, nawet nie mrugnęłam....byłam w szoku, po dziewiętnastu latach pierwszy raz ją ujrzałam. Nie wiem czego chce.....narkotyków, pieniędzy na nie?! Ode mnie ich nie dostanie.
-Tini kto przyszedł?!-usłyszałam głos Mechi dochodzący z kuchni. Otarłam łzy i poszłam tam. Próbowałam udawać że nic się nie stało ale chyba nikt nie jest tak dobry w kłamaniu.-Płakałaś?-zdziwiła się.-Kto to był?-jej głos był zdenerwowany. Oparła ręce o blat uniemożliwiając mi ucieczkę.
-Nie uwierzysz-szepnęłam unosząc powoli wzrok aż spotkałam się z jej oczami, zamrugała kilkukrotnie.-Moja matka, nie żyjąca dla mnie osoba która porzuciła mnie dziewiętnaście lat temu-zbladła. Kręcąc głową usiadła na krześle, Lodovica która wszystko słyszała tępo wpatrywała się w marmur.
-Jak myślisz czego chciała?-ujrzałam grymas na jej twarzy.
-Na razie mogę się tylko domyślać ale wiem że wkrótce się dowiem-oznajmiłam.-Uważajcie na nią, wyglądała na nieobliczalną może nas obserwować to ćpunka pewnie nie ma pieniędzy na narkotyki i jest na głodzie-zacisnęłam pięści, czuję że sporo namiesza.

Godzina 19:
W lodówce pustki....trzeba iść na zakupy. Zgarnęłam potrzebne rzeczy w postaci czarnego portfela i telefonu.
-Mechi! Lodo! Idę do sklepu!-krzyknęłam. Słyszałam jak zrywają się z kanapy w salonie.
-Sama?-zapytały.
-Tak pójdę po kilka produktów do sklepu obok, nic mi nie grozi-zaśmiałam się.
-Może iść z tobą albo zadzwonić po Chrisa lub Nate'a?-schowała usta. Westchnęłam poirytowana.
-Jestem za piętnaście minut-uspokoiłam je. Wahały się przez chwile po czym niechętnie się zgodziły. Wychodząc na dwór poczułam zimny wiaterek, było już ciemno ale latarnie świeciły dzięki czemu cokolwiek widziałam. Szybkim krokiem szłam do sklepu rozglądając się dookoła, nie powiem trochę się bałam. Coś szurnęło za mną, gwałtownie się odwróciłam ale nikogo nie było. Szłam tyłem wytężając wzrok, matko ja już świruję. Odwróciłam się przodem wiedząc że doszłam do sklepu. Weszłam do małego marketu witając się ze znajomą mi ekspedientką. Chodziłam między pułkami szukając potrzebnych mi rzecz. Czułam na sobie czyjś wzrok ale nikogo nie było. Przystanęłam na chwilę obracając się dookoła i....nic. Z pełnym koszykiem ruszyłam do kasy.
-Dzień dobry-z uśmiechem przywitała się ze mną młoda blondynka.
-Dobry-odparłam również z ciepłym uśmiechem. Szybkimi ruchami przesuwała produkty przez czytnik.
-To będzie 51 złoty i 42 grosze-otworzyła kasę, podałam jej pieniądze a po chwili otrzymałam paragon. Chwyciłam siatkę, żegnając się z nią i opuściłam sklep. Machając nią do w przód i w tył mijałam kolejne domy i latarnie. I znowu ten szmer.....spokojnie to pewnie liść albo jakieś małe zupełnie nie groźne zwierzątko. Nie obracałam się tylko przyśpieszyłam kroku.
-Martina-usłyszałam skomlenie z krzaków obok których przechodziłam.-Martinaa-ochrypły głos sparaliżował moje ciało. Odwróciłam głowę w stronę dobiegającego głosu i powoli się tam zbliżałam. Za krzakami nikogo nie było, odetchnęłam z ulgą rozluźniając mięśnie. Odwróciłam się a wtedy ujrzałam matkę z szeroko rozwartymi oczami i zaciśniętymi ustami. Złapała mnie za ręce i mocno potrząsała.
-Jestem twoją matką słyszysz! Jesteś mi coś dłużna tyle przez ciebie cierpiałam!-krzyczała zdzierając sobie gardło. Coraz mocniej mną potrząsała zaciskając pazury na moich rękach. Wyrwałam się przewracając ja i odbiegłam w stronę domu. Słyszałam krzyki nawołujące mnie. Wparowałam do domu cała zdruzgotana.
-Tini! Matko boska-podbiegły do mnie.
-Była tam, czekała na mnie-szeptałam w jej blond włosy mocno do siebie przyciskając. Gładziła mnie po plecach uspokajając.
-Lodo przenieś coś na uspokojenie-szepnęła do czarnulki szokowanej moim stanem.
-Ona powiedziała że przeze mnie cierpiała-powiedziałam płaczliwie.
-Och Tini-przytuliła mnie bardziej.

Następnego dnia:
Obudziłam się na kanapie, Mechi i Lodo spały po moich obu stronach wtulone we mnie. Delikatnie wygramoliłam się z ich objęć. Przetarłam dłońmi twarz przypominając sobie wczorajsza sytuację, zmarniałą twarz mojej matki. Powoli podniosłam się z kanapy nie budząc nikogo. Na górze zrobiłam poranną toaletę i ubrałam świeże rzeczy. Mam teraz żyć w ciągłym strachu?! Ona nie da mi spokoju. Nie robiłam śniadania, nie mam apetytu jedynie napiłam się soku jabłkowego. Sączyłam go powoli nigdzie się nie śpiesząc, dzisiaj przesiedzę cały dzień w domu. Zadzwonił mój telefon.
-Tak słucham?-powiedziałam beznamiętnie nie wiedząc kto dzwoni.
-Hej to ja Marianna nie wyświetliłam ci się?-zdziwiła się.
-Yyy nie to znaczy tak po prostu nie spojrzałam-jąkałam się.
-Chciałam cię tylko poinformować że przyjdę dzisiaj cie odwiedzić-ucieszyłam się ale i zmartwiłam.
-Dobrze ale weź jednego z ochroniarzy-rozkazałam.
-Po co? Na dworze jest jasno a do ciebie mam dziesięć minut drogi-tłumaczyła.
-Po prostu weź ich ze sobą okej?-zdenerwowałam się.
-No dobrze, nie wiem po co ale jak tak ci na tym zależy
-I to bardzo-szepnęłam
-Dobrze będę za godzinkę-i rozłączyła się. Usiadłam nadal robiąc małe łyki soku. Ogarnęłam trochę w kuchni i obudziłam dwa śpiochy.
-Wstawajcie Marianna przychodzi za godzinę-walnęłam obie biała poduszką po głowie. Jęknęły niechętnie i dosłownie z czołgały się z sofy. Zaśmiałam się i przyniosłam im po szklance soku.
-Ooo jaka kochana-Lodo zaśmiała się. Włączyłam telewizję akurat leciał sport.
-Jorge Blanco ex chłopak Martiny Stoessel robi wielką karierę w motocrossie lecz  nie o tym huczą wszystkie media. Para rozstała się kilka dni temu z przyczyn niewiadomych a jeszcze kilka dni temu Martina mówiła że wspaniale im się układa teraz na każdej okładce są oni a raczej ich rozstanie. Ostatnio zostali przyłapani na przyjacielskim spacerze czyżby miłość przygasła i pozostała przyjaźń a może Martina zdradziła swojego już byłego chłopaka?-mówiło czarnowłose babsko z samoopalaczem na ryju. Moje współlokatorki ukradkiem na mnie spoglądały. Przełączyłam kanał na jakiś głupi serial.
-Ooo patrzcie co leci-przerwałam krępującą ciszę.
-Tak serial którego nie znosisz-bąknęła zażenowana Mercedes. Skarciłam ją wzrokiem i z powrotem skupiłam się na badziewnym programie.

Godzinę później:
Właśnie przyszła Marianna tak jak ją prosiłam z Natem przy boku.
-Muszę ci coś powiedzieć-oznajmiłam gdy już okupowałyśmy salon a szczególnie jego kanapę.
-Tak?-upiła łyka kawy i odłożyła filiżankę na szklany stół.
-Moja biologiczna matka wróciła-wypatrywałam jej reakcji. Przestała mrugać i się uśmiechać.
-Gdzie teraz jest?-położyła rękę na moim kolanie.
-Nie wiem nie obchodzi mnie to-westchnęłam-ale ją obchodzi gdzie ja jestem-zrezygnowana oparłam się o róg.
-Może chce po prostu z tobą porozmawiać-zapytała a raczej stwierdziła.
-Nie zrozumiesz-pokręciłam głową-nie wiesz do czego jest zdolna, ja też tego nie wiem ale już pokazała mi początek-przypomniałam sobie jej twarz aż przeszedł mnie dreszcz.


Rozmowa ciągnie się nam już od dwóch godzin a tematów nie brakuje.
-I co napisałaś coś?-uniosła brwi. Westchnęłam kręcąc przecząco głową.
-Nie umiem-rozłożyłam ręce-Nawet nie wiem o czym napisać-bąknęłam sącząc herbatę z cytryną.
-Może o miłości?-zaproponowała za co skarciłam ją wzrokiem.
-Och no to może o szczęściu, strachu albo o rozstaniu, nie wierzę że nic nie napisałaś-przymrużyła oczy.
-Oj no dobra coś może mam ale to zwykłe bazgroły-kręcę głową.
-Pokaż-nakazuje.
-Nie-piszczę. Twardo na mnie patrzy. Wstaje i idę po czarny zeszyt z białą nutką, podaje jej go otwartego na odpowiedniej stronie.
-Z czasem ręka słabnie i puszcza serce nagle, zapomina i odchodzi, wystarczy małe wspomnienie a serce znowu boli, myślisz o tym  i przestajesz, nie pamiętasz czego chciałeś idziesz na przód zapomniałeś lecz pamiętasz że kochałeś-przeczytała delikatnie się uśmiechając.-Wystarczy oszlifować i dodać melodię. Masz coś?-oddała mi tekst.
-Nie-szybko odpowiedziałam.
Jesteś gotowa?-zapytałam. Wie o co mi chodzi.
-Nie wiem-spuściła głowę-ale będę walczyć, nie poddam się-zacisnęła pięści, uśmiechnęłam się dumnie.

2 dni później:
Spędzamy z Jorge coraz więcej czasu, pomaga mi jest jak prawdziwy przyjaciel tylko czuję do niego coś więcej niż zwykłą przyjaźń. Widzę po nim że nadal mnie kocha, kiedy jesteśmy blisko hamuje się aby mnie nie pocałować. Wspiera mnie tak jak w tej chwili, właśnie pakujemy Mariannę do szpitala. Dzisiaj zaczyna chemioterapię.
-Włożyłeś piżamę?-pytam go.
-Ymm tak-przegląda torbę.
-Okej a kapcie?-pytam znowu. Wzdycha.
-Tini wszystko zapakowałem, nie martw się najwyżej dowieziemy-przytula mnie. Do pokoju wchodzi Marianna.
-Przeszkadzam?-pyta.
-Nie nie-odsuwamy się od siebie.-Jedziemy?-kiwają głowami. Jorge bierze torbę na jedno ramię i schodzimy na dół. Zamykam za nami dom. Rozglądam się wypatrując kogoś, o dziwo Matylda nie nachodziła mnie więcej. Z uśmiecham na jakiego jest  mnie stać wsiadam do samochodu, Mari z tyłu a mój przyjaciel obok mnie.
-A gdzie Ricardo?-prycham.
-Urlop mu się skończył-wzrusza ramionami.
-Och i nie miał nawet czasu odwieźć cię do szpitala?-śmieje się pogardliwie.
-Tini nie wiem czemu jesteś tak negatywnie do niego nastawiona-kręci zła głową.
-Mam swoje powody-burczę i ruszam.

Po niecałych piętnastu minutach docieramy do celu. Odpinam pas i wychodzę otworzyć bagażnik.
-Daj-rozkazuje Jorge zabierając mi torbę, unoszę ręce w geście obronnym i mu ją podaje. Kierujemy się w stronę recepcji.
-Dzień dobry-mówię do blondynki.
-Dzień dobry. Pani Marianna Samarego-wyszukuje coś na komputerze.-Proszę udać się do gabinetu doktora Fickera na końcu korytarza-uśmiecha się. Mariana idzie wolno, niepewnym krokiem.
-Wszystko będzie dobrze-biorę ją pod ramię. Dochodzimy do gabinetu po czym pukam dwukrotnie.
-Proszę-donośny głos pozwala nam na wejście.
-Dzień dobry doktorze-siadamy na krzesłach.
-Witam panie i pana..?-unosi brwi wyciągając rękę.
-Jorge Blanco chło..przyjaciel Martiny-peszy się ściskając mu dłoń.
-Dobrze-usiada na przeciwko nas-Dzisiaj zostanie pani tylko przygotowana, jutro podamy już pierwszą dawkę leku. Jeszcze jedna sprawa po tygodniu lub dwóch włosy zaczną wypadać a z doświadczenia wiem że dla kobiet to ciężkie przeżycie więc proponuje-zawahał się-je ściąć-dokończył.
-Dobrze-powiedziała pewna swoich słów.
-Mogę zamówić fryzjera albo pielęgniarki to zrobią-zaproponował.
-Nie zrobię to sama-zdziwiłam się na jej słowa-Martina i Jorge mi pomogą-spojrzała na nas a my na siebie.

-Okej masz-podałam jej przegotowaną maszynkę. Stała przed lustrem w rozpuszczonych włosach. Mocno ściskała przedmiot do golenia. Przyłożyła go do czubka głowy, zacisnęła oczy, usta i wolną rękę. Wolnym ruchem przejechała po sam czubek, zgolone włosy opadały na jej ramiona i podłogę. Otworzyła oczy i przejechała dłonią po łysym miejscu a z jej oczu popłynęła łza, nie poddawała się i wykonywała kolejne ruchy, gdy już zgoliła wszystko podała mi maszynkę.
-Jesteś niesamowita-szepnęłam i poprawiłam niedociągnięte ślady. Spłukałam jej głowę z resztek włosów i otarłam ją ręcznikiem. Zostawiliśmy ją aby mogła się przebrać w piżamę.
-Dałaś radę-przytulił mnie.
-Gdyby cię tam nie było to bym nie dała-uniosłam głowę patrząc mu w oczy. Chciał coś powiedzieć ale w ostatnim momencie zrezygnował i mnie pocałował.
Zdziwiona oddałam pocałunek, wplotłam rękę w jego kasztanowe włosy przyciskając do siebie.
-Co to było?-zapytałam po oderwaniu. Uśmiechną się uroczo.
-Dowód że cię kocham-wyszeptał. Uśmiechnęłam się na te słowa.
-Kochasz?-upewniałam się.
-Tak, a ty mnie kochasz?-jego wzrok błądził po mojej twarzy.
-Kocham-tym razem ja go pocałowałam ale na krótko bo usłyszałam otwieranie drzwi. Smutna Mari weszła nawet na nas nie patrząc i położyła się na łóżku patrząc w okno. Mogę tylko wyobrazić sobie jak się czuje. Chwyciłam chłopaka za rękę ciągnąc go w jej stronę. Przysiadłam po drugiej stronie i położyłam rękę na jej chudym biodrze. Do sali wszedł lekarz.
-Prosiłbym o opuszczenie sali pani Marianna musi odpocząć-spojrzał na nas.
-Oczywiście-uczyniliśmy to.

Dwa dni później:
Marianna dobrze przyjęła dawki leków i na razie czuje się dobrze. Odwiedziłam ją przed chwilą a teraz wraz Jorge jedziemy poznać jego rodziców. Mieszkają oni trochę daleko ja nie wiem dokładnie gdzie więc Jorge prowadzi. Jest jakiś zestresowany...Czy ja też powinnam być?
-Kochanie coś się dzieje?-spojrzałam na niego.
-Tak bo wiesz ja nie mam tak jakby normalnej rodziny....znaczy są normal..-przerwałam mu.
-Jorge to nie jest ważne, bardzo się cieszę że ich poznam jacy by nie byli-wytłumaczyłam.
-Ale nie wiesz o co chodzi-dalej gadał,
-Spokojnie co będzie to będzie-oparłam się wyluzowana  na fotelu.
-Tylko się nie zdziw potem i nie mów że nie powiedziałem-dopowiedział.
-Dobrze-spokojnie mu odpowiedziałam.

3 godziny później;
W końcu dojechaliśmy. Ta podróż była męcząca ale co było to minęło. Czuję lekkie mrowienie w brzuchu....stresuje się właśnie teraz gdy stoimy przed samymi drzwiami. Oboje się stresujemy a on nie powinien tylko ja. Drzwi się otworzyły a ja ujrzałam dwie kobiety blondynkę i brunetkę. Jorge nie mówił że ktoś jeszcze będzie oprócz rodziców, pewnie koleżanka albo ciotka.
-Ooo witajcie-uściskały nas.-Wchodźcie nie stójcie tak-blondynka o zielonych oczach wpuściła nas do środka a ta druga przyglądała się nam z uśmiechem.
-To jest Martina moja dziewczyna-przedstawił nas sobie jak już doszliśmy do salonu.
-Miło mi cię poznać ja jestem Caroline mama Jorge-podała mi dłoń która uścisnęłam-a to jest moja żona Samantha-wskazała na brunetkę. Otworzyłam buzię ze zdziwienia i oszołomiona uścisnęłam jej dłoń która mi podała. -Och Jorge ci nie powiedział-zakłopotała się. Nie umiałam nic z siebie wykrztusić, byłam w szoku.
-Próbował-szepnęłam do siebie.
-Proszę?-zapytała.
-Nie, chyba zapomniał-uśmiechnęłam się speszona. Staliśmy tak przez chwilę w zupełnej ciszy.
-To może usiądziemy?-zaproponował mój chłopak. Bez słowa wszyscy to uczyniliśmy. Mama Jorge nałożyła nam na talerze pieczeń.
-Bardzo dobre-pochwaliłam ją z uśmiechem co odwzajemniła. Matko nie myślałam że będzie tak sztywno. Caroline spoglądała znacząco na Samanthę.
-Może chcesz o coś zapytać Martina? Widzę że jesteś w lekkim szoku-zaśmiała się.
Jorge chichrał się cały czas, najwyraźniej śmieszyła go ta sytuacja.
-Mam jedno pytanie....jeśli jesteście małżeństwem to...skąd Jorge-zakłopotałam się.
-Ach jesteś ciekawa jak to możliwe że zaszłam w ciąże-zaśmiała się-postanowiliśmy zrobić zabieg in vitro, wspólnie uzgodniłyśmy że to ja urodzę Jorge-uśmiechnęła się miło.
Rozmowa rozluźniła się, kobiety otwarcie mówiły o swoim związku i o wychowywaniu mojego chłopaka. Myślałam że to będzie zwykła kolacja ojciec, matka i my a tu taka niespodzianka nie powiem że nie miła.

Kilka godzin później:
-Miło było was poznać-żegnałam się z Caroline i Samanthą.
-Ciebie też Martina mam nadziej że Jorge będzie dla ciebie dobry-uściskała mnie. Potem pożegnała się jeszcze z Jorge i wsiedliśmy do samochodu machając im na pożegnanie.
-I jak wrażenia?-zaśmiał się.
-Kiedyś cię uduszę-śmiałam się z nim.
-Twoja mina była bezcenna, ale przynajmniej następnym razem nauczysz się dopuszczać mnie do słowa.-pogroził mi rozbawiony.
-Haha bardzo śmieszne-udałam obrażoną. Pocałował mnie szybko nie odrywając wzroku od jezdni. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam swojego iphone'a.
-Do kogo dzwonisz?-zaciekawił się.
-Do mojego menadżera-odparłam i czekałam aż odbierze.
-Gregor?-zapytałam słysząc że odebrał.
-Tak coś się stało?
-Nie, to znaczy tak...chciałabym żebyś posłuchał piosenki którą napisałam-oznajmiła.
-Ooo jaka cudowna wiadomość, wiedziałem że ci się uda-słyszałam jego entuzjazm.
-To dobrze-zaśmiałam się.
-Pasuje ci jutro o 9?
-Tak będę o dziewiątej-potwierdziłam.
-Czekam na nowy hit! Na razie-rozłączyłam się. Przymknęłam oczy i usnęłam.

Poczułam jak ktoś mnie podnosi i gdzieś ze mną idzie. Otworzyłam oczy i ujrzałam Jorge.
-Gdzie jesteśmy?-zaspana wtuliłam się w niego.
-Teraz w twoim domu-odparł po wejściu do mojej willi.
-Aha-oczy same mi się zamknęły.

-Zostań ze mną-pociągnęłam go za bluzę na łóżko w moim pokoju. Myślał przez chwile po czym położył się obok mnie a ja się w niego wtuliłam.

Następnego dnia:
Poczułam jak coś rusza się pode mną, uniosłam głowę i ujrzałam śpiącego Jorge. Miał włosy w uroczym nie ładzie i cicho pomrukiwał. Wplotłam w nie palce i delikatnie aby go nie obudzić bawiłam se nimi. Spojrzałam na zegar który wskazywał  siódmą, delikatnie wyswobodziłam się z jego ramion i podreptałam do łazienki. Zmyłam wczorajszy makijaż, wzięłam prysznic i umyłam głowę, wysuszyłam suszarką i pomalowałam się delikatnie. Wróciłam do pokoju i otworzyłam okno.
-Jorge-szeptałam. Usiadłam na nim okrakiem i podskoczyłam na co się zerwał wystraszony. Rozbawiona jego miną opadłam obok niego na białą pościel.
-Ale miałeś minę-śmiałam się. Przymrużył oczy i powoli się zbliżał.
-Nie Jorge przestań proszeee-śmiałam się wniebogłosy.
-Przeproś-nakazał.
-Prze-przepraszam-w końcu przestał. Powoli uspokajałam swój oddech. O matko już ósma, zerwałam się z łóżka.
-Muszę o dziewiątej być w studio-zdenerwowałam się.
-Masz jeszcze godzinę-wskazał na zegar.
-Tak ale chcę jeszcze wpaść do Mari-sprostowałam.
-Podwieźć cię?-zapytał.
-Wybacz kotku ale jeżdżę sto razy szybciej od ciebie-zaśmiałam się. Ucałowałam jego policzek i wybiegłam.

-Jak się czujesz?-uniosłam kącik ust na jej widok.
-Dobrze choć jestem trochę obolała-zaśmiała się. Usiadłam na krześle obok przyglądając się jej.
-Co mi się tak przyglądasz?-roześmiała się.
-Po prostu cieszę się że cię mam-szczerze powiedziałam.-Jadłaś coś dzisiaj?-uniosłam brwi.
-Tak te ohydne szpitalne jedzenie-naburmuszyła się. Sięgnęłam ręką po biała siatkę i wyciągnęłam kilka produktów.
-Masz ale nikomu nie mów że ci przyniosłam doktor wie ale te pielęgniarki są wścibskie więc uważaj a teraz ja lecę do studia i wpadnę do ciebie potem przytuliłam ją. Wychodząc usłyszałam tylko "dziękuje". Zadowolona mijałam ludzi na korytarzu, moja mina zrzedła gdy ujrzałam Ricka.
-Musimy pogadać-powiedziałam sucho tak aby nikt nas nie usłyszał. Prychną mi prosto w twarz.
-Nie mamy o czym-zaśmiał się pogardliwie.
-Och mamy-popchnęłam go w stronę wyjścia. Zaprowadziłam do ślepej uliczki.
-Skończyłeś to?-przyparłam go do ściany.
-Nie i nie zamierzam-potrząsną głową-choć może coś jednak zakończę-powiedział tajemniczo i odszedł zostawiając mnie zdezorientowaną. Otrząsnęłam się i pojechałam do studia.


-I jak?-ściągnęłam słuchawki.
-Jest fantastyczna!-wykrzykną Gregor. Zaśmiałam się.-Jeszcze dzisiaj ja nagramy-oznajmił.

Trzy godziny później:
Wybiła godzina dwunasta i właśnie skończyliśmy.
-Okej jest dobrze, na dzisiaj koniec-powiedział do wszystkich. Zebrałam swoje rzeczy i opuściłam studio nagraniowe. Zajechałam na podjazd pod swoją willą, zamknęłam samochód i ruszyłam do drzwi.
-Co ty tu robisz?-warknęłam widząc swoją matkę. Zrobiła głupi uśmieszek.
-Grzeczniej-wycedziła. Ominęłam ja wchodząc do domu, chciałam zamknąć jej drzwi ale się wcisnęła. Poszła do kuchni a ja pognałam za nią.
-Jak już mówiłam dużo przez ciebie się nacierpiałam-zaśmiała się drwiąco.-Och nie wiesz o co chodzi? Gdyby nie ja to by cie na świecie nie było!-wykrzyknęła-Wiesz jak męczyłam się podczas porodu, byłam umierająca i to przez ciebie-udawała że płacze-prawie mnie zabiłaś i musisz zapłacić za moje cierpienia-złapała się za serce-najlepiej gotówką-dopowiedziała wydymając usta.
-Chyba cię pojebało-puknęłam się w głowę.
-Chcę 37 tygodni cię nosiłam in rodziłam pięć godzin więc chcę czterdzieści dwa tysiące-zażądała.
-Nie, nic ci nie dam-pokręciłam głową. Podeszła do mnie przygniatając do lodówki.
-Albo to zrobisz albo odwiedzę Mariannę-czułam jej ohydny oddech na twarzy.
-Ty suko-chciałam ją odepchnąć, niestety złapała moje ręce.
-Nienawidzę cię-udało mi się ją odepchnąć-Dam ci je ale masz wyjechać i więcej nie wracać-oznajmiłam-Dla mnie masz być nieżywa tak jak przez te 19 lat rozumiesz?-miałam łzy w oczach.
-Zgoda-uśmiechnęła się zwycięsko. Czy to możliwe że są ludzie bez uczuć? Co narkotyki robią z człowiekiem.-Wiem że jesteś kasiasta więc na jutro czterdzieści dwa kawałki-zacisnęła usta-będę tu o dwudziestej.


-Jestem-sztucznie się uśmiechnęłam.
-Hej! I jak ci poszło? Piosenka się spodobała?-usiadłam obok Marianny.
-Tak i to bardzo, nagrywaliśmy trzy godziny dla Gregora musi być wszystko idealnie-zaśmiałam się.
-Był tu Rick?-spytałam.
-Tak ale tylko na chwilkę i jest jakiś dziwny-posmutniała. Nerwowo poprawiłam włosy.-Mówił że rozmawialiście-uśmiechnęła się.
-Tak spotkałam go jak wychodziłam i się przywitałam-zaśmiałam się nerwowo. Uwierzyła i się uśmiechnęła.
-Boli cię coś?-z troski zapytałam.
-Trochę głowa mnie kuje ale lekarz mówił że to normalne przy tych lekach-przymknęła oczy. Zadzwonił mój telefon.
-Przepraszam-powiedziałam do Marianny.
-Tak?
-Hej kochanie-usłyszałam głos mojego ukochanego.
-Hej co tam?
-A nic ale dzisiaj zapraszam Cię na kolację-oznajmił z lekką chrypką.
-Zaczekaj-powiedziałam.
-Mari bo jest taka sprawa....mogę iść dzisiaj na kolacje z Jorge?-skierowałam się do niej.
-Nawet się nie pytaj, i tak będę spała-zaśmiała się a ja wraz z nią.
-Okej jestem....to gdzie mnie zabierasz?-zaciekawiłam się.
-To niespodzianka-wymruczał. Przekręciłam oczami.
-Ach no okej-zrezygnowana odpuściłam, i tak się nie dowiem.
-Będę po ciebie o 19 dobrze?
-Do zobaczenia-rozłączyłam się.

Godzina 18:45:
Mechi i Lodo pomogły mi wybrać strój na randkę i się umalować.
-Okej wyglądasz prześlicznie-zapiszczała Lodo.
-Dzięki wam-przytuliłam je. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć a ty zejdź za chwile-Mechi poszła na dół. Poprawiłam się i powoli schodziłam po schodach. Zobaczyła go wyglądał nieziemsko, ubrany był w białą koszulę i na to czarną marynarkę do tego jeansy i dopasowane buty. Zobaczył mnie i się uśmiechną a Mechi oddaliła do kuchni.
-Wyglądasz przepięknie-ucałował mnie.
-Ty też niczego sobie-przejechałam po nim wzrokiem na co się zaśmiał.
-Idziemy?-wyciągną ramię, bez słowa złapałam go i wyszliśmy. Oświetlonymi uliczkami doszliśmy do restauracji.
-Rezerwacja na nazwisko Blanco-powiedział do kobiety ubranej na czarno. Sprawdziła na komputerze.
-Tak proszę za mną-pokierowała nas do stolika w loży.
-Będziemy mieli prywatność-szepną mi na ucho. Odsuną krzesło na którym usiadłam a sam zasiadł na przeciwko. Kelner podał nam menu i odszedł.
-Co wybierasz?-uniósł wzrok znad karty.
-Dziewiątkę a ty?-spojrzałam na  niego.
-Piętnastkę-zaśmiał się. Wysoki blondyn odebrał nasze zamówienia i ponownie udał się do kuchni.

Po romantycznej kolacji poszliśmy się przejść. Spacerujemy dookoła jeziora wąską dróżką. W oddali na skrzypcach gra starzy mężczyzna a ludzie wrzucają mu pieniądze. Weszliśmy na małą kładkę skąd było widać cały krajobraz, było przepięknie.
-Martina-szepną Jorge. Obróciłam się do niego a on uklęknął. O matko. -Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i wyjdziesz za mnie?-wyciągną czerwone pudełeczko i otworzył ukazując piękny pierścionek. Nie wiedziałam co powiedzieć. Kocham go.
-Tak-szepnęłam. Zerwał się na równe nogi i pocałował mnie. Założył diament na mój palec serdeczny.
-Kocham Cię-wyszeptał wprost w moje usta.
-Ja Ciebie też Kocham-pocałowałam go.

Następnego dnia:
Obudziłam się naga w objęciach Jorge w jego domu. Jestem jego narzeczoną to wspaniałe uczucie. Obróciłam głowę o kilkadziesiąt stopni by ujrzeć jego zaspaną twarz, uśmiechnęłam się i pocałowałam jego ramię. Wstałam nie budząc go i podreptałam do kuchni zrobić nam śniadanie, czyli naleśniki z czekolada i owocami. Poczułam oplatające ręce wokół mojej tali. Wiedziałam że to mój ukochany więc oparłam głowę na jego ramieniu.
-Naleśniki?-zapytał.
-Yhmm-mruknęłam przewracając kolejnego.
-Pycha-zaśmiał się i pocałował w policzek-pójdę się przebrać i za chwilę jestem-mrugną do mnie. Uśmiechnęłam się i nałożyłam nam po jednej porcji, udekorowałam owocami i czekoladą, podając do tego sok. W kuchni zjawił się Jorge ubrany w jasne jeansy i czerwoną flanelową koszule, zdecydowanie najlepiej wygląda w koszulach przy jego podłużnej szczęce i białym uśmiechu.
-Co mi się tak przyglądasz?-roześmiał się.
-Wyglądasz seksownie-mruknęłam zawieszając ręce na jego szyji. Pocałowałam go i podsunęłam naleśniki pod nos.
-Smacznego-dosiadłam się i zajęłam się swoją porcją.

W drodze do szpitala:
Wystukuje palcami rytm na kierownicy cicho sobie podśpiewując. Właśnie jadę odwiedzić Mari i przy okazji powiem jej o oświadczynach, Mechi i Lodo jeszcze nie wiedzą ale to się zmieni dzisiaj. Zaparkowałam na szpitalnym parkingu, zamykając samochód ujrzałam Ricka wchodzącego do szpitala, przyśpieszyłam kroku. Niestety drogę przyblokowali mi moi fani prosząc o autografy.
-Przepraszam śpieszę się-próbuję ich wyminąć.
-Proszę jestem twoją fanką-ta młoda dziewczyna prawie się rozpłakała. Nie zrobię jej tego.
-Dobrze dla kogo podpisać?-chwyciłam moje zdjęcie.
-Dla Margaret-uszczęśliwiła się, na koniec przytuliłam ją i dałam pozostałym autografy. Pomachałam im i weszłam do holu.
-Dzień dobry-kiwnęłam głową dla już dobrze znanej mi recepcjonistki. Uśmiechnęła się tylko. Szybszym krokiem a nawet truchtem udałam się pod salę Marianny. Słyszałam głos Ricka był nieco uniesiony i......płacz Marianny. Co on jej robi?! Po kilku sekundach wyszedł z dziwnym wyrazem twarz...jakby zadowoleniem i pogardą.
-Masz czego chciałaś....teraz już nie mam dwóch dziewczyn-ukłonił się dla żartu. Zszokowana weszłam do sali i ujrzałam zapłakaną Mariannę, poczułam okropny ból. Cierpi przez niego jak i przeze mnie, moje oczy zrobiły się ciepłe.
-Mari?-chciałam do niej podejść.
-Chcę pobyć sama-wychlipała. Zacisnęłam pięści odwracając się na pięcie i wyszłam z sali. Zasiadłam na jednym z niebieskich krzeseł i schowałam twarz w dłoniach. Co ja zrobiłam?! Mogłam jej to powiedzieć! Zjebałam wszystko....

Dwie godziny później:
W mojej głowie kłębi się milion myśli, przymyka je na chwilę i próbuje oczyścić umysł. Muszę tam wejść choćby na chwilę, upewnić się czy nic jej nie jest w końcu wiem jakie to uczucie stracić miłość lub kogoś bliskiego. Podnoszę się z twardego krzesełka i podchodzę do drzwi, przychylam głowę i nadsłuchuje. Naciskam klamkę powoli a drzwi się otwierają wchodzę do środka i widzę śpiącą Mariannę. Siadam na przeciwko szpitalnego łóżka i patrzę na nią, chude ręce i zadrapania na głowie, pewnie sama sobie to zrobiła bo dwie godziny temu nie było ich. W pokoju panuje ciemność spowodowana przez zasłonięte rolety. Na wielkim zegarze jest godzina siedemnasta, mam trzy godziny na wypłatę pieniędzy, biorę karteczkę i długopis leżący na stoliku obok mnie i piszę: Musiałam iść coś załatwić, przyjdę jutro rano. Proszę nie zrób sobie niczego i przepraszam to moja wina. Kładę ją obok jej łózka tak aby była łatwo zauważalna. Wychodząc spoglądam jeszcze raz na nią i wychodzę.

Bank, godzina 18:30:
Kolejki tu są gigantyczne, ale w końcu nadeszła moja kolej, nie korzystam z uroków sławy czyli wymuszania pierwszeństwa jestem zwykłym człowiekiem.
-Proszę!-słyszę kobiecy głos i wchodzę do małego, przytulnego gabinetu.
-Dzień dobry-cicho mówię. Czarnowłosa kobieta ubrana w również czarną marynarkę odrywa wzrok od pliku papierów, jej źrenice się rozszerzają, natychmiast wstaje i prostuje się na baczność.
-Panna Stoessel-zestresowała się-przepraszam że musiała pani czekać, gdybym wiedziała-przerywam jej.
-Nic nie szkodzi-mruczę i siadam na czarnym fotelu na przeciwko jej biurka. Przygląda mi się po czym usiada na przeciwko mnie.
-Chciałabym wypłacić gotówkę-splatam ręce patrząc na nią.
-Yhmm jaka to by była kwota?-stuka coś na klawiaturze. Nabieram powietrza i zaciskam usta.
-Czterdzieści dwa tysiące-opieram się wygodnie o miękkie siedzenie. Niepewnie na mnie spogląda.
-Na kiedy?-wraca wzrokiem na monitor.
-Na dzisiaj, na teraz-mówię poważnie. Zdziwiona patrzy na mnie.-To bardzo ważne-mówię pod wpływem jej wzroku.
-Dobrze-mruczy-Chce je pani dostać do rąk własnych czy...?-znów jej przerywam.
-Tak, jestem samochodem-kiwam głową z lekkim uśmiechem. Jestem zażenowana wyszłam na idiotkę, widzę to.....po jej zdezorientowanej i lekko rozbawionej minie, nie śmieje się ze mnie tylko dla tego że nie wypada.
-W takim razie zawołam ochroniarza i doniesiemy pani pieniądze prosto do samochodu-tłumaczy zarumieniona.
-Doskonale-mówię ochryple jak widać zadowolona z efektu.
-Proszę tu zaczekać za dziesięć minut wracam z powrotem-kiwam głową a czarnowłosa ubrana w ołówkową spódnice wychodzi. Rozglądam się w celu odnalezienia zegara, wisi dokładnie na ścianie za jej biurkiem. Jak mogłam go nie zauważyć? Odganiam od siebie niepotrzebne myśli i skupiam się na tym że została mi godzina. W czasie czekania na kobietę dokładnie przyglądam się wystrojowi, mahoniowe meble, skórzane fotele, komputer stojący na solidnym dębowym biurku.
-Wszystko gotowe-moje przemyślenia przerywa ta sama kobieta. Wstaje i wychodzę jest z nią dwóch osiłków w czarnych marynarkach. Jeden z nich trzyma dużą walizkę z moimi pieniędzmi.
Ruszamy ku mojego czarnego porsche, otwieram bagażnik a pan który trzymał walizkę wkłada ją do środka.
-Proszę jeszcze tu podpisać odbiór pieniędzy-podaje mi kartkę. Analizuje ja szybko wzrokiem i podpisuje gdy wszystko się zgadza.
-Dziękuje-mruka zadowolona.
-Do widzenia-wsiadam do sportowego auta i odjeżdżam. Włączam muzykę i przyśpieszam, ach uwielbiam szybką jazdę czuję się taka niezależna. Na radiu widnieje godzina 19.15....am czterdzieści pięć minut. Zajeżdżam do wielkiego garażu w którym stoją wszystkie moje cacka, muszę przyznać że mam słabość do szybkich aut. W mojej kolekcji znajdują się takie jak Lamborghini, Ferrari, Bugatti, Jaguar i Mclaren no i porsche którym przyjechałam. Oczywiście żeby zabrać wszystkich muszę mieć jakieś większe i ma dwa. Wysiadłam i wyciągnęłam jak się okazało bardzo ciężka teczkę, jakoś doniosłam ją do domu i postawiłam na ziemi. Jeszcze pół godziny do przyjścia Matyldy. Nie wiem czy dobrze robię....ale muszę dla Marianny i wszystkich bliskich. Czekanie na nią ciągnęło się niemiłosiernie dla zabicia czasu włączyłam telewizor. Jak zwykle nic nie leci, przełączałam z kanału na kanał aż zauważyłam że leci mój ulubiony film Szybcy i Wściekli. Oglądałam wszystkie części i z niecierpliwością czekam na siódmą, zwiastuny są niesamowite i do tego ma tak zagrać Ronda Rousey moja ulubiona zawodniczka MMA. Z fascynacją oglądałam film aż przerwało mi pukanie a raczej walenie do drzwi. Moja mina zrzedła a ciało zesztywniało, wyłączyłam telewizor i poszłam otworzyć. Za drzwiami stała jak się spodziewałam Matylda.
-Właź-bąknęłam i nie zważając na nią poszłam do kuchni stając przed walizką żeby ją zasłonić.
-No to gdzie moje kasa-zaklaskała w dłonie rozglądając się. Tępo się w nią wpatrywałam.
-Najpierw przypomnijmy sobie zasady-zmarszczyła brwi.-Dostajesz czterdzieści dwa tysiące, nie zbliżasz się do moich bliskich i mnie, wyjeżdżasz i nie kontaktujesz się ze mną ani nie szukasz. Masz dla mnie nie żyć....zrozumiano?-mój wzrok nie odrywał się od niej nawet na ułamek sekundy.
-Zgoda-podała mi dłoń której nie uścisnęłam tylko podałam jej walizkę. Zachwiała się chwytając ją w dwie ręce.
-Ciężka-szepnęła zadowolona. Zacisnęłam szczękę.
-Idź już-wyminęłam ją i otworzyłam drzwi.
-Przynajmniej jeden pożytek z ciebie-zdyszana powiedziała stojąc w progu i wolno idąc opuściła moją posiadłość a bramy się zamknęły.

Dwie godziny później:
-Tini jesteś?!-usłyszałam Mechi.
-Tak!-odpowiedziałam głośno. Przyjaciółki weszły do salonu i odłożyły torby z zakupami.
-Mam pytanie-zmęczona blondynka usiadła obok mnie.-Czemu oglądasz telewizor?-zapytała.
-A co nie wolno?-prychnęłam.
-Wyłączony?-zdziwiła się. Spojrzałam na niego, faktycznie zapomniałam włączyć.-Jesteś jakaś dziwna. Coś z Marianną?-objęła mnie ramieniem.
-Rick z nią zerwał-spuściłam głowę. Nie odzywała się.-Jest źle, nawet nie pozwoliła mi wejść a gdy spała zauważyłam na jej głowie zadrapania....samo okaleczyła się!-wybuchłam. Przytuliła mnie mocno.
-Ciiii-szeptała mi w ucho.
-I jeszcze jedno-spojrzałam jej w troskliwe oczy.-Była tu Matylda-rzekłam.
-Czego chciała?-warknęła.
-Dałam jej ponad czterdzieści tysięcy-odwróciłam wzrok.
-Co?! Jak to?!-wrzeszczała. Westchnęłam kręcąc głową.
-Groziła że zrobi coś Mariannie i wam, nie mogłam na to pozwolić-bulwersowałam się.
-Wyjechała?-uspokoiła się.
-Miała. Nie wiem gdzie teraz jest możliwe że wróciła do domu albo nie żyje, mogła się zaćpać na śmierć lub okradli ją i zabili-kręciłam spokojnie głową dając czarne scenariusze z łatwością bo nie obchodziło mnie co się z nią dzieje, pałam do niej nienawiścią, odrazą.
-Okej wystarczy-machnęła ręką na znak bym przestała.-Co to jest?!-Chwyciła moją dłoń. Spojrzałam tam gdzie ona czyli na pierścionek zaręczynowy.-A Jorge mi się oświadczył-odparłam z uśmiechem.
-I ty nic nie mówisz?!-zdenerwowała się.
-Nie było kiedy-wzruszyłam ramionami. Przymrużyła oczy robiąc obrażoną minę, nie trwało to długo gdyż na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i dalej podziwiała pierścionek.
-A mi nadal Xabiani nie powiedział że mnie kocha-powiedziała siedząca za mną Lodo. Zupełnie o niej zapomniałam.
-Ojj-przytuliłam ją-na pewno powie-nadal ją ściskałam.

Następnego dnia:
-Jedziecie ze mną do Marianny?-zapytałam przy śniadaniu.
-Możemy pojechać ale nie sądzę żeby nas wpuściła,  najbliższą jej osobą jesteś ty-przyznała kończąc jajecznicę.
-Wczoraj jakoś nie chciała ze mną gadać-grzebałam w talerzu.
-To chyba normalne, ty też tak miałaś jak Jorge z tobą zerwał-ma rację. Uśmiechnęłam się niemrawo i wyszłam.


-Jak się czuje Marianna doktorze?-spytałam Fickera wychodzącego z jej sali.
-Nie wiem co się stało wczoraj rano było jeszcze dobrze teraz jest mocno osłabiona i nie chce z nikim rozmawiać, zobaczymy jak się jutro będzie czuła po lekach-zamartwiał się.
-Pójdę z nią porozmawiać-oznajmiłam, pokiwał głową i odszedł do gabinetu. Zawahałam się ale otworzyłam drzwi. Nic nie mówiąc usiadłam na krześle przy łóżku, miała głowę odwróconą ode mnie. Wczorajsze zadrapania zaschły ale i doszły nowe.
-Nie powinnaś tego robić-upominałam ją przerywając ciszę. Przetarła ręką po nich.
-To mnie uspokaja-jej głos nie był ciepły jak zawsze teraz stał się oschły, słowa wypowiadała z niechęcią. Zabolało mnie to.
-Jak się czujesz?-spuściłam głowę.
-A jak mam się czuć?!-krzyknęła odwracając się ku mnie. Miała czerwone, podkrążone oczy. Wystraszyłam się i gwałtownie odsunęłam, omal nie spadając z krzesła. W moich oczach pojawiły się łzy, chciałam wyjść.
-Nie Martina przepraszam, ja nie chciałam-zmartwiła się. Byłam w tak wielkim szoku że te słowa do mnie nie dotarły i po prostu wyszłam z sali.


Siedzę przed jej salą już jakiś czas, nie mam odwagi tam ponownie wejść.
-I co była pani?-podszedł do mnie Rock.
-Tak ale chyba nie ma  ochoty na rozmowę-bąknęłam zestresowana.
-Och to źle muszę ją wypytać o pewne rzeczy a mi w ogóle nie odpowiada. Weszła byś tam ze mną?-poprosił. Nie umiałam odmówić i ruszyłam za nim. Wzrok Marianny zatrzymał się na mnie.
-Dzień dobry pani Samarego-przeglądał jej kartę pacjenta a ja uporczywie unikałam jej wzroku.-Zadam pani kilka pytań dobrze?-spojrzał na nią.
-Oczywiście-czułam na sobie jej wzrok.

Lekarz wyszedł zostawiając mnie z nią sam na sam. W celu uniknięcia rozmowy zaczęłam sprzątać salę.
-Możemy porozmawiać?-wyczułam smutek w jej głosie.
-A mamy o czym?-stałam do niej tyłem.
-Wydaje mi się że tak-zaśmiała się.-Usiądziesz?-wrócił ciepły głos. Wykonałam jej prośbę.-Na początku chciałabym cię przeprosić, źle zareagowałam-zacieśniła oczy karcąc się.
-Każdy może mieć gorszy dzień, nawet ty masz do tego prawo-odparłam obojętnie, przyglądając się roletom.
-Spojrzysz na mnie?-spytała z nadzieją. Powoli jechałam wzrokiem aż dotarłam do jej oczu. Uszczęśliwiło ją to. -Co to za pierścionek?-uśmiechnęła się.
-Jorge mi się oświadczył-bąknęłam niby obojętnie.
-To wspaniale-ucieszyła się. Przytaknęłam.-Słyszałam twoją piosenkę w radiu, jestem z ciebie dumna-na te słowa poczułam ciepło rozchodzące się po moim ciele i z pewnością nabrałam rumieńców. -Może zaśpiewamy ją razem, dawno tego nie robiłyśmy-natychmiast podniosłam głowę i ochoczo nią kiwnęłam.Link do tej piosenki ;)
-Talking loud, talking crazy,
Locked me outside,
Prayin for the rain to come,
Bone dry again,
Guess it's true what they said,
I'm always late,
Say you need a little space,
That I'm in your way....-zaczęła śpiewać.
-It hurts, but I remember every scar,
And I've learned,
But living is the hardest part...-zaśpiewałam patrząc jej w oczy.
-I can't believe what I did for love,
And I can't believe what I did for us,
Oh, crash and we burn into flames,
Stitch myself  up, and we do it again,
I can't believe what I did for love,
What I did for love,
What I did for love,
What I did for love,
What I did for love,
What I did for us,-tym razem nasze głosy tworzyły jedność.
-I'm a fool for your games.
But I always play,
Can't admit it was a waste,
There's too much a stake,
It hurts but I remember every start,
And I've learned,
But living is the hardest part...-śpiewałam sama.
--I can't believe what I did for love,
And I can't believe what I did for us,
Oh, crash and we burn into flames,
Stitch myself  up, and we do it again,
I can't believe what I did for love,
What I did for love...
What I did for love,
What I did for us,
What I did for love,
What I did for love,
I can't believe what I did for love....-dokończyłyśmy. Marianna rozpłakała się wraz ze mną, płakałyśmy ze szczęścia. Przytuliła mnie bardzo mocno, prawie mnie udusiła. Resztę dnia spędziłam z Marianną, robiłyśmy wszystko nawet oglądałam z nią ten jej głupi serial. Wróciłam do domu i od razu usnęłam.

Następnego dnia:
Poczułam straszne zimno na mojej głowie i klatce, zerwałam się szybko z łózka. Ujrzałam śmiejącego się Jorge z już pustym wiadrem i stojące w drzwiach Mechi i Lodo, mało tego nagrywały to .
-Żartów wam się zachciało?!-krzyknęłam na nich.-Matko jak zimno-przeszedł mnie dreszcz. Jorge wziął ręcznik i mnie nim opatulił. Przytulił mnie pocierając moje ramiona. -I tak jestem na ciebie zła-bąknęłam. Dziewczyny śmiały się z tej sytuacji.
-W ramach przeprosin zrobimy ci śniadanko. Co ty na to?-uniosły brwi.
-Byle szybko, głodna jestem-burknęłam. Zasalutowały i wyszły.-Pojedziesz ze mną dzisiaj do szpitala?-zrobiłam słodkie oczka. Pstrykną mnie w nos.
-Oczywiście-ucałował mnie.

-Smacznego -podały mi pełen talerz jajecznicy z kiełbaską i do tego herbatę.
-Mmm jak pachnie-pochwaliłam je. Byłam strasznie głodna wiec moja porcja szybko znikła z talerza.
-No jak pięknie zjadłaś-pochwalił mnie mój chłopak przytulając.
-Nie mam pięciu lat Jorge-wyrwałam mu się.-Za chwilę pojedziemy tylko muszę odpocząć, zapchało mnie-oznajmiłam trzymając rękę na brzuchu.
-Nie dziwię się nawet ja bym tyle nie zjadł-zrobił dziwną minę, po czym ugryzł się w język. Oparłam się rękami o blat i zaczęłam szybciej oddychać.
-Niedobrze mi-powiedziałam. Czułam że długo nie wytrzymam, szybko pobiegłam do łazienki a oni za mną. Nachyliłam się nad toaletą i puściłam pawia. Po chwili przy mnie znalazł się Jorge, przytrzymał mi włosy i podał papier.
-Dziękuje-otarłam usta-Już mi lepiej, możemy jechać-przepłukałam usta.
-Jesteś pewna?-zmartwił się.
-Taa po prostu za szybko jadłam i.....sam widziałeś-wypuściłam powoli powietrze.-Chodź-pociągnęłam go za rękę. -My już jedziemy-oznajmiłam dziewczynom.
-Dobrze się czujesz?-zapytały równo.
-Tak, tylko szkoda że wasze danie tak szybko mnie opuściło-zażartowałam. Wyszłam z Jorge na dwór, wiał lekki wiaterek. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
-Poprowadzisz?-zapytałam chłopaka. Przechwycił ode mnie kluczyki i otworzył mi drzwi a sam usiadł na miejsce kierowcy.
-Kierunek szpital-powiedział, spojrzałam na niego dziwnie na co się zaśmiał. Odpalił samochód i ruszyliśmy.

Spokojnym krokiem szliśmy do sali Marianny, przed samymi drzwiami zatrzymał nas Ficker.
-Martina-zatrzymał mnie. Jego mina była poważna, aż się przestraszyłam.
-Tak coś się stało?-ścisnęłam mocniej rękę Jorge. Spuścił głowę po czym ją podniósł.
-Pani Marianna po wczorajszej dawce leków nie zareagowała zbyt dobrze-pocierał rękami-bardzo ją to osłabiło....wymiotowała krwią i może się to powtórzyć. Prosiłbym abyś jej pomogła gdyby się to zdarzyło-rozłożył bezradnie ręce.
-Oczywiście-szybko odparłam.
-Dziękuje-uśmiechną się niemrawo i odszedł. Spojrzałam na Jorge i weszliśmy do sali. Leżała tam bardzo słaba, blada jakby powoli umierała. Dolna warga mi drżała tak  jak i ręce. Dotknęłam jej chudej, zimnej dłoni, powoli otworzyła oczy, próbowała się uśmiechnąć na co nie miała sił.
-Hej-mój głos drżał a kciuk gładził jej dłoń. Nie miała już brwi ani rzęs....wypadły.
-Martina cieszę się że jesteś-wzięła głębszy oddech.
-Zawsze będę-szepnęłam. Chciała się podnieś.
-Nie, leż-nakazałam-odpoczywaj-poprawiłam jej poduszkę. Patrzała na mnie błagalnym wzrokiem, jakby prosiła o śmierć. Patrzała na każdy kącik mojej twarzy.
-Tak bardzo chciałam mieć córkę-wyszeptała.-Nie mogłam, to nie moja wina. A może nie zasłużyłam i dlatego Bóg odebrał mi ten dar?-z jej ozu poleciały łzy.
-Nie mów tak-miałam gulę w gardle.-Masz mnie-szepnęłam. Uśmiechnęła się ledwo widocznie i zaczęła kaszleć a raczej dusić się. Chwyciłam miskę leżącą obok i podniosłam ją. Wypluła krew do miski.
-Masz-podałam jej ręcznik papierowy. Posłała mi wdzięczny uśmiech.
-Tini ja umieram-chwyciła moje ręce gładząc. Pokręciłam głową.
-Nie, nie pozwolę na to-wyszeptałam prze zaciśnięte zęby.-Nie pozwolę-syczałam.
-Opiekuj się nią Jorge-skierowała się do chłopaka.
-Oczywiście-widać że miał ochotę się rozpłakać, zżył się z nią. Zamknęłam oczy. Do sali weszła pielęgniarka.
-Przepraszam ale pani Marinna musi teraz odpocząć-sztucznie się uśmiechnęła.
-Dobrze przyjdę później-powiedziam do Mari.
-Przykro mi ale pani Marinna przez dwa dni będzie musiała być na oddziale zamkniętym-zacisnęła usta.
-Ale-chciałam coś powiedzieć lecz mi przerwała.
-Przykro mi a teraz proszę opuścić salę-warknęła w moją stronę.
-Widzimy się za dwa dni Mari-posłałam jej uśmiech. Wyminęłam ja lekko popychając i gdybym miała zdolność zabijania wzrokiem na pewno by już leżała tam martwa.
-Idziemy jeszcze na kawę?-zaproponował Jorge, przytaknęłam mu.-A tak a propos to omal nie zabiłaś jej wzrokiem-zaśmiał się. Czy on czyta mi w myślach? Uderzyłam go lekko w ramię na co się zaśmiał.

-Poproszę dwa latte-uśmiechną się do kelnerki w podeszłym wieku. Usiedliśmy w tym samym stoliku co się poznaliśmy. -Pamiętasz? To tu się poznaliśmy-szepną mi na uch przy okazji je całując.
-Pamiętam to jakby to było wczoraj-wtuliłam się w jego tors.
-Dwa latte-podała na papierowe kubki z ciepłym napojem. Zamoczyłam usta lekko się parząc.
-Wiesz co myślałam nad tym czy by nie pojechać do Afryki pomóc tym biednym dzieciom. Mam pieniądze wiec nic nie stoi mi na drodze-powiedziałam.
-To jest bardzo dobry pomysł-utwierdził mnie w przekonaniu.
-Ale to dopiero jak Marianna wyjdzie z tego, nie zostawię jej-przyciągną mnie bliżej całując czubek głowy. To wspaniałe uczucie czuć że ma się kogoś takiego.

Następnego dnia:
Jestem niewyspana a dlaczego? Wymiotuję od rana, właśnie siedzę w łazience obok ubikacji oparta o ścianę. Do łazienki wchodzi zaspana Mechi, nie zauważając mnie siada na sedesie. Ma zamknięte oczy, dlatego mnie nie widzi, otwiera je i jej wzrok skupia się na mnie.
-Co ty tu robisz?!-panikuje.
-Siedzę-odpowiadam jej ze spokojem. Przewraca oczami.
-To wiem. Mogłaś powiedzieć że tu jesteś a nie się ukrywasz-burknęła.
-Mogłaś otworzyć oczy-gaszę ją. Karci mnie wzrokiem i wstaje s kibla. Myje ręce i twarz.
-Po co tu siedzisz. Podobno mówią że kibel najlepszy do przemyśleń-żartuje sobie ze mnie.
-Niedobrze mi-na mojej twarzy widnieje grymas.
-Wczoraj też wymiotowałaś i coś myślę że to nie po jajecznicy-parzy na mnie znacząco.
-Nie-śmieje się-Żartujesz sobie?!-wstaje gwałtownie. Kręci głową.
-Nie. Co chcesz na śniadanie?-pyta zmieniając temat.
-Szczerze to mam ochotę na ogórki kiszone-wydymam usta na co się śmieje.
-Pójdę do apteki-wychodzi. Zdziwiona idę za nią.
-Po ogórki do apteki?!-dziwię się.
-Nie po test ciążowy-znika za drzwiami swojego pokoju. Czy to możliwe że jestem w ciąży? W sumie w tedy kiedy Jorge mi się oświadczył nie pamiętam aby się zabezpieczał a ja nie brałam tabletek. Przejechałam ręką po włosach i poszłam się ubrać.

-Ooo hejka. Mechi jeszcze śpi?-zaśmiała się zaspana Lodovica. Pokręciłam głową. -To gdzie jest i czemu masz taką minę?-przysiadła się ze szklanką wody.
-Poszła do apteki-odparłam wymijająco.
-Po co ?-zaciekawiła się. Spojrzałam na nią nie pewnie a ona upiła łyk wody.
-Po test ciążowy-odparłam niepewnie. Upuściła szklankę na ziemie na co się skrzywiłam.
-Dla kogo?-trzasnęła rękami o blat.
-Dla mnie-spuściłam głowę i w tej chwili weszła Mechi.
-Matko co tu się stało?-spojrzała na podłogę. Nie odpowiadałyśmy.-Dobra nie ważne my to posprzątamy a ty masz-podała mi test. Chwyciłam go do rąk.-Jakbyś nie wiedziała jak zrobić to tam jest instrukcja a jak nie będzie to mnie zawołaj-uśmiechnęła się, skarciłam ją wzrokiem odchodząc.-Zrób wszystkie!-usłyszałam jeszcze krzyk. Weszłam do toalety i rozpakowałam, zerknęłam na instrukcje i tak jak kazała zrobiłam wszystkie, teraz tylko czekać. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Wejdź-bąknęłam. Do toalety weszły dziewczyny.
-I co?-usiadła obok mnie.
-Nie wiem pisze że trzeba odczekać dziesięć minut-zaciskam usta.
-Aha tyle że już minęło dwadzieścia-zmarszczyła brwi.-Boisz się sprawdzić-stwierdziła.-Mam to zrobić za ciebie?-uniosła brwi a ja przytaknęłam. Wstrzymałam oddech. -Okej-chwyciła jeden z pięciu do ręki i spojrzała na mnie-ten jest pozytywny-serce mi przyśpieszyło, chwyciła drugi-ten też-zamknęłam oczy-ten nie-otworzyłam je-następny....pozytywny i negatywny, czyli trzy pozytywne i dwa negatywne-zacisnęła usta.
-Czyli co?!-zdenerwowałam się.
-Nie wiem, trzeba iść do ginekologa-wstała i pociągnęłam mnie za sobą. Zeszłyśmy na dół do garażu. Chwyciłam kluczyki wiszące na ściance i już chciałam wsiadać...
-O nie nie ty na pewno nie będziesz prowadzić-pogroziła palcem i wyrwała mi kluczyki do czerwonego lamborghini, odwiesiła je z powrotem na wieszak.
-Jedziemy jaguarem-uśmiechnęła się chytrze i wsiadła na miejsce kierowcy. Naburmuszona weszłam do auta i ruszyłyśmy.
-Możesz jechać szybciej-bąknęłam znudzona i zsunęłam się po fotelu.
-Jadę jak normalny kierowca a nie wariat drogowy w tym przypadku ty-prycha.
-A tak w ogóle to tam nie trzeba się pierwsze rejestrować?-wychylam się.
-Nie no co ty-marszczy brwi zajeżdżając na parking. Wysiadamy i kierujemy się do dużych szklanych drzwi, natychmiast zwracamy na siebie uwagę wszystkich. Zafascynowane spojrzenia wpatrują się we mnie. Siadamy na zielonych krzesłach.
-Mechi jesteś pewna że nie trzeba się tu rejestrować?-zdenerwowana szepcze.
-Nie spokojnie-ucisza mnie machając ręka. Przewracam oczami. W naszą stronę idzie siwy mężczyzna w białym kitlu. Lekko szturcham Mercedes pokazując na niego głową, patrzy w tamta stronę.
-Dzień dobry paniom w czym mogę pomóc?-pyta z uśmiechem po dojściu.
-Moja przyjaciółka ma problem-zabiera głos blondynka.-Znaczy nie problem raczej musi się upewnić czegoś-myli się a lekarz patrzy na nas zdezorientowany a ja przybijam face palma.
-Dobrze zapraszam do gabinetu-wskazuje ręką a my ruszamy za nim.
-Mówiłam że nie trzeba się rejestrować-szepce zadowolona.

-Dobrze więc o co chodzi?-pyta już w sali.
-Mam podejrzenia że jestem w ciąży-rumienię się.
-Dobrze w takim razie zapraszam na fotel-wskazuje na niego.-Proszę podwinąć bluzkę-chwyta za jakiś żel i urządzenie którym zaczyna jeździć po moim brzuchu. Przygląda się uważnie monitorowi a po chwili uśmiecha się-Ma pani rację jest pani w ciąży-oznajmia z wielkim uśmiechem.-Płci nie można jeszcze poznać ale za chwilę określę który to tydzień-wychodzi z sali. Biorę zielony ręcznik papierowy i wycieram brzuch a raczej podbrzusze.
-Cieszysz się?-zapytała Lodo.
-Nie wiem-szepnęłam. Do sali wrócił lekarz.
-To dopiero pierwszy tydzień-podał mi jakieś zdjęcia-zdjęcia pani dziecka na razie nic nie widać ale na pamiątkę może być-zaśmiał się.
-Dziękuje-wstałam z fotela.
-Proszę przyjść za miesiąc na wizytę, musimy kontrolować rozwój dziecka a i proszę to wypełnić nie jest jeszcze pani zapisana tutaj-podał mi papiery.


Dwie godziny później:
Siedzę i rozmyślam jak o tym powiedzieć Jorge. Ucieszy się? Zbieram siły i dzwonię do niego. Jeden sygnał....drugi...matko nie dam rady....trzeci..
-Halo?-pyta.
-Hej Jorge-próbuję się uspokoić.
-Hej kochanie-wita się.
-Muszę ci coś powiedzieć-zaciskam usta waląc pięścią po udzie.
-To mów-śmieje się.
-To nie rozmowa na telefon. Przyjdziesz?-pytam z nadzieją.
-Jasne będę za pięć minut-oznajmia.
-Dobrze-przełykam ślinę. Rozłączam się i opadam bezwładnie na kanapę w salonie.

Słyszę dzwonek do drzwi. To on. Powiem mu. Sztywnym krokiem docieram do drzwi.
-Hej wejdź-mówię.
-A gdzie Hej kochanie-śmieje się lecz mi wcale nie jest do śmiechu.-Ej co jest?-martwi się.
-Usiądź-nakazuje co wykonuje.-Muszę ci coś powiedzieć-spuszczam głowę. Chwyta mnie za ręce, patrze mu głęboko w oczy jakbym chciała w nich coś ujrzeć.
-Jorge ja.....jestem w ciąży-spuszczam głowę. Nic nie mówi a ja napinam swoje mięśnie. Po chwili czuje jak rzuca się na mnie i przytula.
-Będę ojcem!-krzyczy podekscytowany.
-Cieszysz się?-pytam ze zdumioną miną.
-Oczywiście to najwspanialsza wiadomość-jeszcze raz mnie tuli. Odsuwa się delikatnie i kładzie rękę na moim jeszcze płaskim brzuchu.-To będzie dziewczynka.....córeczka tatusia-całuje go delikatnie.

Następnego dnia:
Jorge został na noc bo jak to powiedział musi się mną opiekować i faktycznie to robi jeśli dla niego opieka znaczy nie odstępowanie kogoś na krok. Nawet do toalety mnie wczoraj samej nie chciał puścić ale jakoś sobie z nim poradziłam wysyłając do sklepu. Oczywiście wspólna kąpiel i coś czuje że nie tylko mu o bezpieczeństwo chodziło. Wygramoliłam się z ramion ukochanego i poszłam do toalety puki śpi. Umyłam się u ubrałam po czym zeszłam do kuchni gdzie znajdowały się Mechi i Lodo.
-Hejka-przywitałam się-A ta co taka rozmarzona?-wskazałam na bujającą w obłokach czarnulkę.
-Xabiani powiedział jej że ją kocha-zaśmiała się blondynka a ja wraz z nią.
-A jak tam Jorguś?-zapytała piskliwym głosikiem.
-Upierdliwy jak nigdy ale i tak go kocham-śmiałam się. -Chce powiedzieć Mariannie o ciąży na pewno się ucieszy ale nie mogę dopiero jutro-denerwuje się-nawet nie wiem co się z nią dzieje Ficker nie odbiera podobno jest na urlopie a tamta wścibska pielęgniarka nic mi nie powie, pozostaje mi doktor Rodriguez która wyjechała w delegacją.....Świetnie-unoszę ręce do góry.
-Dobra nie denerwuj się w twoim stanie nie powinnaś-pogroziła mi.
-Jestem w ciąży a nie chora-uśmiecham się sztucznie-Od troszczenia i opiekowania jest Jorge wy macie mi załatwić rozrywkę i spokój na niekiedy od niego-śmieje się a one mi wtórują. Usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach.
-Już wstałaś-przytula mnie od tyłu.-Co chcesz na śniadanie?-pyta.
-Nie wiem zrobię sobie płatki-kieruję się do lodówki ale zostaje zatrzymana przez jego silne ramiona które mnie unoszą i sadzają na krześle przy blacie, parzę zirytowana na roześmiane przyjaciółki.
-Ja ci zrobię-całuje mój polik.-Wy też chcecie?-zwraca się do nich. Kręcą głową.-Które chcesz płatki...kuleczki czekoladowe, kółeczka miodowe czy cynamonowe kwadraciki?-pokazuje mi trzy paczki.
-Czekoladowe-burczę podpierając się na łokciach.


-Jorge-delikatnie go dźgam-pójdziesz do sklepu?-uśmiecham się słodko.
-Yhmm a po co?-podnosi się z kanapy.
-Kup jakieś żelki i chrupki a no i ogórki-wyliczam na placach.
-Smakowe chrupki?-pyta stojąc przy drzwiach.
-Zwykle-uśmiecham się. Wychodzi a ja włączam telewizor. Natrafiam na wiadomości.
-Odnaleziono kolejną spelunę należącą do narkomanów, ale tym razem oprócz zużytych igieł i paczuszkach.....znaleziono tam ciało dorosłej kobiety, została przewieziona na sekcję zwłok i tam dowiedzieli się że przedawkowała czego można było się domyślić, kryjówka jest szczerzona przez policje jakby inni mieli wrócić-mówiła dziennikarka. Na koniec pokazano tą kobietę leżącą na ziemi, po odzieraną i martwą, rozpoznałam w niej Matyldę moją matkę. Czy coś poczułam? Tak ulgę że nic nie zrobi moim bliskim ale i smutek co narkotyki robią z człowiekiem...ona nie miała w ogóle uczuć stała się nie obliczalna. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego? Dlaczego brała to świństwo, uzależniła się ale po co brała po raz pierwszy. Chciała spróbować!? Wiem jedna ja nigdy tego nie dotknę.
-Wróciłem!-usłyszałam z korytarza. Do salonu wszedł Jorge.-Kupiłem ci dwie paczki chrupek i dużą paczkę żelek a do tego ogóreczki duży słoik-stawiał produkty przed moją twarzą.
-Jesteś kochany-ucałowałam go.
-Dla ciebie zrobię wszystko.

Następnego dnia:
Nie śpię od rana, czekam na telefon od Fickera. Jest już dziesiąta a on miał zadzwonić i mi powiedzieć. Nagle mój telefon zaczął wibrować.
-Halo?-szybko odebrałam.
-Witam Martino dzwonię aby ci powiedzieć że pani Marianna została przewieziona już na normalny oddział-słyszę.
-Dobrze za chwilę będę-oznajmiam i nie czkając na odpowiedź rozłączam się. Biegnę szybko do Jorge znajdującego się w kuchni.
-Jedziemy!-wykrzykuje.
-Gdzie?-dziwi się. Robię znudzoną minę.
-Do Marianny?-pytam retorycznie. Przewraca oczami i wychodzi wraz ze mną.


-Dzień dobry doktorze-mówię zmachana do Rocka. Kiwa głową witając się.-Co z nią?-pytam.
-Nie jest dobrze-mina mi zrzedła.-Jest mocno osłabiona a leki tylko pogarszają sytuację ale nie zgadza się na zaprzestanie leczenia-mówi. Patrzę na drzwi od jej sali-Nie będę pani okłamywał ona niedługo umrze-w oczach zbierają mi się łzy. Jorge tuli mnie do siebie.
-Mogę-wskazuje na salę.
-Oczywiście-przepuszcza mnie a ja wchodzę do środka. Widok jej poprzypinanej do tych maszyn bladej, ledwo oddychającej z sińcami jest okropny, wygląda jak trup. Podchodzę bliżej głaszcząc po gładkim policzku, otwiera ledwo oczy.
-Muszę ci coś powiedzieć-szepcze.
-Co takiego kochana-widzę że się cieszy na mój widok, chcę się rozpłakać ale nie mogę muszę jej pokazać że jestem silna.
-Jestem w ciąży-uśmiecha się a z jej oczu płyną łzy.-Zostaniesz babcią-mówię na co maszyny zaczynają pikać. Zaniepokojona patrzę na nią a do sali wpada pielęgniarka.
-Spokojnie to ze szczęścia-mówi do niej Mari, ta wychodzi.
-Potrzebujesz czegoś?-pytam.
-Nie, mam już wszystko-mówi.

Dwa dni później:
Stan Marianny pogarsza się z dnia na dzień, wczoraj cały dzień spała obudziła się tylko na godzinę. Jest dwunasta byłam u niej godzinę temu a teraz znów jadę razem z Jorge, Mechi i Lodo.
-Ja prowadzę-mówi Jorge. Jedziemy wolno drogą aby nie spowodować żadnego wypadku, ze względu na moją ciążę.
-Zatrzymaj się!-rozkazuje. Robi to a ja wysiadam z auta. Podchodzę do dorosłej pary trzymającej się za ręce.
-Ooo jak nie miło was widzieć-śmieje się sztucznie. Rick wygląda na przerażonego.
-O matko ty jesteś Martina Stoessel!-piszczy.
-Tak a ty jesteś dziewczyną tej świni-wskazuje na Ricka.
-Nie rozumiem-kręci głową marszcząc brwi. Błagalne spojrzenie Ricka na mnie nie działa.
-Znasz Mariannę Samarego?-pytam sztucznie.
-Tak uwielbiam ją-uśmiecha się.
-Aaa no to ten tu o-wskazuje na całego czerwonego mężczyznę-zdradzał cię właśnie z nią a ją z tobą a na koniec zerwał z nią łamiąc serce i to jeszcze w kiedy jest ciężko chora-mówiła, Kobieta odwróciła się powoli do niego i spoliczkowała dwukrotnie a na koniec kopnęła w krocze.
-Świnia-wysyczała do zwijającego się Ricka.
-Dziękuje że mi powiedziałaś-rozpłakała się, uśmiechnęłam się. Przez chwilę patrzałam jak cierpi.
-Matko jaki to wspaniały widok jak cierpisz-udaje że napawam się nim. Unosi zdenerwowany wzrok, pochylam się nad nim.
-Wygrałam-szepczę i odchodzę do samochodu zabierając Jorge który jak się okazało wszystko obserwował z bliska.

-Możemy do niej wejść?-doktor Ficker kiwa lekko głową.
-Tini może ty sama wejdziesz, ona na pewno cię potrzebuje-Mechi spuściła głowę i wszyscy usiedli na krzesłach przed salą. Weszłam do pomieszczenia gdzie leżała Mari, jak zawsze usiadłam na krześle przy łóżku i chwyciłam jej zimną dłoń. Moje łzy spływały na jej rękę.
-Nie płacz-wymamrotała ledwo słyszalnie.
-Muszę ci coś powiedzieć-teraz już ryczę.
-Co takiego-jej oczy powoli się zamykają a linia na monitorze zmniejsza.
-Jesteś dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam. Kocham Cię-ciężko oddycham, maszyny zaczynają okropnie piszczeć.
-Ja Ciebie też Kocham-wypowiada ostatkiem sił a jej oczy się zamykają, monitory wskazują ciągłą linię, klatka się nie unosi.
-Nie-mówię-Nie odchodź-ściskam jej dłoń a maszyna wydaje z siebie ciągły dźwięk. Do sali wpadają lekarze a ja nie chcę puścić jej ręki.  Ficker zakrywa jej twarz pościelą i odciąga mnie na bok przytulając. Wychodzę z sali a Jorge mocno mnie przytula, dziewczyny też płaczą.

Dzień pogrzebu:
Ubrani na czarno wychodzimy z wielkiej willi. Dziś ten dzień, dzień pogrzebu osoby która zmieniła całe moje życie. Ocieram resztki spływające po moich bladych policzkach. Głaszczę mój ciążowy brzuch to już trzeci miesiąc. Jorge z dziewczynami kieruje się do garażu.
-Nie-zatrzymuje ich-jest piękna pogoda a cmentarz niedaleko, przejdźmy się-wymuszają uśmiechy i ruszają wraz ze mną.

Ksiądz odmawia modlitwę za Mariannę a my wraz z nim. Czy ja kiedyś przestanę o tym myśleć. Na pewno, ale nigdy o niej nie zapomnę. Po kolei wszyscy składają kwity na nagrobku i mówią kilka słów, teraz moja kolej. Położyłam kwiatów na dużym nagrobku i uklękłam.
-Pokazałaś mi jak żyć, byłaś jak prawdziwa matka. Dziękuję Ci-kończę i odchodzę do Jorge.

Trzy miesiące później:
To już szósty miesiąc ciąży a ja jadę do Afryki, chcę się tam spotkać z dziećmi jak i dorosłymi. Marianna byłaby ze mnie dumna. Jorge na początku protestował ze względu na ciążę ale w końcu się zgodził i jedzie tam ze mną.
-Proszę zapiąć pasy za chwilę startujemy-oznajmiła stewardessa, wykonałam polecenie.


Wysiadamy z samolotu i idziemy do mężczyzny który ma nas oprowadzać, wpłaciłam pięćdziesiąt milinów na konto organizacji zmagającej się z głodem w tym miejscu.
-Tutaj mieszka tutejsza ludność-wskazał na obskurne domy, jeśli można tak to nazwać.-A tam jest opieka medyczna-wskazał na mały budynek. Moją uwagę przykuła mała dziewczynka siedząca na ziemi, wystukiwała coś na małym wiaderku. Przysiadłam się do niej i słuchałam jej wyczynów. Uśmiechnęła się do mnie uroczo, miała wielkie czekoladowe oczy i czarne kręcone włoski.
-To jest Mila, jej rodzice nie żyją wychowuje ją babcia która już długo nie pożyje potem nie wiadomo co się z nią stanie-powiedział smutny. Spojrzałam z troską na tą małą po czym znacząco na Jorge, zrozumiał o co mi chodzi i pokiwał głową.

Dwa miesiące później:
Wraz z Jorge adoptowaliśmy małą dziewczynkę teraz to jest Mila Blanco przyjęła nazwisko Jorge bo i tak za trzy tygodnie nasz ślub. Drugie dziecko daje o sobie znaki, coraz mocniej kopie.
-Mamuś idziemy na lody?-pociągnęła mnie za bluzkę.
-Jasne! Zawołaj tatusia-pogłaskałam ją.
-Tatuś! Tatuś!-pobiegła do salonu. Do kuchni przybiegł Jorge z małą na plecach, zaśmiałam się na ten widok.
-Idziemy?-zapytał podekscytowany. Przekręciłam oczami, cieszy się jak małe dziecko.

-Ja chcę czekoladowe-wykrzyknęła.
-A ja, ja chcę malinowe nie cytrynowe albo te i te-mówili w drodze do budki.
-To ja też chcę dwie gałki-oburzyła się.
-Uspokójcie się-zaśmiałam się-dostaniecie po dwie-uradowali się.
-Au-złapałam się za brzuch.
-Co jest?-zmartwiony do mnie podszedł.
-Kopie-zaśmiałam się.
-Siła po tatusiu-wypiął się dumny. Walnęłam go w ramię na co sykną i masował swoje ramię.
-A jednak po mamusi-uśmiechnęłam się zwycięsko a Mila śmiała się  wniebogłosy.

Trzy tygodnie później:
-Stresujesz się?-zapytała podekscytowana Mechi poprawiając mi welon.
-Trochę-przeglądałam się w wielkim lustrze.
-Nie ma czym. Och wyglądasz pięknie!-pisnęła. Do salki weszła Lodo.
-Szybko ceremonia się już zaczyna!-wrzasnęła. Wybiegłyśmy z sali szybko. Przed wejściem na ceremonię dziewczyny zaczęły mnie poprawiać.
-Dobra, dobra wystarczy-odgoniłam je. Uniosły ręce w geście obronnym odsuwając się.
-Gotowa?-zapytały.
-Tak-otworzyły drzwi a ja ujrzałam mnóstwo ludzi w tym Ruggero, Xabiani, Esmeralda, Albert, Angelika i Monick z domu dziecka, Gregora mojego menadżera, Carla wujka Jorge, Caroline i Samanthe rodziców Jorge i małą Milę przy Carlu bardzo lubi swojego dziadka. Wyprostowałam się i chwyciłam pod rękę Chrisa i Nate'a którzy prowadzili mnie do ołtarza.
Przed samym ołtarzem przytulili mnie i oddali w ręce Jorge.
-Wyglądasz pięknie-szepną mi na uch. Ksiądz zaczął swoją przemowę, które zbytnio nie słuchałam. Mila która była ślicznie ubrana przyniosła nam obrączki.
-Możesz pocałować pannę młodą-ksiądz się uśmiechną. Wykonał to z przyjemnością a po sali rozbrzmiały oklaski. Zabolało mnie w podbrzuszu i gwałtownie się schyliłam. Ścisnęłam dłoń mojego męża.
-Jorge-wysapałam-Ja rodzę-otworzył szeroko oczy. Wziął mnie na ręce i poleciał do samochodu krzycząc; Ona rodzi!


-Proszę przeć-mówiła doktor Rodriguez. Zebrałam siły i zrobiłam to co kazała.-Jeszcze trochę-móiwła. Jorge spoglądał na mnie s miłością trzymając moją dłoń. -Jeszcze raz-powiedziała. Po chwili usłyszałam płacz dziecka.-Dziewczynka-uśmiechnęła się jak wszyscy na tej sali.-Chce pan przeciąć pępowinę?-kiwną głową i przeciął to co nadal łączyło mnie z dzieckiem. Otarli go i podali Jorge on zaś podał ją mi.
-Jak ją nazwiemy?-zapytał patrząc na twarz naszej córeczki.
-Mariana-wyszeptałam a z oka poleciała mi łza.
-Idealnie-pocałował mnie.
-Śmierć odebrała mi jedną osobę którą kochałam, a życie dało drugą do pokochania-powiedziałam patrząc na mała Marianę.

I tak o to zakończyło się to opowiadanie. Jak widać nie jest on cały o Jortini. Jest w nim pokazana miłość nie tylko do chłopaka ale i do bliskiej osoby. Jestem osobą tolerancyjną więc pojawił się tam związek homoseksualny. Jest zdrada i fałszywość ludzi jak i nienawiść do matki. Co robią narkotyki z człowiekiem, jak ciężko stracić bliską osobę.
Długo na niego oczekiwaliście i nie wiem czy właśnie tego bo większości się zapewne nie spodoba bo nie ma dużo seksu czy ogólnie samego słodzenia Jortini tylko prawdziwe problemy. W komentarzach napiszcie co o nim myślicie ;)